Wszystko co dobre, ma swój kres. Szczególnie w futbolu. Tak było z wielkim Milanem z van Bastenem i Rijkaardem, tak było z "galaktycznym" Realem Madryt. Przed meczem rewanżowym 1/8 Ligi Mistrzów z Milanem wydawało się, że nadchodzi koniec wielkiej Barcelony. Nic jednak z tego. Katalończycy rozgromili Włochów aż 4:0 i awansowali do ćwierćfinału LM.
Początek roku dla kibiców Barcelony był niezwykle nieprzyjemny. Pierwszy cios wyprowadził w lutym największy rywal, czyli Real Madryt, który wyeliminował Katalończyków Barcę z Pucharu Króla, a później pokonał zespół prowadzony przez Jordiego Rourę w prestiżowym „El Clasico” (2:1). Kolejnego kuksańca Hiszpanie dostali od Milanu, który wygrał w 1/8 Ligi Mistrzów 2:0 i przed rewanżem na Camp Nou postawił Barcelonę w niezwykle trudnym położeniu.
– Brak Tito Vilanovy na ławce jest widoczny. Wychodzi zmęczenie materiału. A to, że bramkarz Victor Valdes nie podpisze nowego kontraktu, jest sygnałem, że będzie "wietrzenie". To już nie ta Barca, nic nie trwa wiecznie – powiedział niedawno „Super Expressowi” były bramkarz Realu Madryt Jerzy Dudek.
Przed meczem z Milanem Barca miała wielkie szanse, aby odrobić straty: grała u siebie, a sędziował jej szczęśliwy dla klubu Węgier Victor Kassai. W statystykach pojedynków z włoskimi drużynami na 18 meczów Barcelona wygrywała jedenastokrotnie; Milan, na 23 mecze na wyjeździe z zespołami z Hiszpanii, poległ aż 13 razy, odnosząc tylko cztery zwycięstwa. Tyle suchych faktów. W praktyce piłkarze Massimiliano Allegriego pokazali w Mediolanie, że nawet bez wielkich gwiazd w składzie można nie tylko zatrzymać wielką Barcelonę, ale także ją pokonać. Włosi, słynący ze świetnej defensywy, mieli fantastyczną okazję, aby dzięki catenaccio wyeliminować wielką Barcelonę.
Dudek w rozmowie z "SE" twierdził: – Stawiam na awans Milanu po remisie lub minimalnej porażce.
Co ewentualna porażka z Milanem oznaczałaby dla Barcelony? Z prestiżowego punktu widzenia odpadnięcie z Champions League już w tej fazie byłoby dla Barcelony katastrofą. Również finansową, szczególnie biorąc pod uwagę wielomilionowe kontakty zawodników. Z pewnością działacze, planując tegoroczny budżet, wzięli pod uwagę wpływy przynajmniej z półfinału rozgrywek LM. Poza tym posiadanie w składzie plejady mistrzów świata i Europy oraz fenomenalnego Leo Messiego zobowiązuje. W ostatnich kilku sezonach jeżeli Barcelona nie wygrywała Ligi Mistrzów, to odpadała zazwyczaj w półfinale. W ostatniej dekadzie tylko dwukrotnie zespół z Katalonii został wyeliminowany w 1/8: w 2006/2007 z Liverpoolem i 2004/2005 z Chelsea Londyn.
Katalończycy odpadli już z Pucharu Króla; gdyby teraz zostali wyeliminowani z LM musieliby skupić się wyłącznie na Primera Division. A tam mają praktycznie zapewnione mistrzostwo Hiszpanii, bo od drugiego w tabeli Realu Madryt dzieli ich aż 13 punktów! Nawet w perspektywie ewentualnego kryzysu ciężko sobie wyobrazić, aby piłkarze z Camp Nou roztrwonili tak ogromną przewagę. Do końca sezonu więc kibice nie emocjonowaliby się grą FCB, bo tak naprawdę każdy kolejny mecz byłby o pietruszkę.
Grzech pychy
Najpopularniejszą teorią jest ta o Barcelonie, która pozbawiona prawdziwego kapitana, z dowództwem powierzonym nawet nie oficerowi, ale zwykłemu marynarzowi, nie daje sobie rady na niespokojnych wodach. Josep Guardiola postanowił zakończyć katalońską przygodę i przeniósł się do Bawarii, a namaszczony przez niego na następcę Tito Vilanova musiał wyjechać do Nowego Jorku, gdzie walczy z nowotworem. W grudniu okazało się, że mimo operacji guza ślinianki nastąpił nawrót choroby i Hiszpan przez kolejne tygodnie będzie poddawany chemioterapii.
Szefowie Barcelony na czele z prezydentem Sandro Rosellem zdecydowali, że ponownie pójdą wcześniej obraną drogą i tak jak po odejściu Guardioli nominowali na stanowisko trenera Vilanovę, tak po zawieszeniu kariery przez Tito stołek szkoleniowca przypadnie jego asystentowi Jordi Rourze. Problem polega na tym, że wcześniej 46-latek pracował w zespole CE L'Hospitalet w… szóstej lidze. Wydawało się, że Roura, trener praktycznie bez żadnego doświadczenia, nie udźwignął ciężaru prowadzenia wielkiej drużyny i jednocześnie potwierdził teorię, że FC Barcelona nie jest samograjem, który „poprowadziłaby nawet sprzątaczka”.
Zespół przestał przypominać idealnie rozumiejącą się orkiestrę, którą dyrygował Guardiola czy Vilanova. W dzisiejszej grze Barcy nie widać nowych pomysłów, a piłkarze powielali znane już wszystkim schematy Guardioli. W Hiszpanii mówi się, że rolę trenera przejęli starsi piłkarze z Carlosem Puyolem na czele. O ile wystarczyło to na ligę, bo mając w składzie takie gwiazdy jak Xavi, Cesc Fabregas i przede wszystkim Leo Messi, nie mogłoby być inaczej, o tyle w pojedynkach z najbardziej utytułowanymi rywalami, takimi jak Real czy Milan, Barcelona miała problemy.
Wydawało się, że grzech pychy popełnili działacze klubu, który postawili na niedoświadczonego Rourę. Z pewnością towarzyszyła im myśl, że „jakoś to będzie”. I faktycznie: jest „jakoś”. A można było np. porozumieć się z odpoczywającym w tamtym czasie Pepem Guardiolą, który z miejsca mógłby poprowadzić zespół w kilkunastu ligowych i pucharowych meczów do czasu powrotu Vilanowy. Według miejscowych mediów Tito ma zakończyć leczenie już pod koniec marca, a więc ewentualny powrót Guardioli nie kolidowałby jakkolwiek z jego pracą w Bayernie Monachium, którą Hiszpan rozpocznie dopiero w lipcu.
Pogłoski o mojej śmierci są przesadzone
Okazało się jednak, że w momencie próby wspaniali piłkarze Barcelony zagrali jeden z najlepszych meczów w tym sezonie i pokonali Milan 4:0, awansując do ćwierćfinału LM. Barcelona, spisywana przez wielu na straty (również my zastanawialiśmy się we wtorek, czy nie nadchodzi jej koniec) uciekła spod medialnej gilotyny i niczym przed laty Mark Twaint może oświadczyć, że "pogłoski o jej śmierci są mocno przesadzone”.