20-letnia kobieta została zaatakowana i brutalnie zgwałcona w samym centrum Warszawy. Część ataku została zarejestrowana przez kamery monitoringu. To pokazało, że napaść odbyła się przy świadkach, którzy zignorowali zdarzenie. W rozmowie z naTemat psycholożka Michalina Kulczykowska mówi o zjawisku rozproszonej odpowiedzialności i alarmuje: – Mamy numer alarmowy 112, albo numer do straży miejskiej. To musi zadziać się jak najszybciej!
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Brutalny gwałt w Warszawie. Kamery nagrały atak na młodą kobietę
Jak pisaliśmy w naTemat, w minioną niedzielę nad ranem w samym centrum stolicy odnaleziono nagą kobietę. Już wiadomo, że agresor miał przystawić kobiecie nóż do gardła i wciągnąć ją do bramy przy ulicy Żurawiej na Śródmieściu.
Następnie dusił ją, zdarł z niej ubranie i zgwałcił. Po wszystkim zostawił ofiarę na schodach przed budynkiem i tramwajem wrócił do domu. W rozmowie z naTemat niedługo po ujawnieniu doniesień podinsp. Robert Szumiata z warszawskiej policji powiedział, że szybko zatrzymano mężczyznę podejrzanego o dokonanie przestępstwa.
– W związku ze zdarzeniem o charakterze kryminalnym, gdzie pokrzywdzona została młoda kobieta, policjanci ze śródmieścia wczoraj wieczorem, więc kilkanaście godzin od zdarzenia, zatrzymali mężczyznę, który może mieć związek z tym zdarzeniem – przekazał.
Podejrzany 23-letni Polak z Warszawy, zaś ofiarą jest 20-letnią Białorusinką, która obecnie dochodzi do zdrowia w szpitalu.
Dziennikarze "Faktu" dotarli do kobiety, która dysponowała nagraniami z monitoringu. Kamery bowiem uchwyciły fragment zdarzenia. Na materiałach widać bowiem, że brutalny atak miał miejsce na oczach świadków. Przechodnie mieli nie reagować.
– Są nagrania, gdzie widać dwie dziewczyny, które wtedy szły obok chodnikiem. Coś tam krzyczały, ale to nie powstrzymało napastnika. Potem szła para, chłopak z dziewczyną, ale oni też przeszli i nie zareagowali – powiedziała dziennikarzom.
Nikt nie pomógł ofierze gwałtu w Warszawie. "To przede wszystkim znieczulica społeczna"
W rozmowie z naTemat psycholożka, trenerka i interwentką kryzysowa Michalina Kulczykowska ocenia, dlaczego po raz kolejny potrzebująca pomocy osoba została zignorowana przez przechodniów.
– Myślę, że to przede wszystkim znieczulica społeczna – mówi i dodaje: – To pojęcie bardzo dobrze znane i często powtarzane. Przyzwyczailiśmy się do różnych widoków takich jak na przykład kłócący czy szarpiący się ludzie w centrum miasta.
– Może to nie jest tak, że nie robi to na nas wrażenia, ale "zamrażamy się", żeby nas to nie dotknęło. Chcemy się podświadomie lub świadomie ochronić się przed zmierzeniem się z trudną sytuacją – tłumaczy.
Ekspertka wskazuje także na zjawisko rozproszonej odpowiedzialności. – Wbrew pozorom, im więcej świadków, tym gorzej. Kiedy mamy jednego świadka, to on przeważnie jest zmuszony do reakcji, bo nie ma innej osoby, która mogłaby wziąć za to odpowiedzialność – komentuje.
– A jak mamy wielu świadków, to często myślimy, że albo ktoś inny powinien to zrobić, albo ktoś już zareagował. Wtedy często nie wiemy, kto jest odpowiedzialny za podjęcie reakcji, więc sami się wstrzymujemy od działania – mówi.
Ekspertka o sprawie gwałtu w Warszawie: To musi się zadziać jak najszybciej
– Na przykład, jeśli zareagowaliśmy kiedyś na kłócącą się parę, to później mogliśmy zostać oskarżeni czy zaatakowani za wtrącanie się w nie swoje sprawy. Wtedy nie mamy ochoty reagować w podobnych sytuacjach. Ten schemat działa często w kontekście przemocy domowej – podkreśla Kulczykowska.
Co w takim razie należy robić, gdy widzimy, gdy ktoś pada ofiarą przemocy? Wbrew pozorom nie zawsze musimy rzucać się na napastnika, ryzykując bezpośrednie starcie.
– Pierwsza i najważniejsza rzecz: jak najszybciej wezwać pomoc. Mamy numer alarmowy 112, albo numer do straży miejskiej. To musi zadziać się jak najszybciej – wyjaśnia Kulczykowska.
– Możemy też umieścić się w bezpiecznej odległości i głośno mówić, że pomoc została wezwana, albo że policja już jedzie. Taki komunikat często sprawia, że napastnik odpuszcza i ucieka – zauważa.
– To nasz obowiązek. Prawo zobowiązuje nas do udzielenia pomocy potrzebującemu. Bezpośrednie ingerowanie i wchodzenie między dwie szarpiące się osoby, to już indywidualna decyzja każdego z nas. Ale pomoc możemy wezwać zawsze – podsumowuje.