
Fentanyl uważany jest za jeden z najniebezpieczniejszych narkotyków na świecie. Nazywany zabójcą i seryjnym mordercą, sieje ogromne spustoszenie w USA. Co roku zabija tam kilkadziesiąt tysięcy osób, w wyniku przedawkowania narkotyku, który był nim naszpikowany, zmarł m.in. wnuk Roberta de Niro. W internecie mnóstwo jest zdjęć i nagrań ludzi na ulicach amerykańskich miast, którzy po zażyciu fentanylu wyglądają jak zombie.
Media od pewnego czasu donoszą, że fentanyl jest już w Europie. "Czy Czechy powinny bać się takiego kryzysu z fentanylem jak w USA?" – takie pytanie pojawiło się jesienią u naszych południowych sąsiadów.
Co najmniej od roku temat tego zabójczego trendu, który zbiera porażające żniwo w USA, przewija się również w polskich mediach, które alarmują, że fentanyl ma już być w Polsce.
Pytanie: jak
"Wiemy, że fentanyl jest na czarnym rynku"
– To, że fentanyl jest w Polsce, to nie jest zaskakujące, bo fentanyl jest używany w leczeniu bólu. Zdarza się, że osoby, które używają opioidów pozamedycznie, pozyskują go np. z plastrów fentanylowych, z których ekstrahują samą substancję. To ma miejsce. Natomiast jeśli mówimy o czarnorynkowym fentanylu, który nie pochodzi z leków stosowanych w medycynie w szpitalach, czyli należy do rynku nowych substancji psychoaktywnych, nie mamy badań i danych na ten temat – zastrzega od razu Magdalena Bartnik, psychoterapeutka uzależnień.
Jest prezeską Fundacji Polityki Społecznej Prekursor, która prowadzi tzw. punkt drop-in, gdzie klienci mogą dostać czyste igły i strzykawki, zjeść coś, spędzić dzień.
– Nie wiemy, jaka to skala, ale to nie jest tak, że tego nie ma. Wiemy, że fentanyl jest dodawany do sprzedawanych przez dilerów środków. Ale w jakiej skali? Czy zgony związane z używaniem narkotyków są spowodowane obecnością fentanylu? Tego nie wiemy, bo nie ma informacji, jakie substancje miały we krwi osoby, które umierają z przedawkowania. To jest ogromny problem i wielka niewiadoma, bo sami nie jesteśmy w stanie tego oszacować – mówi.
Sama słyszała tylko, gdy ktoś mówił, że np. jakaś osoba zmarła, miała zapaść, przedawkowała i pewnie było to związane z fentanylem. Choć nikt nie ma 100 proc. pewności, że tak właśnie było.
Dodaje, że w ogóle mało wiemy o użytkownikach opioidów. A ostatnie badania dotyczące tej grupy, które przeprowadził Instytut Psychiatrii i Neurologii, są z 2009 roku.
– Jesteśmy bardzo aktywni międzynarodowo i gdy rozmawiam z ludźmi z zagranicy, to wszyscy łapią się za głowę, bo to znaczy, że wiemy bardzo mało. Nie wiemy, ile tych osób jest, nie wiemy, jak używają, jak funkcjonują – mówi.
"Na razie nie jest to skala alarmowa"
Jedno jest pewne – dziś na pewno bardzo daleko nam do tego, co dzieje się w USA. Nawet nie ma co porównywać.
– Widzimy jednak, że z roku na rok liczba ta (osób biorących - red.) się zwiększa. Jeszcze trzy, cztery lata temu nie było nikogo, kto by te leki zażywał, ale w tej chwili praktycznie zdarza się, że co miesiąc mamy kilka osób, które ich używają. Są to oczywiście osoby już uzależnione. A uzależnienie pojawia się przy tej grupie leków bardzo szybko i jest bardzo silne. Praktycznie jedno z najsilniejszych, jakie występują – mówił latem 2023 roku w rozmowie z Medonetem toksykolog lek. Eryk Matuszkiewicz.
Jak może być dziś? Czy takie obrazy jak w USA mogą kiedyś dotrzeć do nas?
– Dochodzą sygnały, że fentanyl pojawia się na południu kraju, z Czech. W Warszawie od czasu do czasu pojawia się fentanyl apteczny. Nie widać nigdzie regularnego handlu. Na razie nie jest to skala alarmowa – mówi naTemat Jacek Charmast, prezes Stowarzyszenia Jump'93, które monitoruje przedawkowania narkotykami w Warszawie. Od lat pracuje z osobami uzależnionymi. Jest związany z Polską Siecią ds. Polityki Narkotykowej, Monarem, Biurem Rzecznika Praw Osób Uzależnionych.
Mówi, że Krajowe Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom monitoruje nowe substancje.
– Nie ma mu co zarzucać. W 2018 roku zmieniono prawo narkotykowe, dopisując pochodne fentanylu do listy zakazanych substancji. Polska działa sprawnie w systemie europejskiego monitorowania narkotyków – podkreśla.
Ale przyznaje – skalę obecności fentanylu w Polsce trudno oszacować. – Warto, by pogotowie zbierało dane dotyczące okoliczności przedawkowań. Wiemy tylko, że ktoś gdzieś zna kogoś, kto tego używa. Z reguły są to informacje, które docierają do pracowników środowiskowych, street workerów, że fentanyl pojawia się gdzieś w obiegu. Czasami w formie leków wypisywanych przez lekarzy, ale tego czarnorynkowego, tworzonego przez narkobiznes, jest niewiele. Skala jest malutka – mówi.
Brzmi uspokajająco? Jeśli ma się w pamięci to, co fentanyl potrafił zrobić z ludźmi w USA – niekoniecznie.
"Niekoniecznie bym uspokajał, że tak nie będzie"
Jacek Charmast: – Nie możemy nikogo zapewnić, że takie obrazy jak w USA, nie pojawią się na polskich ulicach. Niekoniecznie bym uspokajał. Ale, moim zdaniem, w tym momencie nie ma strachu, który miałby racjonalne podstawy. Oczywiście trzeba się strzec przed fentanylem, ale do tej pory w Polsce nie mamy problemu w takiej skali, żeby teraz nie dawało nam to spać.
– Zagrożenie jest i ono jest poważne. Nie należy tego tematu bagatelizować. Musimy być ciągle czujni. Jeśli pojawi się u nas tanie źródło fentanylu, a służby w jakiś sposób to przeoczą, to będzie problem. I to, co widzimy na zdjęciach z USA, będziemy widzieć w Polsce. Ale myślę, że my dużo szybciej zadziałamy. I mam nadzieję, że jeśli rządzący nie będą bierni, nie będzie takiego zalewu jak w USA – mówi Andrzej Dolecki, prezes stowarzyszenia Wolne Konopie.
Magdalena Bartnik też nie ma poczucia, że to, co stało się w USA, nagle nas zaleje. Ale zwraca uwagę na coś innego.
– Grupa, do której najtrudniej jest dotrzeć, to młodzi użytkownicy, którzy kontaktują się ze sobą online. I tu są w miarę świeże badania dotyczące portali, na których wymieniają się informacjami. Pojawia się tam dużo przypadków młodych ludzi, którzy eksperymentują, próbują wszystkiego, niekoniecznie są uzależnieni i stosują pochodne fentanylu, których jest bardzo dużo. Pod tym względem to jest alarmujące. Także w tym kontekście, że my tego nie badamy, nie docieramy do tych ludzi. Nie widzimy tego – mówi.
– Jeśli wśród takich osób są przedawkowania, to prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jaka to była substancja, bo takie badania nie są prowadzone. A to mógł być fentanyl. To nie jest tak, że takie przypadki rzucają się w oczy, jak w USA. U nich widać to jak na dłoni. Liczby tam są zatrważające. Ale to nie znaczy, że u nas tego nie ma. To jest gdzieś ukryte. Ta wiedza jest bardzo ograniczona – podkreśla.
"U nas użytkownicy opiatów boją się fentanylu"
Nasi rozmówcy uczulają, ostrzegają, ale bez paniki, spokojnie. Porównują też rynek Polski do tego, co widzimy w USA. I tłumaczą różnice.
– Z mojej wiedzy wynika, że osoby, które używają opioidów, np. heroiny, nie nazwałyby siebie użytkownikami fentanylu. One kupują heroinę i tam może znajdować się fentanyl. W USA jest tak, że fentanyl jest wszędzie. Zalał rynek. Tam są osoby, które definiują siebie jako użytkownicy tylko fentanylu. Nie używają już heroiny. U nas użytkownicy opiatów boją się fentanylu. Ci, którzy używają opioidów, podkreślają, że fentanyl to śmiertelne ryzyko. A nie jak w innych krajach, że to substancja, której używają. U nas zdecydowanie jest strach przed fentanylem – mówi Magdalena Bartnik.
Jakkolwiek to nie zabrzmi, jest to pewne światełko w tunelu.
Andrzej Dolecki zaznacza: – Nie można przeszczepić na grunt Polski pewnych doświadczeń amerykańskich i na odwrót.
– W Polsce poza czarnym rynkiem mało tych środków przenika z rynku medycznego. W USA wyglądało to trochę inaczej. W niektórych stanach fentanyl można było bardzo łatwo dostać na receptę od lekarza. Trochę jak u nas z vadium czy relanium. Gdy federalna Agencja Żywności i Leków (FDA) zaostrzyła przepisy, to fentanyl wkroczył w USA na czarny rynek – mówi
Andrzej Dolecki
Wolne Konopie
Do tego doświadczenia wszyscy nawiązują.
"Już kiedyś opanowaliśmy rynek opioidów w Warszawie"
– Wiadomo, że fentanyl to bardzo silna substancja. Bardzo groźna. I ona pewnie będzie pojawiać się na polskim rynku razem z innymi opioidami. Rynek narkotyków i narkobiznes cały czas wymaga pełnej kontroli i monitorowania. On jest nieprzewidywalny – mówi Jacek Charmast.
– Już kiedyś opanowaliśmy rynek opioidów w Warszawie, gdy 20 lat temu była heroina. Później w 2006 roku radykalnie zwiększono liczbę miejsc terapii substytucyjnej z 200 do 600 i wtedy zniknął kompot. To było wspólne posunięcie wielu instytucji, lokalnych i centralnych, w tym KBPN, IPiN. Radykalnie zmienił się rynek narkotykowy. Ubyło pacjentów. W dużej części przeszli do terapii substytucyjnej. Zniknęła uliczna narkomania, która była widoczna przy Dworcu Centralnym i w okolicy Pałacu Kultury. Wtedy wydawało się, że to ogromne zwycięstwo systemu pomocy, że zaczęliśmy sobie radzić – mówi.
Jacek Charmast
Stowarzyszenie Jump'93
Czym jest terapia substytucyjna
Wspomnijmy tylko, że terapia substytucyjna to forma opieki medycznej stosowana w uzależnieniu od opioidów. To połączenie farmakologii z opieką socjalną, medyczną i psychologiczną.
"Leczenie substytucyjne jest stosowaną w uzależnieniu od opioidów formą opieki medycznej wykorzystującą do leczenia substancję o właściwościach i działaniu podobnym do właściwości i działania narkotyku, który spowodował uzależnienie" – informuje Krajowe Biuro Do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii.
I dalej: "Taką substancję określa się mianem agonisty. Narkotyk zastępowany jest agonistą w celu osiągnięcia przez pacjenta bardziej kontrolowanej formy uzależnienia. Umożliwienie pacjentowi zaprzestanie używania substancji nielegalnej ma ogromne znaczenie z uwagi na ograniczenie ryzyka szkód związanych z używaniem".
Najwięcej takich miejsc jest w Warszawie.
– Narkobiznes cały czas radzi sobie na warszawskiej Pradze Północ. Tam znajduje się centrum handlu narkotykami. Turystyka narkotykowa w Warszawie trzyma się mocno. W Warszawie znajduje się 1,5 tys. miejsc substytucyjnych. To połowa z 3 tys. w całym kraju. Dla Warszawy to pewien kłopot, że reszta Polski nie rozbudowuje podobnie rozwiniętego i dostępnego systemu pomocy. Mamy do czynienia z bardzo niebezpiecznym zjawiskiem turystyki leczniczej – mówi Jacek Charmast.
– W przyszłości może to spowodować różne kłopoty. To już teraz generuje problemy, np. zwiększenie liczby bezdomnych. Jeśli bezdomny mieszka na ulicy i dostaje leki na wynos, to potem często je traci – ktoś ich potem użyje lub sprzeda. One potem giną, trafiają na czarny rynek. W takim środowisku i w takich okolicznościach fentanyl mógłby łatwo się zaaklimatyzować i znaleźć nabywców – dodaje.
Andrzej Dolecki wierzy, że w takiej sytuacji w Polsce byłaby szybka reakcja.
– Myślę, że my dużo szybciej zadziałamy. Mówię o doświadczeniach pracowników Krajowego Biura Przeciwdziałania Narkomanii, Monaru, poradni. Oni mają już doświadczenie bojowe przez to, że doświadczyliśmy fali heroiny i potrafiliśmy się z nią uporać na poziomie i rządowym, i społecznym. Mam wrażenie, że dla nas nie byłoby to zaskoczeniem – mówi.
Dlatego, jak przekonują nasi rozmówcy, trzeba wcześniej planować różne działania. Żeby mieć plan i program, by zapobiegać i reagować na to, co może się pojawić.
– Najbardziej brakuje badań i sprawdzenia jak jest. Diagnozy sytuacji. To jest największy problem. Jeśli nie ma badań od 2009 roku, to co my możemy dzisiaj wiedzieć, żeby planować te działania? – pyta Magdalena Bartnik