Druga tura nie wzbudziła w Polsce emocji, bo była taką "wojną bez PiS-u" – przekonuje w rozmowie z naTemat.pl dr hab. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. W wynikach jest jednak parę zaskoczeń i ciekawostek. Oto dlaczego Polacy w II turze głosowali właśnie tak, a nie inaczej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dr hab. Rafał Chwedoruk: Frekwencja nie jest zaskakująca. Analogicznie było w poprzednich wyborach samorządowych, które odbywały się też w realiach wysokiej frekwencji, wyższej niż w pierwszej turze obecnych. Pamiętajmy też, że to, co się stało w październiku i to, co się stało w pierwszej turze obecnej, wysokiej frekwencji nie sprzyjało.
Dlaczego?
Ponieważ najbardziej jako wyborcy kochamy rywalizację dwóch głównych formacji, czyli KO i PiS-u. Tymczasem PiS nie radzi sobie dobrze na poziomie największych miast, które przyciągają najwięcej uwagi, w których żyje bardzo duży odsetek wyborców uczestniczących w drugich turach. Ta druga tura przyniosła "wojny bez PiS-u". I nie były tą najważniejszą z rywalizacji dla polskich wyborców. Takie wojny, czasami politycznie bratobójcze, niekoniecznie w łatwy sposób mobilizują wyborców postawionych między kandydatami popieranymi przez ugrupowania formacji rządzącej.
Czasami była to też rywalizacja między kandydatami z lokalnych komitetów albo kandydatów właśnie lokalnych z kandydatami na przykład z Platformy Obywatelskiej. To też nie sprzyjało naszej narodowej rywalizacji w postaci bipolarnej rywalizacji dwóch zwalczających się od 2005 roku partii. Więc do żadnych daleko idących wniosków frekwencja, zarówno w drugiej, jak i pierwszej turze, nie uprawnia.
Wrocław jest miastem liberalnym, wszyscy prezydenci tego miasta byli z tej opcji. Jacek Sutryk był związany z lewicą, bliska jednak orientacji liberalnej. Pamiętajmy też, że w kampanii pojawiły się dość mocne argumenty dotyczące pani Bodnar. Była to też kandydatka, którą trudno byłoby poprzeć większości wyborców PiS. A pamiętajmy, że PiS nie jest we Wrocławiu tak słaby, jak na przykład w Poznaniu. I chyba nie była to kandydatka, którą mogli poprzeć ci, którzy na co dzień nie głosują na którąkolwiek partię z formacji obecnie rządzącej.
Cała ta sytuacja z drugą turą była raczej pochodną różnych czynników sytuacyjnych , które się nie powtórzą: konfliktu w obozie liberalnym i konfliktu w samej Platformie Obywatelskiej. Nie sądzę, żeby dla polityki wrocławskiej coś szczególnego na przyszłość z tego wynikało.
To fenomen ściany wschodniej. Nieraz jest tak, że okoliczne wsie i miasteczka głosują na PiS, samo miasto zaś jest mocno podzielone, ale z przewagą innych sił, niż konserwatywna prawica. W przypadku Rzeszowa dochodzi jeszcze jeden czynnik, który będzie oddziaływał jeszcze przez wiele, wiele lat. To fenomen nieżyjącego już prezydenta Ferenca. Ten SLD-owski polityk wyprowadził Rzeszów na piedestał jeśli chodzi o rozwój polskich miast. Inne średniej wielkości miasta wojewódzkie w okresie transformacji ustrojowej nie miały się najlepiej. W Rzeszowie byłoby dziwnie, gdyby wygrał kto inny.
Rzeszowowi sprzyja też demografia, przypomnijmy też, że dzięki prezydentowi Ferencowi Rzeszów poszerzył swe granice, zaś w nowych osiedlach osiedlali się młodzi mieszkańcy. Jest tam też silny sektor akademicki – to wszystko pracowało na rzecz Konrada Fijołka.
W Krakowie obaj kandydaci uzyskali bardzo zbliżone wyniki. W tej chwili nie wiadomo, kto wygra.
Fenomen sytuacji w Krakowie jest taki, że Łukasz Gibała był politykiem wywodzącym się z obozu liberalnego, związanym z Platformą. W poprzednich wyborach uzyskał kilkanaście procent głosów, i dostał je nie tylko w takich miejscach, gdzie można by się spodziewać głębokiej kontestacji całego obozu liberalnego, np. na drugim brzegu Wisły, gdzie PiS ma nie najgorsze wyniki. Dostał też wysokie poparcie choćby w północno-zachodnim rejonie miasta, gdzie zawsze silna była frakcja liberalna.
Jest w tym pewien element wojny domowej, co budowało Łukasza Gibałę kosztem Aleksandra Miszalskiego. I to czyniło dla części wyborców tenże wybór czymś więcej, niż starciem obozu liberalnego z PiS-em. A to mogło ograniczyć skalę mobilizacji wyborców Aleksandra Miszalskiego, choć to raczej on zwycięży.