Pomija się ich przy ogłaszaniu ważnych nominacji, obsadza w drugoplanowych rolach lub w ogóle się o nich nie mówi. Aktorzy i aktorki w różnoraki sposób potrafią być niedoceniani. Jedni w Hollywood zbierają owacje na stojąco, a drudzy spijają tylko resztki pochwał (najczęściej w postaci lakonicznych wzmianek o ich "znakomitej" grze w ostatnich zdaniach recenzji). Oto lista anglojęzycznych gwiazd, które zdaniem Działu Kultura w naTemat zasługują na dużo, dużo więcej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Lista 12 utalentowanych aktorów, których się nie docenia, a powinno.
Niektórzy coraz mniej grają, inni są obsadzani w drugoplanowych rolach, bądź w ogóle się o nich nie mówi.
Dział Kultura w naTemat wymienia m.in. Steve'a Buscemiego, Bena Whishawa, Evę Green, Toni Collette, Norman Reedus, Mia Goth i Helenę Bonham Carter.
12 aktorów, którzy są niedoceniani (wybór Działu Kultura w naTemat)
Gdy słyszymy, że ktoś jest "niedoceniany", zwłaszcza jeśli mówimy o branży filmowej lub telewizyjnej, wtedy z automatu myślimy: "no tak, nie dostał Oscara". Tyle że nagrody, choć wytyczają pewne trendy, nie zawsze uwzględniają w nominacjach aktorów, którzy wykonali świetną robotę.
Niedocenienie przejawia się przykładowo tym, że mało kto kojarzy daną aktorkę z nazwiska - gdzieś ją widzieliśmy, grała tam bardzo dobrze, ale nie zgłębiamy się w jej dalszą twórczość. Niedoceniona może też być osoba, która ma na swoim koncie złotą statuetkę, ale od lat nie została obsadzona w niczym wartościowym; w niczym godnym jej kompetencji.
O niedocenionych aktorach i aktorkach nie usłyszymy w internecie tak często jak o Timothéem Chalamecie czy Zendayi. Nie są tak znani jak Meryl Streep lub Tom Hanks, ale równie utalentowani.
Tę twarz znają wszyscy. Ba! Poznamy go nawet po samych oczach. Steve Buscemi to jeden z najpopularniejszych aktorów Hollywoodu. Współpracował z Tarantino, braćmi Coen, a także zagrał niezliczoną ilość drugoplanowych ról. Każda z nich była wyrazista i ratował także słabsze produkcje, bo potrafi wykrzesać ogień nawet z małych epizodów (na pewno kojarzycie tego mema z deskorolką).
Długo jednak musiał czekać na główną rolę – dopiero w 2010 roku zabłysnął na pierwszym planie w serialu "Zakazanym Imperium". I od razu zgarnął pierwszy Złoty Glob. Wciąż jednak brakuje filmu, w którym zagra pełnoprawne pierwsze skrzypce. Niech to się w końcu zmieni! Za to brak nawet jednej nominacji do Oscara to skandal i świadczy tylko o fatalnym guście Akademii Filmowej.
Rolą w "Pachnidle" potrafił na długie lata zrazić do siebie widzów. I to bynajmniej nie dlatego, że była ona źle zagrana, a wręcz przeciwnie. Jego filmografia na szczęście nie kończy się na Janie Baptyście Grenouille'i u Toma Tykwera. Był głosem misia Paddingtona, inspektorem gadżetem dla Jamesa Bonda (oczywiście chodzi o Q) i byłym kochankiem w "Skandalu w angielskim stylu", którego zabójstwo miał zlecić członek brytyjskiej Partii Liberalnej.
Za ostatni występ został nawet nagrodzony Złotym Globem, aczkolwiek jego zwycięstwo nie odbiło się aż takim echem, na jakie zasłużyło (w końcu była to nagroda w kategorii limitowanego serialu). Niedawno wcielił się natomiast w lekarza oddziału ginekologiczno-położniczego w miniserialu "Będzie bolało" na podstawie dzienników Adama Kaya, a mnie dziwi, że tak mało mówi się o tej produkcji.
Ben Whishaw ma wszystko to, co powinien mieć prawdziwy aktor. Sprawnie żongluje emocjami na ekranie w subtelny sposób łącząc komizm z ludzką tragedią i - co najważniejsze - przychodzi mu to z łatwością.
Eva Green zaliczyła mocny debiut w "Marzycielach" Bernardo Bertolucciego, jednak szerszej publiczności dała się poznać jako dziewczyna Bonda w "Casino Royale", gdzie wcieliła się w zmysłową Vesper Lynd. Po tej roli zagrała w wielu głośnych produkcjach kinowych ("Osobliwy dom Pani Peregrine", "Prawdziwa historia") czy telewizyjnych ("Dom grozy").
Niestety, talent aktorki nie został powszechnie zauważony, a co gorsza, Green od paru lat nie pojawiła się w żadnym projekcie. Może jeszcze powróci w chwale i w końcu zdobędzie zasłużoną uwagę?
Toni Collette jest kryminalnie wręcz niedoceniana. I to nie tylko moim zdaniem, bo nazwisko 49-letniej Australijki pojawia w praktycznie każdej internetowej dyskusji o aktorach w Hollywood, którzy zasługują na znacznie większe uznanie. Collette jest piekielnie zdolna, ale i wszechstronna, co udowadnia w każdym filmie i serialu, w którym się pojawia.
Rozwaliła system i pozamiatała w: "Weselu Muriel", "Szóstym zmyśle", "Godzinach", "Małej Miss", "Już za tobą tęsknię", "Madame", "Zachowaj spokój", "Dziedzictwie. Hereditary", "Niewiarygodnych", "Na noże", "Może pora z tym skonczyć", "Zaułku koszmarów", "Schodach"... Ratuje nawet największą filmową kaszanę, jak "Mamuśki mają wychodne". Z tak niewiarygodnym talentem i charyzmą Toni Collette powinna być wymieniana obok największych gwiazd Hollywood swojego pokolenia, jak Nicole Kidman czy Angelina Jolie.
Tymczasem aktorka ma na koncie tylko jedną nominację do Oscara (za "Szósty zmysł"), jeden Złoty Glob i jedno Emmy (spośród kilku nominacji). Moim filmowym marzeniem jest to, aby geniusz Collette w końcu został doceniony i aby w końcu otrzymała filmową pierwszoplanową rolę, której już nie sposób będzie nie zauważyć.
Helena Bonham Carter jest drugą najlepiej ocenianą aktorką na Filmwebie (na pierwszym miejscu jest Maggie Smith). Możliwe, że to zasługa potteromaniaków, bo Bellatrix zagrała tak dobrze, że zasługuje za to na 10/10. Nikt nie zarzuci Carter braku talentu, a aktorka nie boi się żadnego wyzwania: zagra nie tylko psychopatyczną czarownicę, ale księżniczkę, małpę czy truposzczaka. I zawsze zrobi to doskonale.
Nie ma na koncie wielu ważnych nagród (ani Oscara, ani Emmy, ani Złotego Globu), ale nie to czyni ją najbardziej niedocenianą aktorką. Problem leży gdzie indziej. Mam wrażenie, że po prostu jeszcze nie dostała odpowiedniej roli, w której mogłaby pokazać pełnię swoich możliwości. Jestem przekonany, że wtedy stworzyłaby wybitną kreację i zasypano by ją statuetkami. Naprawdę na to zasługuje.
Dajcie temu panu jakąś główną rolę. W ostatnim czasie Bill Nighy pojawia się na ekranie wyłącznie na drugim planie, a i tak jego występy zapadają w pamięć. Widzowie kojarzą go najlepiej z roli podstarzałego rockandrollowca z "To właśnie miłość", który nie potrafił wpleść słowa "Christmas" do piosenki "Love is All Around".
W roli Davy'ego Jonesa z "Piratów z Karaibów" chował się za grubą warstwą CGI, a w "Harrym Potterze" sprowadzono jego postać do zaledwie jednej dłuższej sceny. Grał w "Emmie", "Radiu na fali", "Dumnych i wściekłych", podkładał głos w anime "Castlevania" i dubbingował Sama Gamgee'ego w słuchowisku BBC "Władca Pierścieni". Przed aktorstwem nie powstrzymuje go nawet choroba Dupuytrena.
Nighy ma charakterystyczny styl grania, którego fenomen tkwi w detalach. Scen złości nie interpretuje jako scen sprowadzających się wyłącznie do krzyczenia, podnoszenia głosu lub rzucania przedmiotami - szuka dla nich głębszego znaczenia. Z takim warsztatem (zwłaszcza teatralnym) aż prosi się o większy rozgłos i o główną rolę stworzoną z myślą o nim.
"Skądś go kojarzę, ale nie pamiętam nazwiska" – takie zdanie o Michaelu Shannonie padło zapewne (niestety) nie raz. Pochodzący z Kentucky aktor swój talent w rolach drugoplanowych udowodnił już nie raz, jednak poza mniej znaczącymi statuetkami za "Drogę do szczęścia" czy "Take Shelter" nie został ani razu wyróżniony prestiżową nagrodą.
A byłoby za co go nagradzać, bo w swojej obszernej filmowej i serialowej karierze nie raz udowodnił, że swój warsztat potrafi wykorzystać do wcielania się w całe spektrum różnych postaci. Niech ktoś da mu w końcu główną rolę!
Josh O'Connor nie jest aktorem hollywoodzkim, ale Hollywood powinno go zauważyć i to szybko. 32-letni Brytyjczyk zachwycił rolą młodego księcia (dziś już króla) Karola w "The Crown", chociaż zachwyty to wręcz za mało. Abstrahując od tego, czy Karol został przedstawiony zgodnie z prawdą, czy nie za bardzo, to O'Connor dał taki występ, że powinniśmy się przed nim kłaniać. I to wcale nie wypadek przy pracy, bo aktor miażdży (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) w każdym tytule, w którym zagrał.
Poruszająca, mocna rola w "Pięknym kraju" była godna Oscara, w "Emmie" pokazał, że ma niesamowity talent komediowy (bo, że ma dramatyczny, rozumie się samo przez się), a jako Romeo w spektaklu teatralnym "Romeo i Julia" u boku Jessie Buckley – kolejnej niedocenianej, która też powinna znaleźć się na tej liście, ale niestety mogę wybrać tylko trzy nazwiska – zdruzgotał moją duszę. Egzaltowane, ale to prawda.
Dawno nie widziałam tak niesamowitego młodego talentu: O'Connor potrafi zagrać samą twarzą i ciałem, żeby zawładnąć ekranem. Wieszczę mu wielką karierę i Oscara. Trzymam za niego kciuki, bo taka perła nie może się zmarnować.
Zasłynął rolami w "Świętych z Bostonu" i "The Walking Dead" i choć pojawiał się w kilku innych tytułach, to wciąż mi go mało. I to nawet pomimo tego, że "spędziłem z nim" kilkadziesiąt godzin grając w "Death Stranding", gdzie użyczył głównej postaci swój charakterystyczny wizerunek małomównego ponuraka o złotym sercu.
Można sądzić, że Norman Reedus zawsze gra ten sam typ bohatera, bo taki jest w realu, ale oglądając jego Instagrama czy wywiady, dojdziemy do wniosku, że to tylko pozory (tzn. wydaje się być dobrym człowiekiem, ale ma do tego ogromne poczucie humoru i jest wygadany).
Dlatego wydaje mi się, że nie pokazał nam do tej pory swojego potencjału. Myślę sobie też, że nawet jeśli miałby zagrać kolejnego poważnego outsidera, to nikt by się nie pogniewał, ale na razie się na to nie zapowiada. Oprócz trzeciej części "Świętych" i serialu "Daryl Dixon" na horyzoncie nie widać żadnych większych planów. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia.
W 2021 roku stała się twarzą skandalu wokół Złotych Globów, choć nie z własnej winy, a z powodu niekompetencji jury, które wolało przyznać nominację gwieździe naprawdę średniego serialu "Emily w Paryżu". Michaelę Coel okradziono z nagrody za świetny występ w miniserialu "Mogę cię zniszczyć", gdzie zagrała ofiarę gwałtu.
Aktorkę poznaliśmy zarówno od tej poważnej, jak i komediowej strony. W "Gumie do żucia" śmiało mogłaby konkurować z Phoebe Waller-Bridge z "Fleabag". Zresztą na jej przykładzie widzimy problem, z jakim od dekad boryka się Hollywood. Czarnoskórzy artyści mają pod górkę i nie mówi się o nich tak często jak o ich białych kolegach z branży. Coel jest znakomita w tym, co robi, i oby jej kolejny występ, tym razem w kontynuacji "Czarnej Pantery", otworzył ludziom oczy.
Zmysłowo piękna czy ciekawie brzydka? Uroda Mii Goth jest bardzo niejednoznaczna, co sprawia, że wystarczy zobaczyć z nią jeden film, by jej twarz zapadła w pamięć na zawsze.
Angielska aktorka o brazylijsko-kanadyjskich korzeniach zaczęła z wysokiego C i zadebiutowała u Larsa von Triera w skandalizującej "Nimfomance – części drugiej". Jej niecodzienny wdzięk często bywa wykorzystywany w głośnych horrorach ("Lekarstwo na życie", "Suspiria", "X") oraz kinie kostiumowym ("Emma."), jednak póki co Goth nie jest jeszcze bohaterką nagłówków najważniejszych pism branżowych. Trzymam kciuki, żeby wkrótce się nią stała, bo charyzmy i talentu jej nie brakuje.
Sam Rockwell może i dostał Oscara (w 2018 roku za absolutnie genialną rolę w "Trzech billboardach za Ebbing, Missouri"), ale i tak jest jednym z najbardziej niedocenianych aktorów w Hollwyood. Jego niesamowity talent, ogromna ekranowa charyzma i imponująca wszechstronność zupełnie nie idą w parze z jego popularnością, mimo że pod kątem aktorstwa Rockwell bije na głowę wiele wielkich nazwisk z hollywoodzkiej pierwszej ligi.
53-letni Amerykanin jest więc przykładem aktora, którego chwalą krytycy i doceniają nagrodowe gremia, ale i tak rzadko dostaje główne role, a wielu widzów musi sprawdzać po seansie, kim ten Rockwell jest. A szkoda, bo to artysta naprawdę wybitny. Nie wierzycie? To oprócz wspomnianych "Billboardów'" obejrzyjcie: "Zielonę milę", "Vice", "Niebezpieczny umysł", "Richarda Jewella", "Moon", "Najlepsze najgorsze wakacje", "Jojo Rabbit" czy "Fosse/Verdon". Ba, Rockwell nawet "Irona Mana 2" skradł tylko dla siebie. Aktorska petarda, która powinna być na szczycie.