Chodzą do szkół podstawowych i średnich. Są zasypywani przez rodziców korepetycjami i innymi zajęciami dodatkowymi. – Te dzieciaki nie mają potrzeby się uczyć. One nie chcą się uczyć. Kompletnie nie mają chęci do nauki – słyszymy jednak od korepetytorów. Oto jak to najmłodsze pokolenie wygląda z ich strony. Jak część tej młodzieży okazuje im swoją niechęć. I jakie mają braki, zwłaszcza w matematyce. – Na tydzień przed egzaminem nie znają tak podstawowych wzorów jak pole kwadratu czy trójkąta. W liceum nie znają ułamków. I nie widać, żeby im zależało, aby to zmienić – słyszymy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Anna mówi, że o licealistach mogłaby napisać książkę o tym, jak jest źle. Uczy od 10 lat.
– Mam takich uczniów, którzy powinni cofnąć się do podstawówki, bo nie znają nawet ułamków. Nie potrafią wpisać na kalkulatorze 1/4, bo nie wiedzą, że to 1:4. Nie znają najprostszych podstaw i nie mają chęci, by je poznać. Nawet jeśli są zagrożeni – mówi.
Na przykład zadaje uczennicy pięć zadań typu "abcd": – Dokładnie tłumaczę, jak ma je wykonać. Ona nie potrafi zrobić tego przez tydzień i jeszcze skarży się mamie, że za dużo od niej wymagam.
Albo daje uczniowi bazę 100 zadań, z których nauczyciel w szkole na 100 proc. kilka wybierze na sprawdzianie: – Uczniowi, który jest zagrożony, nawet nie chce się przerobić tych zadań, żeby zdać. Nie są w stanie zrobić nawet tego. Kiedyś było to nie do pomyślenia. Gdybym sama była w takiej sytuacji, tobym zrobiła wszystkie i jeszcze nauczyłabym się ich niemal recytować. A oni kompletnie nie mają chęci do nauki. Nie mogę się doprosić, żeby ktoś zrobił nawet jedno zadanie w domu.
Uczniowie notorycznie też nie przychodzą na zajęcia, nie odwołują ich: – Migają się, jak tylko mogą. Zdecydowanie to rodzice chcą tych lekcji, a oni okazują, jak bardzo ich nie chcą.
Michał, korepetytor z wieloletnim doświadczeniem: – Oni po prostu nie umieją się uczyć. Mam ucznia, który robi to na siłę, bo rodzice tego chcą. A jego to kompletnie nie interesuje. On żyje w swoim świecie. Są też inni, którzy mają tyle obowiązków, że cały czas są przeładowani, ciągle muszą gonić, cały czas muszą się czegoś uczyć. I są tym wszystkim zmęczeni.
Janusz, też z długim stażem. – Obserwuję, że ci z bogatszych domów są dziś sprytni. Mają Instagrama, TikToka, zarabiają pieniądze. Kupują bilety na koncert za kilkaset złotych, sprzedają po 2 tysiące. Te dzieciaki, które chodzą do pierwszych klas liceum, mają dziś duże pieniądze. Przeciętny uczeń z liceum też kombinuje, też handlują na Vinted. To jest kompletnie inne pokolenie. Ja jestem w szoku. Jak byłem w ich wieku, to ja nic nie wiedziałem.
"To jest bardziej niszowa społeczność"
Zaznaczmy od razu, by nie generalizować – uczeń uczniowi nierówny, tak jak nauczyciel nauczycielowi, rodzic rodzicowi, a szkoła szkole. Zawsze znajdą się geniusze, którzy kochają matematykę, czy dzieci i młodzież, które zwyczajnie uczą się, bo chcą i zależy im, żeby dobrze zdać egzamin.
Ale to na korepetycjach podobno wyjątki. – To jest bardziej niszowa społeczność. To są tylko jednostki. Pojedyncze przypadki – twierdzą korepetytorzy.
Bo przeciętny uczeń, jaki do nich trafia, jest inny. Inny nie tylko od tych wyjątków. Od jakiegoś czasu obserwują, że jest inny również od tych, z którymi wcześniej mieli do czynienia.
Ile to mówi o najmłodszym pokoleniu w podstawówkach i szkołach średnich? O systemie oświaty i społeczeństwie? O ponurym obrazie, który się z tego wyłania?
"Oni nie rozumieją, że kreska w ułamkach to dzielenie"
Marek, od trzech lat uczy matematyki: – Mam około 10 uczniów. Jeśli miałbym powiedzieć, kto z tej grupy ogarnia materiał i jest tym zainteresowany, to tylko jedna osoba.
Porażają go braki uczniów. Niektórzy nie rozumieją, że kreska w ułamkach to dzielenie. Na tydzień przez egzaminem nie znają tak podstawowych wzorów jak pole kwadratu czy trójkąta. Nie potrafią robić banalnych zadań, gdy na logikę tylko jedna odpowiedź jest dobra. Wariują, gdy w działaniach jest za dużo znaków.
– Iksy, igreki albo literki abc jako niewiadome to jest dramat. Układ współrzędnych to dla nich czarna magia, choć to też było w podstawówce. Gdy w działaniach z nawiasem pojawia się minus, zaraz się gubią. Nie rozumieją kolejności działań, nie wiedzą, co z tym zrobić, zupełnie tego nie umieją. Zawsze wychodzi im zły wynik – mówi.
Jeden z jego uczniów pisał teraz egzamin 8-klasisty. Na korepetycjach nie potrafił sam zrobić żadnego zadania. Mnóstwo czasu zajmowało mu proste liczenie w pamięci, braki wychodziły na każdym kroku. Przez godzinę byli w stanie zrobić tylko pięć zadań typu "abcd", które na egzaminie teoretycznie mogą zająć ze trzy minuty.
Najgorzej – tak uważa – jest z 8 klasą i liceum. Na chwilę ogarną coś do sprawdzianu, a potem zapominają. Nie czują, że jest jakaś konsekwencja, że coś z czegoś wynika i się z czymś wiąże. I nie mają chęci, by to zmienić.
– Nie czytają poleceń. Nie myślą. Nie chce im się skupić. Twierdzą, że nie umieją i się poddają. Mają w głowie schematy, które pamiętają i do wszystkiego na siłę chcą je stosować, np. twierdzenie Pitagorasa i deltę. Bo pamiętają wzór, ale nie wiedzą o co chodzi – dzieli się ogólnymi wrażeniami.
Anna: – W zadaniu wychodzi im np. 1 i 1/3 człowieka. I nie ma w nich takiego myślenia, że coś jest nie tak. Że nie może być 1/3 człowieka. Nie biorą tego na logikę. Brzmi śmiesznie? To jest śmiech przez łzy. Naprawdę jestem tym przerażona. Bo powiem brzydko, ale z roku na rok te roczniki są coraz gorsze.
"Obserwuję straszny trend, że nauczyciele czytają im lektury"
Ktoś powie – matematyka jest trudna, nie każdy musi ja lubić. Ale to tylko przykład.
Agnieszka, uczy polskiego. Najbardziej widzi, że lektury typu "Quo Vadis" czy "Pan Tadeusz", są dla nich nie do przejścia. Słyszy, jak po 10 stronach mówią, że nie dadzą rady.
– Obserwuję straszny trend w szkołach podstawowych, że nauczyciele czytają uczniom na lekcji. Jeszcze 10 lat temu było to nie do pomyślenia. Dziecko miało przeczytać lekturę, był z niej sprawdzian. A teraz chyba przewidują, że nikt nie przeczyta, więc sami wolą przeczytać 1/4 książki na głos, na lekcji – mówi.
To, że młodzi nie czytają lektur, wiadomo. Ale tu też widać zmiany. Jeszcze niedawno czytali streszczenia lub oglądali wersję filmową.
– Widzę, że uczniowie już od szkoły podstawowej coraz rzadziej czytają lektury. Wolą jej wysłuchać. Często słuchają, jadąc gdzieś z rodzicami samochodem. A potem na korepetycjach nie wiedzą nic. Potrafią powiedzieć, że główny bohater umarł śmiercią tragiczną, podczas gdy on żyje do ostatniej strony. Zauważam też, że krótkie filmiki czy śmieszne streszczenia lektur na YouTube cieszą się ogromną popularnością – opowiada.
Widzi też, że nie potrafią pisać: – Jeśli dziecko nie ma zadawnych prac pisemnych do domu, charakterystyki, recenzji, opowiadania, czy rozprawki, to ono nie nauczy się pisać. I nagle okazuje się, że w VIII klasie pisze fatalnie. Bo robi błędy ortograficzne, interpunkcyjne, stylistyczne, językowe.
Ale braki to jedno, a podejście do nauki drugie. I to szczególnie rzuca sie w oczy naszym rozmówcom.
"Oni po prostu nie chcą się uczyć"
Andrzej, nauczyciel w szkole i korepetytor, również matematyka: – Te dzieciaki nie mają potrzeby się uczyć. One nie chcą się uczyć. Większość w podstawówce zaczyna się uczyć dopiero przed egzaminem ósmoklasisty. Wcześniejsze roczniki w ogóle przestały się uczyć z uwagi na brak pracy domowej. Nie ma żadnej motywacji. Nie ma żadnego sprawdzania wiedzy. One nie widzą sensu w nauce. W przypadku wszystkich przedmiotów pytają, po co mają to robić.
Widzi, że w liceum bez kalkulatora i tablic matematycznych ani rusz.
– Kiedyś na tablicach były tylko trudniejsze wzory. Jeszcze dwa lata temu musieli się czegoś nauczyć. Teraz już nic nie muszą. Wszystkie wzory mają podane na tacy. A potem student jest zdziwiony, że na maturze mógł korzystać z kalkulatora, a na studiach nie. I jak ci ludzie mają sobie potem poradzić? – pyta.
Nachodzi go takie wspomnienie z czasów, gdy sam chodził do szkoły. Wtedy trygonometrii uczono w VIII klasie. Teraz uczą jej w II-III klasie szkoły średniej.
– Poziom edukacji jest bardzo niski, dzieciaki naprawdę nie mają dużej wiedzy do przyswojenia. Ale one po prostu nie chcą tego robić. Gdy zaczynałem uczyć, to w szkole podstawowej miałem laureatów w konkursie kuratoryjnym. Poziom wiedzy, jaki można wtedy było uzyskać od uczniów, był pięć, a może więcej razy, większy niż dziś. Teraz młodzież jest słabiutka – podsumowuje.
Przykład?
– Gwarantuję, że znajdziemy mnóstwo maturzystów, którzy nie daliby rady rozwiązać zadania z kolejnością działań. W gronie osób, które podchodzą do matury, jest dużo takich, którzy myślą: "Co ma być, to będzie", "Wystrzelam". Bo jeśli na egzaminie są zadania zamknięte, które można wystrzelać, to po co się uczyć? – odpowiada.
***
Rozwiąż nasz quiz!
***
"Oni mają świadomość, że jakoś to będzie"
Anna obserwuje, że uczniowie coraz mniej się uczą, odkąd zlikwidowano gimnazja.
– Mają coraz mniejsze chęci, a nauczyciele mają coraz mniejsze wymagania. Po egzaminach maturalnych widać, że matura jest coraz łatwiejsza, a i tak wiele osób nie jest w stanie jej zdać. Mam też wrażenie, że dzieci są coraz mniej samodzielne. Ale też duże piętno odcisnął na nich Covid. Oni mają świadomość, że jakoś to będzie. Że przez Covid byli i są traktowani bardziej ulgowo. Że jakoś się prześlizgną. I faktycznie jakoś jest. Bo nauczyciele nie mogą przecież wszystkich oblać – mówi.
Mówiąc kolokwialnie, wisi im to? Mają to gdzieś?
– Nie mogę powiedzieć, że im to wisi. Ale przez Covida są przyzwyczajeni do taryfy ulgowej i dalej na tym bazują. Poza tym mam wrażenie, że rodzice i nauczyciele zdecydowanie obniżają swoje oczekiwania względem dzieci. I za mało od nich wymagają. Myślę, że problemem jest to, że brakuje wymagań – uważa.
To, że są inni niż uczniowie jeszcze pięć lat temu, dostrzegają dość wyraźnie.
Kamil, korepetytor od lat, mówi, że nawet nie chodzi o braki w wiedzy: – Oni są trochę inni niż pokolenie przed pandemią. Mają potencjał intelektualny, ale jest gorzej z wykorzystaniem go. Im sprawia dużą trudność skupienie się na tekście, który będzie dłuższy niż standardowy TikTok. Mają problem z utrzymaniem konsekwencji i z uczniowską odpowiedzialnością. Są trudni do tego, żeby ich zmotywować. Są trudniejsi w obróbce niż młodzież wcześniej.
On widzi w nich również zmianę mentalną.
– Kiedyś było tak, że szkoła była priorytetowa. Teraz najmłodsze pokolenie, które weszło w dorosłość, nie bardzo stawia na karierę. I ci uczniowie też chyba to przejęli. Praca i szkoła nie są już najważniejsze. Oni to czują i nie widzą sensu, żeby kuć godzinami tylko po to, żeby napisać sprawdzian. Oni są inni. Bardziej bezpośredni i niezależni. Teraz przychodzi do mnie uczeń i mówi, że to mama chciała, żeby on się uczył, a on nie chciał. Mówi otwarcie, że nie będzie robił pracy domowej. Już w V, czy VI klasie potrafią to zwerbalizować – mówi.
Owszem, jak kiedyś zgłaszają się do konkursów. Chcą brać w nich udział, mają chęci i ambicje.
– Ale jeśli chodzi o zapracowanie na to, o to, żeby o coś zawalczyć, to już nie bardzo. Myślę, że to przez media społecznościowe, które są bodźcogenne. Tam dostaje się szybką nagrodę, szybkie rozprężenie. A żeby się czegoś nauczyć, trzeba się bardziej skupić – mówi.
Ma też taką obserwację.
– W moim pokoleniu raczej nie było tak silnych refleksji, czy to, czego się uczę, przyda mi się w przyszłości. Po prostu trzeba się było nauczyć i tyle. A oni mają świadomość, że jeśli geografia ich nie interesuje i im się nie przyda, to im nie zależy. Byle się prześlizgnąć. Zastanawiam się, czy nie oceniać tego pozytywnie. Bo jednak jest w tym jakiś pragmatyzm. A nie uczenie się dla uczenia – zastanawia się Kamil.
"Wina jest głównie po stronie rodziców"
Oczywiście, kłaniają się tu wszelkie zmiany w społeczeństwie. Rodzice, szkoła, cały system oświaty, instagram, tik toki, influencerzy.... Wszystko ma wpływ na dzieciaki. I jeszcze raz podkreślmy – nie wrzucamy wszystkich do jednego worka.
Z punktu widzenia naszych rozmówców największe gromy lecą jednak chyba pod adresem rodziców. I podstawówek. Choć jednocześnie zastrzegają, że mają świadomość tego, że w szkołach niewiele dziś da się zrobić – o brakach nauczycieli, o przeładowych podstawach programowych i klasach pękających w szwach można mówić bez końca. Tu Alan Wysocki pisał o tym więcej.
– Ja uważam, że szkoła podstawowa krzywdzi uczniów. Nauczyciele stawiają im bardzo dobre i celujące oceny. I on, i jego rodzice myślą, że jest matematycznie uzdolniony. A potem okazuje się, że nie. A w LO nie ma czasu na ćwiczenie tego, co powinien znać z podstawówki – mówi Michał.
Ale rodzice to inna bajka.
Andrzej: – Podstawówki to duży problem. Tam nie da się nauczać. Wina jest głównie po stronie rodziców. Ich wtrącanie się, ich wysokie mniemanie o swoim dziecku, że ono zawsze zasługuje na 5, że nauczyciel jest w błędzie, że nie umie nauczyć, robi swoje. Efekt jest taki, że szóstki wystawia się za nic.
– Owszem, w każdej klasie można wyłuskać kilka zdolnych osób, którym się chce, ale wtedy zaraz zaczyna się inny problem. Bo przecież nauczyciel nie może skupiać się na tych najlepszych. Nauczyciel nic nie może wtedy zrobić. Ma wytyczne, że nie wymaga, dostosowuje się, podwyższa oceny. Obniżamy więc wymagania do najsłabszych uczniów. Bo wszyscy mają zdać. I edukacja leży – dodaje.
A potem dzieciaki idą do LO.
– I proszą nauczycieli, żeby naciągnąć im ocenę na 2. Zauważenie trójkowej osoby w pierwszej klasie LO to cud. I nie mówimy tylko o matematyce, bo innych przedmiotów jest bardzo podobnie – mówi.
Obserwuje też, że od pierwszych klas podstawówki dzieci często słyszą od rodziców, że mają się nie przejmować i dobrze się bawić. Dopiero gdy zbliża się egzamin, trzeba się wziąć do pracy. I nagle szok. Wtedy wkraczają korepetycje.