Ich troje. On pod pięćdziesiątkę, garnitur zmięty, włos rozwiany, oddech zdyszany. Ona z wypiekami na twarzy, w garsonce koloru lilaróż. Do tego latorośl w zwiewnej sukience i sandałkach na obcasie lekkim, przez rodzinę obarczona powinnością przykrą – ta walizka musi trochę ważyć, co z tego, że na kółkach. Miejsce akcji: Babia Góra, Beskid Żywiecki, 1725 metrów na poziomem morza. Szlak czerwony.
Reklama.
Reklama.
I najgorsze, że to prawda. Ich troje mijam w trasie, akurat mają kryzys, myślą co dalej. Nieszczególnie długo myślą, po chwili głowa rodziny władczym skinieniem zarządza atak szczytowy. Idą. I dochodzą, spotykamy się ponownie u celu wyprawy.
Wieje tylko strasznie, jak to naBabiej Górze, panu wiatr pompuje nogawki garnituru, panie trzęsą się z zimna. W sumie zabawna scena, zakładając optymistycznie, że zejdą w jednym kawałku tą samą drogą, co może nie być takie proste. No i w szpilkach będzie boleć. Wstyd przyznać, ale odczuwam wyższość. Trudno nie ulec pokusie.
Albo taka sytuacja, mniejszego już kalibru. Mijamy się, uważnie taksując wzrokiem. Ja na jego buty, on na moje. Jego śnieżnobiałe z tegorocznej kolekcji, moje w kolorze błota, błotem zresztą trwale spowite – wgryzło się przez 19 lat noszenia, bo tyle mi właśnie wiernie służą. Może sobie wkręcam, ale mam nieodparte wrażenie, że patrzy na mnie z politowaniem. Dokładnie takim samym, jak ja na niego.
I tak to właśnie jest na szlaku. Witajcie w polskich górach.
W co się ubrać w góry, żeby nie żałować
Idzie lato, a wraz z nim wysyp pereł rozmaitych, wśród których adidasy na płaskiej podeszwie to najmniejszy problem. Obiecuję sobie zmianę podejścia, ale przyznam bez bicia, mierziło mnie to nie raz, uwierało wewnętrznie. Pytanie: jestem snobem, który dał się wkręcić w ów jedyny w swoim rodzaju górski dress code, prezentując wszem i wobec wzgardę dla tych, co wizerunkiem do scenerii nie pasują? Czy jednak jest na rzeczy coś poważniejszego?
– Na modę nie ma co patrzeć. Jeśli chcemy robić rewię mody, to na wybiegu, nie w górach – zauważa przytomnie Krzysztof Długopolski z Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. – W góry trzeba się ubierać tak, żeby później nie żałować. My o tym trąbimy, odkąd pamiętam, a pracuję długo. I nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nawet latem trzeba mieć ze sobą ciepłe rzeczy.
No właśnie – ciepłe rzeczy. Rzut okiem za okno, słońce, niebieskie niebo, a do tego w telewizji mówią, że lato marzeń. A zatem plan jest następujący: lżejsze buty, t-shirt, woda w lewą rękę, telefon w prawą i w drogę. Kto coś tam widział i coś przeżył wie, jak złudny i zgubny to może być plan.
– Może się udać, ale nie zawsze się udaje. Wychodzimy w krótkich spodenkach i koszulce, mamy zaplanowaną trasę i jest szansa, że tę trasę pokonamy, ciesząc się piękną słoneczną pogodą. Ale może dojść do nagłego załamania, tak jak to często w górach się dzieje i wtedy jest problem. Nie ma skąd wyciągnąć ciepłego polaru czy przeciwdeszczowej kurtki – przestrzega Krzysztof Długopolski.
Odpowiedź na pytanie, jak się ubrać w góry, jest oczywiście złożona i należałoby jej poświęcić dłuży elaborat, tym bardziej że góry górom nierówne, szlaki różne, a warunki latem nijak się mają do tych wiosną, czy jesienią, nie mówiąc już o zimie. Nawet miesiąc ma znaczenie, bo w czerwcu w Tatrach można jeszcze spotkać śnieg po północnej stronie, a w lipcu to już nie...
Nie mając miejsca na dłuższy wywód, trudno nie utknąć w morzu banałów. Trzymając się jednak lata, które wszak przed nami, i ograniczając do telegraficznego skrótu, klasyka gatunku pozostaje niezmienna. Buty za kostkę, na dobrej podeszwie, wodoodporne i z membraną. Koszulka najlepiej oddychająca (po co komu nieestetyczne placki na klacie oraz plechach) a na nią jeszcze dwie warstwy – chroniąca przed zimnem i zabezpieczająca przed wiatrem oraz deszczem. Niekoniecznie na siebie, może być do plecaka. Z doświadczenia – przydaje się.
W klapkach na Rysy. I z reklamówką
Szpilki na Giewoncie – to serial, odpuśćmy. Ale klapki na Rysach, choć ciężko uwierzyć, były w realu, z miejsca zresztą stając się hitem internetu latem 2023 roku. A konkretnie mówiąc, były to popularne gumowe crocsy, nałożone luźno na skarpetki. Nie da się? No jak nie, jak tak.
Kilka lat temu na wysokości 2499 m.n.p.m. zameldował się w klapkach – tym razem kubotach – inny śmiałek, w dodatku wyposażony w białe skarpety, przyciasny podkoszulek i torbę z biedry. No dobrze – to akurat pachniało happeningiem, co gorsza wymierzonym w polskość i styl nadwiślański. Satyra trafna, choć niszowa – widok osobnika z reklamówką w wyższych partiach gór to jednak rzadkość. Aczkolwiek zdarza się, częściej niż Yeti. Był nawet taki, co na Rysy wziął psa w torbie z Ikei – choć akurat on z Niemiec przybył, więc nie wpisuje się w schemat.
Klapki na tatrzańskich szlakach przez lata urosły do rangi symbolu ludzkiej głupoty. I można byłoby na to machnąć ręką, jako że zazwyczaj ze swoją głupotą człowiek zostaje sam na sam, budząc co najwyżej uśmiech na twarzach bliźnich. Ale w tym akurat przypadku sytuacja jest bardziej złożona. Bo jeśli coś się stanie, to trzeba będzie ratować. Z życia narażeniem i za pieniądze niemałe.
Taksówką do schroniska, bo on nie zejdzie
– Te klapki, te szpilki… Wiadomo, kobieta może wjechać kolejką na Kasprowy w szpilkach i nie musi nic szczególnego robić, żeby dojść nawet do Suchej Przełęczy, a to już prawie 2 tysiące metrów. Ale przyznam, mnie się nie zdarzyło widzieć, żeby ktoś wędrował w klapkach po Orlej Perci – mówi Krzysztof Długopolski z TOPR.
Nie jest więc tak źle. Ratownik przyznaje natomiast, że ludzie niemający żadnego doświadczenia w górach stanowią niekiedy poważny problem, także dla służb: – Czasem zgłaszają się z Kasprowego Wierchu, czy nawet Hali Gąsienicowej. Ktoś chciał zamówić taksówkę do schroniska, bo on nie zejdzie. To są osoby, które nigdy nie były w takim miejscu, i które myślą, że będzie jak w mieście: kiedy opadnie się z sił, można zadzwonić po transport.
Oczywiście nie jest tak, że TOPR podrywa śmigłowiec w każdej sytuacji i bezwarunkowo, wcześniej jest szczegółowy wywiad: co się stało, gdzie się stało, w jakich okolicznościach, na czym polega zagrożenie. Generalnie jednak wezwań bagatelizować a priori nie można. Czasem leci się po kogoś, komu nic się nie stało, ale ze strachu nie jest w stanie zejść z miejsca, w które wszedł. Wiadomo, w dół zawsze gorzej, a lęk wysokości – potężna siła.
"Nie pamiętam, kiedy turysta w klapkach miał wypadek"
Gwoli sprawiedliwości i żeby nie było. Jak mówił nam w ubiegłym roku tatrzański przewodnik Jan Krzeptowski-Sabała, klapki odchodzą w Tatrach w zapomnienie. – Nie znaczy to, że już ich nie ma, takie przypadki najbardziej rzucają się w oczy, ale nie można uogólniać. My staramy się mieć do tego dystans. Nie pamiętam, kiedy ostatnio turysta w klapkach miał wypadek, a ci w dobrych butach kilka razy dziennie muszą wzywać ratowników – zauważył w rozmowie z naTemat.
Należy też brać pod uwagę realia. Asfaltowy trakt do Morskiego Oka mieści na swojej szerokości tych, którzy idą wyżej w góry i tych, którzy skończą w schronisku, ze skalistą materią mając do czynienia co najwyżej na brzegu stawu. Ci pierwsi mierzą czasem tych drugich pogardliwym wzrokiem, niekiedy nawet coś skręcą do internetu, ha ha ha.
Nie przeczę, zdarzyło się i mnie to szydercze spojrzenie posłać, a gdy zza zakrętu wyłaniał się koń umęczony, także i puścić bardziej soczysty komentarz. Ale przyznam, czasem słabe to było. W kwestii koni zdania nie zmienię, jeśli jednak chodzi o strój – no fakt, do Morskiego Oka akurat w klapkach się dojdzie, nie narażając życia i zdrowia na szwank, więc może czas spuścić z tonu. I powiedzieć głośno o drugiej stronie medalu.
Jak się dobrze wylansować na górskich ciuchach
Wyższe partie gór w dawnych czasach były generalnie omijane przez turystę masowego, który zwykł oglądać je co najwyżej znad kufla piwa – ot, taki ładny obrazek. Tym zapuszczającym się na szlak towarzyszyło zaś poczucie wyjątkowości związane z udziałem w swego rodzaju misterium.
W ten klimat – przykro to przyznać – wpisało się też przeświadczenie o wyższości określonego stroju nad innym, przekraczające w wielu przypadkach granice pragmatycznej oceny przydatności butów z membraną i podobnych tego wynalazków. Skrajną tego postacią jest lans na górskich ciuchach, traktowanych nie utylitarnie, lecz jako symbol przynależności do określonej kasty. Taki kod kulturowy. Uwierzcie – niektórzy naprawdę tak mają. Znam, słyszałem, widziałem.
Dlatego na głos zastanawiam się, czy tylko o bezpieczeństwo i wygodę w tym wszystkim chodzi. Czy nie o zwykłą szyderę z Janusza tak zwanego (co zawsze pozwala się poczuć lepiej), czy też – używając słów wznioślejszych – obronę dawno nieistniejącego statusu quo, gdy w góry wstęp mieli wyłącznie "wybrani".
I dlatego właśnie, bijąc się z lekka w pierś, odpuszczam wszystkim klapkarzom. A w każdym razie, nie zamierzam im się więcej przyglądać.