Nie wszyscy uczą swoje dzieci samodzielności. Niektórzy młodzi ludzie mierzą się przez to z problemami w dorosłym życiu. Jeden z pedagogów zwrócił na to uwagę, wywołując wielką dyskusję w mediach społecznościowych. A co mówią o tym rodzice? – Moja siostrzenica sama nie pościeli sobie łóżka. Ale nie na nią jestem zła. To wszystko przez to, że jest rozpieszczana – słyszymy.
Reklama.
Reklama.
W mediach społecznościowych zawrzało po wpisie Tomasza Bilickiego. Pedagog, psycholog i psychotraumatolog, który uczył się między innymi na uniwersytetach Stanforda, w Utrechcie i na Harvardzie, zwrócił uwagę na konieczność nauczania dzieci samodzielności.
"1 czerwca życzę dzieciom, by poczuły głód, smutek, lęk i kryzys. Nauczyły się robić kanapkę, radzić z dyskomfortem, szukać wsparcia, akceptować emocje. Uczyć się na ponoszeniu konsekwencji. I żeby kochający, bliscy dorośli im na to pozwolili" – napisał.
Postanowiliśmy więc zapytać rodziców o ich doświadczenia ws. samodzielności dzieci w ich najbliższym otoczeniu.
"To nie dziecko jest winne"
– Mam siostrzenicę, która teraz skończyła 17 lat. Pół roku temu przyjechała do mnie na tydzień i myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok – zaczyna opowiadać 44-letnia Monika.
– Na starcie zszokowało mnie, że sama nie pościeli sobie łóżka. Nie potrafiła zrobić kolacji. Czekała, aż wszystko zrobimy za nią. Wymagała, żeby cały czas wokół niej latać – dodaje.
– W końcu już pod koniec tygodnia zagoniliśmy ją, żeby zmyła po sobie talerz. Sypnęła do mnie tekstem: "Tu jest gąbka, której używałam. Ona już chyba się nie nadaje to zmywania. Zostawiam wam to sobie wyrzucicie". Rozumiesz, nie potrafiła wyrzucić gąbki? Jak powiedziałam, żeby to zrobiła, to wypaliła z pytaniem: "A gdzie?" – przytacza.
– Ja nie jestem zła na nią, bo to nie jej wina. To nie dziecko jest winne. Tu powodem jest to, że rodzice wyręczają. Skąd ona ma wiedzieć, jak wykonać podstawowe czynności przy sobie, jak wszystko robili za nią zawsze rodzice. Ona uważa, że rodzice powinni jej dziękować za to, że posprzątała swój pokój – podsumowuje.
49-letnia Maria: – Sama zawsze bardzo dbałam o to, żeby moje dzieci były samodzielne. Cały czas tłumaczyłam im, że muszą ponosić odpowiedzialność swoje decyzje. Dlatego nie mogłam się nadziwić, gdy zobaczyłam, jak bardzo niesamodzielny jest kolega mojej córki.
Jak wyjaśnia, jej córka ma 19 lat, a kolega 23. Wspólnie zaplanowali wyjazd poza Warszawę na weekend. – Dwa tygodnie przed wyjazdem widziałam, że córka się denerwuje. Gdy zapytałam, co się stało, usłyszałam, że jej kolega nie potrafi kupić biletów na pociąg. Przecież to jest kilka kliknięć – przytacza.
– Nie wziął połowy ubrań, zapomniał ładowarki do telefonu. Swoją drogą po drodze gdzieś zapodział walizkę i szukali jej 3 godziny. To był jej najgorszy wyjazd. Nawet na miejscu nie potrafił ogarnąć dojazdu z punktu A do punktu B i wszystko było na jej głowie. Gdy wrócili do Warszawy, już więcej się ze sobą nie skontaktowali – podsumowuje.
"Woli nosić Gucci i jeść gruz".
– Mój syn trzy lata temu wynajmował mieszkanie ze swoim przyjacielem. Obaj mieli wtedy po 20 lat. Jego koledze wszystko opłacali rodzice. Z tego względu aż do przeprowadzki nie miał nawet konta w banku – mówi mi 50-letnia Bożena.
– W końcu założył to konto, bo gdzieś tę kasę musiał dostawać. Nie zapomnę nigdy, jak syn opowiadał mi, że musiał mu tłumaczyć, jak się wypłaca pieniądze z bankomatu – dodaje.
– Oczywiście nosił pasek Gucci i korzystał z iPhone'a, ale gotować nie potrafił. Pierwsze dwa miesiące codziennie jadł McDonalda, no bo kto bogatemu zabroni – opisuje. I zauważa, że gdy chłopakowi kończyła się kasa, to jechał na chlebie z masłem. Gotować bowiem nie potrafił.
– Jak kiedyś ich odwiedziłam i zwróciłam na to uwagę, to odpowiedział, że - uwaga - "woli nosić Gucci i jeść gruz" – cytuje.
– Rodzice obrzydliwie go rozpieszczali. W ogóle ich nie interesowało, że mają dorosłego syna, który nie umie się ogarnąć. A to o tyle ciekawe, że jego brat był wychowywany zupełnie inaczej. Na wszystko kazali mu zarobić, musiał szybko wyprowadzić się z domu. Teraz są jak ogień i woda – podsumowuje.
"Mój brat ma troje dzieci. Są jak dzieci specjalnej troski"
– Mój brat ma troje dzieci. Mają odpowiednio 19, 20 i 21 lat. I są jak dzieci specjalnej troski – zaczyna opowiadać 52-letni Damian. I dodaje: – Oni je traktują, jakby mieli po 10 lat. Wsadzili ich pod klosz. Każą się tylko uczyć. Ciągle przychodzą tylko na gotowe.
– Rodzice robią za nich wszystko. Gdy wstają, kawka i śniadanie podstawione pod nos. Wszystko poprane, poprasowane, poukładane. Nawet sprzątają im pokoje i ścielą ich łóżka – mówi.
– Do tego dostają gigantyczne kieszonkowe, idące w setkach złotych. Pod warunkiem że się uczą, dostają to, czego chcą. Konsola, gry, komputer, telefon. Co tylko chcesz – wymienia.
– To fajne dzieciaki. Sam bardzo je lubię. Denerwuje mnie to strasznie, bo martwię się o nich. Przecież oni nic kompletnie nie potrafią. Na co im wkuwanie tych podręczników, skoro oni po prostu przepadną w dorosłym świecie – podsumowuje.
"Kacper po prostu stał się zombie, który użyje mózgu po kilku ponagleniach matki"
46-letnia Barbara też ma zaskakujące doświadczenia z dziećmi swojego rodzeństwa. – Nazwijmy ich Paweł i Kacper. Paweł ma dziś 26 lat, Kacper 19 lat i poszedł na studia. Co więcej, musi mieszkać sam w akademiku – mówi.
– To oznacza, że musi sam umieć się umyć, zorganizować jedzenie (i pamiętać, by zjeść, bo to nie jest takie oczywiste). Generalnie nie wierzę, że codziennie myje zęby albo je ciepły posiłek – dodaje.
Dlaczego? – Bo Kacper był dzieckiem, które w wieku 15-16 lat może i zostawało same w domu, gdy mama szła do pracy, ale nie było pewności, że wstanie, umyje się i wyjdzie do szkoły. Mógł zapomnieć, nie zdążyć, olać to – mówi.
Nie było lepiej nawet w weekend. – Siedział w domu i grał w gry od 6 rano do 1 w nocy. I to nie był jedyny problem. On od tego komputera nie odchodził. Dosłownie. Jeśli matka nie stanęła nad nim i nie zagoniła go kilkukrotnie do mycia się, on mógł unikać wody np. przez tydzień – przytacza.
Quiz: Rozpoznasz kadr z kultowych seriali PRL?
Barbara tłumaczy, że problemy były także z przygotowywaniem jedzenia. – Nie potrafił nawet ugotować makaronu. Siedział głodny do nocy, aż nie wróciła mama i czegoś mu nie odgrzała. Wstawał zrobić siku i wracał przed komputer. Wiele razy widziałam to na własne oczy, bo często się z siostrą odwiedzamy – opowiada.
Nakarmienie siebie to jedno, ale Kacper nie potrafił nawet nakarmić kotów. – Moja siostra potrafiła do niego dzwonić na kamerce, żeby pokazał jej, jak karmi zwierzęta. On mógłby z nimi siedzieć i nawet nie zauważyć, że zdechły – krytykuje.
– A jego brat wyrósł na totalnie normalnego, ogarniętego chłopaka. Nie mam pojęcia, dlaczego on jest samodzielny, a Kacper nie. Kacper po prostu stał się zombie, który użyje mózgu po kilku ponagleniach matki – podsumowuje.