nt_logo

Pokolenie Z ma dość pracy w wakacje. "Kładłam się spać w ubraniach. Czasami z niemocy płakałam"

Alan Wysocki

30 maja 2024, 11:50 · 5 minut czytania
Praca nastolatków w wakacje – w wielu głowach rodzi to skojarzenia z nauką życia, szacunku do pieniądza, czy samodzielności. W praktyce jednak młodzi w większości lądują w gastronomii i harują jak woły. "Bardzo chciałam w końcu poczuć się jak dorosła. Teraz żałuję", "Jeśli to miała być szkoła życia, o której mówili mi dorośli, to ja podziękuję" – mówią osoby z pokolenia Z.


Pokolenie Z ma dość pracy w wakacje. "Kładłam się spać w ubraniach. Czasami z niemocy płakałam"

Alan Wysocki
30 maja 2024, 11:50 • 1 minuta czytania
Praca nastolatków w wakacje – w wielu głowach rodzi to skojarzenia z nauką życia, szacunku do pieniądza, czy samodzielności. W praktyce jednak młodzi w większości lądują w gastronomii i harują jak woły. "Bardzo chciałam w końcu poczuć się jak dorosła. Teraz żałuję", "Jeśli to miała być szkoła życia, o której mówili mi dorośli, to ja podziękuję" – mówią osoby z pokolenia Z.
Pokolenie Z nie popiera pracy nastolatków w wakacje Photo by Zhivko Minkov on Unsplash

"Twoi szkolni koledzy w wakacje robią w kurierce lub gastronomii, a koleżanki dorabiają za barem lub w roli hostessy? Mogę się założyć, że to ostatni temat, który będziesz chciał poruszyć ze swoimi rodzicami" – pisałem w jednym z felietonów dla naTemat.


Nie ma nic gorszego niż praca młodych w wakacje. Tak marnuje się beztroskie chwile wolności

Od niektórych rodziców możesz usłyszeć: "idź do pracy w wakacje, naucz się szacunku do pracy", "Zacznij na siebie zarabiać, będziesz szanował pieniądze", "Spójrz na swoich znajomych", "Jeśli nie podejmiesz dorywczej pracy, koniec z pieniędzmi na wypady ze znajomymi".

Ba, niektórzy nastolatkowie sami proszą rodziców, by pozwolili im poświęcić wakacje na rzecz dorobienia pieniędzy. Ale gdy jako dorosły człowiek pójdziesz na etat (lub śmieciówkę) i załapiesz, że nasze wakacje trwają ciągiem maksymalnie dwa-trzy tygodnie, a nie dwa miesiące, to będziesz pluć sobie w brodę, że jako dziecko zmarnowałeś beztroskie chwile wolności.

I to właśnie o utratę tych chwil zapytałem osoby z pokolenia Z, które harowały między końcem a początkiem kolejnego roku szkolnego.

Pokolenie Z o pracy w wakacje: Bardzo chciałam w końcu poczuć się jak dorosła. Teraz żałuję

Martyna ma teraz 22 lata. Mieszka w Warszawie. Pierwszy raz poszła do pracy w wieku 16 lat. Mówi, że od tego momentu już nie zwolniła tempa. Skończyła technikum i do tego momentu ciężko haruje na swoje utrzymanie.

Jako nastolatka sama poprosiła rodziców, by pozwolili jej dorobić. Ci jej nie powstrzymali. Uznali, że "nauczy się życia".

– Byłam kelnerką w bardzo popularnej polskiej restauracji. Bardzo chciałam w końcu poczuć się jak dorosła. Chciałam chodzić do pracy, wydawać własne pieniądze, zarobić. Teraz żałuję – mówi.

I dodaje: – Było naprawdę bardzo ciężko. Pracowałam po 12-14 godzin. Co z tego, że przepisy tego zabraniają. Atmosfera w pracy była bardzo toksyczna. Nawet chwili przerwy, żeby złapać oddech. Menadżerki były okropnie toksyczne, surowe. Ciągle coś było nie tak.

Tempo i kultura pracy to jedno. Druga sprawa to to, co dzieje się po zejściu ze zmiany.

– Przez całe wakacje nie miałam kiedy spotkać się z przyjaciółmi. Albo pracowałam, albo odsypiałam po pracy. Nie miałam siły wyjść z domu na głupi spacer. Wracałam późno do domu, a następnego dnia biegłam do pracy – opisuje.

– Bardzo chciałam gdzieś wyjechać na wakacje. Chociaż na chwilę. Ale oczywiście nie miałam na to żadnych szans. Grafik był taki, a nie inny i zero dyskusji. Zresztą bałam się dyskutować z szefową. Ona była duża starsza, surowa. A ja chciałam się wykazać. W końcu to była moja pierwsza praca – wyjaśnia.

– Jeśli coś mi to dało, to to, że nauczyłam się wyłapywać niepokojące zachowania ze strony pracodawców. To doświadczenie dało mi bardzo dużo do myślenia na późniejszych rekrutacjach, gdy już byłam pełnoletnia. Ale nie, nie powiem, że "nauczyłam się życia" – podsumowuje.

"Jeśli to miała być szkoła życia, o której mówili mi dorośli, to ja podziękuję"

Dominika ma 19 lat. Pochodzi z Podkarpacia. Podkreśla, że nikt nie namawiał jej, żeby zaczęła pracować w wakacje. Powodem, dla którego dorabiała w wakacje, była trudna sytuacja rodzinna.

– Mama wychowuje mnie sama. Ojciec co prawda płaci alimenty, ale to wszystko starczyło tylko na podstawowe potrzeby. Dostawałam symboliczne kieszonkowe, ale na przykład na nowy telefon pieniędzy już nie starczyło. Zresztą nie chodzi nawet o ten głupi telefon, ale w ogóle o jakieś wyjścia ze znajomymi – mówi.

Dlatego w wieku 16 lat również zaczęła pracę w gastronomii. Dlaczego kolejny nastolatek idzie dorabiać w gastronomii? – Bo gdzie indziej może dorabiać nastolatek? Nie mamy ani doświadczenia, ani kwalifikacji, żeby wykonywać pracę rozwojową. Na takie coś ma szansę promil z nas – tłumaczy.

Czy udało się zarobić? Tak, udało się. Pojawił się jednak zasadniczy problem. – Chciałam zarobić pieniądze, żeby móc wychodzić ze znajomymi. I co z tego, że miałam tę kasę, jak nie miałam siły, albo czasu, żeby się z nimi spotykać? Jak myślę o tym, ile fajnych rzeczy mnie ominęło, to robi mi się przykro – ocenia.

Dominika wspomina pierwszą restaurację dość dobrze. Choć pracy było dużo, to trafiła na fajny zespół z wyrozumiałą szefową. Gorzej było w drugiej restauracji. – W pierwszym lokalu było tylko 15 stolików. W drugim już było ich dużo, dużo więcej – mówi.

– Było tam ultra gorąco. A nie można nam było nawet usiąść. Cały czas trzeba było coś robić. Na przerwę mógł wyjść tylko ten, kto palił. No i do tego dochodziła okropna atmosfera. Szef potrafił odmówić nam posiłku pracowniczego w ramach kary i odpowiedzialności zbiorowej – mówi.

– Ta praca wyjęła mi aż 2 lata z nastoletniego życia. A nie dość, że straciłam ten czas, to jeszcze było to niesamowicie obciążające psychicznie i fizycznie – podsumowuje.

"Nie mam pojęcia, dlaczego sobie to zrobiłam"

– Wakacje po pierwszej i po drugiej klasie z liceum wyjęłam sobie z życia. I to na własne życzenie – mówi Monika. – Nie mam pojęcia, dlaczego sobie to zrobiłam. Żałuję do dzisiaj – dodaje.

21-latka część życia licealnego spędziła w Warszawie, a część w Krakowie. Pierwsze pracujące wakacje spędziła w stolicy, a drugie na południu kraju.

– Najgorsze jest to, że mnie nikt do tego nie zmusił. Matka mi mówiła: "Odpocznij sobie jeszcze! Nie musisz jeszcze pracować. Po co to sobie robisz?". Ale oczywiście, musiałam być mądrzejsza. Poczułam "zew odpowiedzialności" i wylądowałam... w gastro – opisuje.

– Boże, jaka to była harówka. I to za śmieszne pieniądze. Stawkę dostałam najmniejszą, jaką można było dać. Robiłam za dwie osoby, a wiele zmian trwało do późnego wieczora. Już nie mówię o tym, że napiwki były żenujące – ocenia.

– Zamiast spotkań ze znajomymi, imprez, wypadów na miasto, dostałam niehigieniczny tryb życia i ostre zmęczenie. I tyle mi wyszło z tej "lekcji życia". Żadnych perspektyw ani żadnego rozwoju – krytykuje.

"Nie chciałam tego robić i po prostu się bałam. Nie miałam pojęcia, co mnie czeka"

Beata ma 20 lat. Po pierwszej klasie liceum jeszcze udało jej się zaznać wakacji. Później było gorzej. – Mojej mamie nagle coś przeskoczyło w głowie i zaczęła wywierać na mnie presję, żebym poszła do pracy. Jeszcze przed zakończeniem roku szkolnego odgrażała się, że w wakacje nie dostanę pieniędzy na wyjścia ze znajomymi – opowiada.

Mama Beaty pracowała wtedy na stanowisku menedżerskim w jednej z dość dużych korporacji. – U nas nie było problemów finansowych. To była taka zagrywka na zasadzie, że jak ja ciężko pracuje i nie mam życia, to ty nie możesz mieć lepiej – słyszę.

No i tak jak zawsze... trafiło na gastro. – Nie miałam wyjścia. Strasznie mnie to stresowało. Nie dość, że nie chciałam tego robić, to jeszcze po prostu się bałam. Nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Stresowałam się, żeby w ogóle zacząć czegoś szukać – opowiada 20-latka.

Z pomocą ruszyła jej przyjaciółka. Ta bowiem pracowała w jednej z restauracji na warszawskim śródmieściu. – To było szczęście w nieszczęściu. Im dłużej przeciągałam proces szukania pracy, tym bardziej denerwowało to moją matkę. A sama chyba bym się nie przełamała – mówi.

Beata nie była gotowa na szukanie pracy, ale też nie była gotowa na taką harówkę. – Byłam w szoku, że szybko załapałam, jak się to wszystko robi. Jestem z siebie dumna, że dałam radę, ale jakim kosztem? – pyta.

– Ja nawet nie miałam, jak się załatwić. Zaczęłam palić, żeby móc urwać się na przerwę, bo inaczej się nie dało. Nogi mi odpadały, szefowa się na nas wyżywała i wymagała od 17-latki nie wiadomo czego. Wracałam do domu, kładłam się spać w ubraniach, w makijażu. Czasami z tej niemocy płakałam. A potem wstawałam i znowu pracowałam. Bo mama chciała, żebym "nauczyła się życia" – opisuje.

Jak słyszę, w tamte wakacje Beata spotkania ze znajomymi może policzyć na palcach jednej ręki. Nie miała siły, odsypiała, albo pracowała. – Nawet nie wiesz, jak bardzo marzyłam o tym, żeby tamte wakacje się skończyły. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa z powodu rozpoczęcia roku szkolnego – podsumowuje.