– To była szanowana rodzina – mówi starszy mężczyzna. Pamięta i rodziców Michała Karasia, i jego dziadków. Ojciec był kowalem, mieli duże gospodarstwo. Ale oboje rodzice Michała już nie żyją. To rodzeństwo od ponad 20 lat szuka brata, który w tajemniczy sposób zaginął na dyskotece. I to oni na grobie mamy znaleźli w maju tajemniczą kartkę, o której usłyszała cała Polska. To najnowszy trop w sprawie, która ciągnie się od 2000 roku. – Nigdy nikomu nic nie zrobił. Nikomu nie dokuczał. To był grzeczny chłopak – mówi o nim Małgorzata, która też była wtedy na tej feralnej dyskotece.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Bieliniec na Podkarpaciu, między Janowem Lubelskim a Rzeszowem. Gdy zapytać mieszkańców, jak duża to wieś, mówią: – Będzie ze 100 numerów. Ale z 50 proc. budynków to takie, w których zostali sami starzy ludzie. Młodzi powyjeżdżali tam, gdzie chodzili do szkoły. Budują się nowi, ale można powiedzieć, że to taka wieś wyludniająca się.
Tu mieszkał Michał Karaś, 16-letni uczeń, który latem 2000 roku wybrał się rowerem na dyskotekę w pobliskich Bielinach i nigdy z niej nie wrócił. Wtedy młodych było dużo. A dyskoteka w Bielinach jedną jedyną w całej okolicy.
"Powiedzieli: Michał Karaś zaginął. Wpadłyśmy w panikę"
– Pojechałyśmy tam z koleżankami na rowerach. Nawet nie wiedziałam, że on też był na tej dyskotece – mówi naTemat Małgorzata. Mieszkała cztery domy od Michała, on był młodszy o rok. Był sierpień 2000 roku.
– W pewnym momencie podeszło do nas dwóch kolegów z Bielińca i powiedzieli, że Michał Karaś zaginął. My, młode gówniary, wpadłyśmy w panikę. I do domu! Dzisiaj człowiek inaczej by na to zareagował. Ale stało się, jak się stało. Następnego dnia okazało się, że Michał rzeczywiście zaginął – opowiada.
Była na policji. Złożyła zeznania. Nie potrafi powiedzieć, dlaczego uciekły. Po prostu się przestraszyły.
– Nie wiem, dlaczego na dyskotece nie padło pytanie, np.: "Słuchajcie, nie widziałyście Michała? Od dłuższego czasu nie możemy go nigdzie namierzyć". Tylko było od razu: "Michał Karaś zaginął". Byłyśmy w strasznej panice – wspomina.
Dziwi się dziś, gdy słyszy, że ktoś z uczestników dyskoteki tego nie pamięta: – Jak można tego nie pamiętać? To nie była jedna, zwykła, dyskoteka. To była dyskoteka, na której zginął młody chłopak!
– Dla mnie nie jest to obojętna sprawa. I bardzo bym chciała jej wyjaśnienia. Jeśli ktoś zrobił Michałowi krzywdę, powinien za to odpowiedzieć – dodaje.
Kto zostawił tajemniczą kartkę na grobie?
Sprawa była głośna na całą Polskę. Siostra i brat Michała przez lata sami go szukali.
– Na własną rękę przeszukiwaliśmy teren. Brzeg rzeki, lasy, studzienki. Jeździłam po jasnowidzach i znachorach. Jeden powiedział, że Michał leży w białej sali, jest nieprzytomny, ale słyszy dzwony. Jeździliśmy więc po szpitalach, które były blisko kościołów – opowiadała nam kilka miesięcy temu siostra zaginionego Bożena Martyna.
Przez 24 lata nie udało się jednak wpaść na żaden trop – choć krążyły różne podejrzenia i spekulacje, m.in. to, że tańczył z tajemniczą blondynką.
– Różne rzeczy zdarzają się po latach. I okazuje się, że czasem ktoś jednak ma serce i sumienie go ruszy. Wie na przykład, że jego koniec się zbliża, bo starzeje się, a może choruje i może myśli: "Dam jakiś sygnał, może będzie mi lżej umierać" – zastanawia się Wacław Piędel, dyrektor szkoły, do której chodził Michał, lokalny działacz, bliski sąsiad rodziny.
– Nikt we wsi nie mówi o tym, co tam było napisane. Wiadomo tylko, że kartka jest na policji. Każdy mógł ją położyć. Może ktoś zrobił to dla żartu? Albo z jakichś przyczyn coś wie i nie mówi? Może rzeczywiście coś wie i rusza go sumienie? – zastanawia się inny z mieszkańców.
Kolejni mówią, że o kartce przeczytali w mediach. Nie rozmawiali o tym z nikim we wsi, bo dziś w ogóle mało się rozmawia. Ale niektórzy obserwują też, że trochę ucieka się od tego tematu. Choć jednocześnie bardzo chcieliby, by sprawa się wyjaśniła.
– Dopóki sprawa się nie wyjaśni, jest jeszcze nadzieja. Może uda się Michała znaleźć? Ale nawet gdyby nie żył, gdyby sprawdził się czarny scenariusz, to można byłoby go pochować i postawić świeczkę na grobie. Wiadomo byłoby, że on tu jest – mówi dyrektor szkoły.
Prokurator: "Trudno nazwać to przełomem"
Na kartce było napisane "Michał". A także imię i nazwisko innej osoby oraz nazwa miejscowości. W Bielińcu ludzie nie mają nawet cienia podejrzenia, o kogo może chodzić.
– W tej chwili prowadzimy czynności zmierzające do pozyskania informacji o tej osobie. Kartka zostanie zaś przesłana do laboratorium kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej w Rzeszowie celem wykonania badań w kierunku ujawnienia ewentualnych śladów biologicznych i daktyloskopijnych – mówi nam prokurator Andrzej Dubiel.
Czy to przełom w sprawie, która od 24 lat spędza sen z powiek rodzinie Michała Karasia?
– Ciężko mi powiedzieć. Póki nie dokonamy weryfikacji tych informacji, to trudno nazwać to przełomem. Na chwilę obecną tak bym tego nie nazwał. Nie wiemy jeszcze, jaki związek ma ta osoba z zaginięciem Michała Karasia. Sprawdzamy to. Jednak to ważny trop. Na chwilę obecną jeden z ważniejszych w tej sprawie – mówi prokurator.
– To członkowie bliższej i dalszej rodziny. Ale przede wszystkim szeroki krąg znajomych Michała Karasia, którzy mogliby coś powiedzieć o nim samym i ewentualnie o okolicznościach jego zniknięcia. Czyli sąsiedzi, bliżsi znajomi, osoby ze szkoły średniej i nawet podstawowej – mówi prokurator Dubiel.
Z ich relacji na razie jednak nie wyłonił się żaden konkretny trop. U niektórych czas zrobił swoje i pamięć się już zatarła.
– Ale są osoby, które wykazują się dobrą pamięcią. To było ważne wydarzenie. O tym się mówiło. Przypominają sobie okoliczności i dzielą się z nami swoją wiedzą – mówi prokurator.
O tym, dlaczego sprawa dopiero po tylu latach trafiła do prokuratury, już pisaliśmy. – Cały czas ufałam i wierzyłam, że gdy w 2000 roku zgłosiliśmy zaginięcie Michała, to coś się dzieje. Że policja tym się zajmuje. A policja zupełnie z tym nie ruszyła – tłumaczyła nam siostra Michała.
W Bielińcu panuje przekonanie, że były wiceszef resortu sprawiedliwości, Michał Warchoł, pchnął sprawę. Zbliżały się wtedy wybory parlamentarne 2023.
– Pochodzę z Niska, a wychowałem się w Stalowej Woli. Więc obiecuję, jako poseł z naszego terenu przyjrzeć się sprawie – zapowiadał we wrześniu.
"Nigdy nikomu nic nie zrobił, nikomu nie dokuczał"
Wszyscy się tu znają.
– Pamiętam i rodziców Michała, i jeszcze jego dziadków. To była szanowana rodzina we wsi. Ojciec Michała był kowalem, mieli dosyć duże gospodarstwo. Mama była bardzo pracowita. Rodzina była w porządku – tak pamięta ją jeden z mieszkańców.
Wacław Piędel: – Normalna rodzina, jak każdy z nas. Ułożona. Ojciec ciężko pracował. Był kowalem i pracował na roli. Dzieci też pomagały rodzicom w gospodarstwie, jak mogły.
Mama Michała zmarła, gdy Michał miał 14 lat. Ojciec przeszedł udar. Michałem zajmowała się siostra.
– Na swój wiek był bardzo dorosły. Mieliśmy chorego, sparaliżowanego ojca. Michał bardzo dużo mi pomagał. Był bardzo dojrzały. Miał mnóstwo obowiązków. Dwa lata wcześniej umarła nasza mama. Dla nas były to wtedy ciężkie czasy – opowiadała w rozmowie z naTemat.
Małgorzata, która była na dyskotece: – Nigdy nikomu nic nie zrobił. Nikomu nie dokuczał. To był grzeczny chłopak. Nigdy nie widziałam go z alkoholem.
W planach czynności na terenie byłej dyskoteki
Prokuratura już kilka miesięcy temu zapowiadała, że w planach jest przeszukanie terenu byłej dyskoteki w Bielinach. Jednak na miejscu zdarzenia nie prowadzono jeszcze żadnych czynności.
– One są planowane. Trudno jednak teraz powiedzieć, czy to będzie forma przeszukania, czy oględzin – mówi prokurator Andrzej Dubiel.
– Sprawę traktujemy priorytetowo. I naprawdę mocno nad nią pracujemy. Jest pełna współpraca prokuratury z Komendą Powiatową Policji w Nisku – podkreśla prokurator.
W planach było też przesłuchanie ówczesnego właściciela dyskoteki.
Dziś w budynku, gdzie odbywała się zabawa, znajduje się Ochotnicza Straż Pożarna. A o właścicielu było głośno przed laty z powodu zarzutów o kierowanie grupą przestępczą, która – zacytujmy za Rzeszów News – "w latach 2001-2005 dokonała serii brutalnych napadów na banki i właścicieli kantorów na Podkarpaciu oraz w województwie świętokrzyskim i na Lubelszczyźnie".
W 2016 roku został deportowany z USA do Polski. A w 2017 roku sąd w Tarnobrzegu wymierzył mu karę łączną 14 lat więzienia.