Chorwacja dla bardzo wielu Polaków pozostaje jednym z ulubionych kierunków wakacyjnych, ale niektórzy nasi rodacy nad Adriatykiem zbudowali sobie życie. Taką osobą jest Monika Zymon-Waligórska, która mieszka w Splicie już od 20 lat. Redakcji naTemat.pl opowiedziała, jak trafiła tam jeszcze przed wejściem Chorwacji do UE. – Mówiłam sobie: dwa wspaniałe żywioły, góry i morze, jak ja bym chciała tu zamieszkać. Byłam wtedy jeszcze panną i myślałam – może znaleźć męża Chorwata. Pamiętam, że to było zabawne, ale tak sobie wzdychałam – opowiedziała nam w wywiadzie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Natalia Kamińska, naTemat.pl: Chorwacja to była miłość od pierwszego wejrzenia?
Monika Zymon-Waligórska, prezes polskiego towarzystwa kulturalnego Polonez, Polka mieszkająca w Chorwacji od 20 lat: To było na początku bardzo zabawne, bo wcześniej przyjeżdżałam do Chorwacji jak typowy turysta. Byłam zauroczona Dalmacją, a pochodzę przecież z Krakowa. Dlatego mówię, że przeniosłam się z miasta królewskiego do miasta cesarskiego.
Dlaczego właśnie ten region?
Nie wiem, czy pani była kiedykolwiek w Dalmacji, ale ma ona swój przepiękny urok. Bardziej chwyta mnie za serce niż wybrzeże Istrii czy Kvarneru. Pamiętam, jak leżałam tam na plaży i patrzyłam na góry i morze. Dalmacja to cudny region, z klimatem śródziemnomorskim – ciepło, czasem nawet gorąco, ale bez minusowych temperatur, które są rzadkością. Śnieg podczas mojego pobytu spadł dwa razy i utrzymywał się przez parę dni.
spaniała kuchnia – zdrowa, szczególnie ryby, owoce morza i różnego rodzaj sałatki, no i ta prawdziwa oliwa – nie tylko smaczna, ale również przeciwnowotworowa. I wtedy mówiłam sobie – dwa wspaniałe żywioły, góry i morze, jak ja bym chciała tu zamieszkać. Byłam wtedy jeszcze panną i myślałam: może znaleźć męża Chorwata. Pamiętam, że to było zabawne, ale tak sobie wzdychałam. Mówi się: "Gdy się bardzo pragnie, marzenia się spełniają".
Udało się jednak w końcu zamieszkać w Chorwacji. Co się wydarzyło, że do tego doszło?
Wracałam z jednego z turnusów wakacyjnych, wtedy nie było jeszcze samolotów, tylko autobusy. Jechałam właśnie z wakacji do Krakowa autokarem. Mój przyszły mąż, który już pracował w Chorwacji…
Mąż pochodzi z Polski, tak? To nie Chorwat?
Tak, jest z Polski. Jestem bardzo dumna, że jest Polakiem. Pracował w biurze turystycznym w Chorwacji i wziął urlop posezonowy, by wrócić do Polski. Jechaliśmy razem autobusem do Krakowa – trasa była długa, nie było jeszcze autostrad. Dwadzieścia godzin, a nawet więcej. I coś wtedy zaiskrzyło. Co ciekawe, mój mąż od razu poznał swoich przyszłych teściów w autobusie. Wyszedł na papierosa z przyszłym teściem.
I co było dalej?
Okazało się, że mieszkaliśmy kilka ulic od siebie w Krakowie. Chodziliśmy do tego samego liceum, ale się nie znaliśmy. Potem okazało się, że mąż znał się z moim bratem. Wszystko było blisko, ale trzeba było jechać 1100 kilometrów, żeby się spotkać.
Wtedy nie było takich technologii jak Messenger czy WhatsApp. Było tylko Gadu-Gadu. Widzieliśmy się może dwa razy, dzwoniliśmy do siebie, dwa razy przyjechałam do niego, a on do mnie po sezonie.
Czyli mąż już wtedy mieszkał na stałe w Chorwacji?
Tak. Wcześniej skończył filologię chorwacką na Uniwersytecie Jagiellońskim. W Polsce było trudno znaleźć pracę w tym zawodzie po chorwackiej filologi. Miał szczęście, bo właściciel chorwackiej agencji turystycznej szukał osoby, która zna perfekcyjnie chorwacki i polski.
Mąż nie miał wtedy żadnych zobowiązań. Nic go nie trzymało, więc spakował się i wyjechał do Chorwacji, gdzie miał bardzo dobre warunki u pracodawcy.
I potem, już po ślubie, nie było dyskusji, że zamieszkacie w Chorwacji?
Zdecydowałam się, bo byłam zauroczona Chorwacją, a po drugie ze względów finansowych. Mąż dobrze zarabiał, więc mogłam nie pracować. W Polsce byłoby to trudne. Dodatkowo podobała mi się mentalność mieszkańców Dalmacji – "polako", czyli wszystko robi się powoli, bez pośpiechu, nie ma żadnego ciśnienia.
Wynikiem takiego trybu życia jest statystycznie mniej zawałów, wylewów, nerwic niż w Polsce. To był dla mnie szok, ale pozytywny, że można normalnie pracować, bez stresu. W Polsce żyje się szybko, w ciągłym pośpiechu, w ciągłych nerwach.
Oczywiście ma to też swoje minusy, ponieważ w Chorwacji na majstra można nieraz czekać miesiącami. Niemniej jednak tego zdrowego trybu życia, który tutaj mam, nie zamieniłabym nigdy.
Od kiedy pani dokładnie tam mieszka?
Przeprowadziłam się w 2007 roku, przed wejściem Chorwacji do UE. Mówię, że byliśmy pierwszym polskim małżeństwem mieszkającym na stałe w Dalmacji, a może nawet w Chorwacji. Inne małżeństwa były mieszane – najczęściej była to Polka z Chorwatem. Teraz jest boom na Chorwację, wielu Polaków kupuje nieruchomości, grunty i inwestuje tutaj.
A sama przeprowadzka była trudna?
Przeprowadzka nie była problemem. Wysłałam wcześniej różne rzeczy w walizkach. Szybko się przyzwyczajam do nowego miejsca i jestem pozytywnie nastawiona do otoczenia. Decyzja o przeprowadzce zapadła już gdy poznałam męża.
Pamiętam jeszcze jak mój tata, to było jeszcze przed ślubem, zapytał mnie, gdzie zamierzamy mieszkać. I ja z takim stoickimi spokojem odpowiedziałam: No przecież normalne, że w Chorwacji, w Splicie. Tata na mnie popatrzył i zapytał: czyś ty zwariowała, czy ty wiesz, co ty robisz?
A była pani w Splicie?
Nie, nie byłam. Szczerze mówiąc, byłam tylko w stolicy Chorwacji.
W każdym zabytkowym mieście są miejsca, które mają spełniać marzenia turystów. W Splicie jest takie miejsce – pomnik biskupa Grgura Ninskiego. Ma on jeden duży, złoty palec u nogi. Podobno, jeśli się ten palec potrze, to marzenie się spełni.
Będąc z turystami, znajomymi mówię: "Idziemy szukać szczęścia w Splicie przy pomniku Grgura. Jak dotkniecie tego złotego palca i pogładzicie go, pomyślcie marzenie, nie mówiąc nikomu i uwierzcie mi – spełni się. Jestem najlepszym przykładem, że marzenia się spełniają" (śmiech).
To bardzo romantyczna historia.
To także bardzo nietypowa historia, ponieważ większość Polek poznaje partnerów najczęściej podczas swoich wakacji.
Na początku też myślałam, że pani mąż jest Chorwatem.
Nie, nie, my jesteśmy tutaj jedyni z tej starej ekipy – obydwoje Polacy. Dlatego ciągnie nas do Polski, zwłaszcza na święta. Bożego Narodzenia tutaj sobie nie wyobrażamy. Nie ma takiej atmosfery jak w Polsce.
A gdy wraca pani do Polski, to czuje się bardziej Chorwatką czy Polką?
Nie, nie czuję się Chorwatką, raczej Dalmatynką.
Co to dokładnie znaczy?
Dalmatynka to mieszkanka regionu Dalmacji. Mieszkańcy Dalmacji są zupełnie inni niż reszta Chorwatów. Kiedy pytają mnie o coś na temat Chorwacji, mówię, że mogę mówić jedynie o Dalmatyńcach, ponieważ tu mieszkam.
Inne regiony Chorwacji to inna mentalność. Północ Chorwacji – to tereny byłych Austro-Węgier – to mentalność zbliżona do naszej Galicji. Tym z regionu Istri, Kvarneru bliższy jest klimat dzisiejszych Włoch.
Mieszkańcy regionu Dalmacji są jak nasi górale czy Ślązacy – mają swoje tradycje, są niezmienni i konserwatywni. Wszystko tu jest najlepsze, koniec, kropka.
Często zdarza mi się, że jak coś mówię o Chorwacji, to w formie "u mnie".
Czy miała pani jakieś problemy po przeprowadzce do Chorwacji?
Problemy sprawiało prawo, a raczej przepisy jeszcze z czasów Jugosławii. Jugosławia się rozpadła, ale niektóre przepisy z tego okresu nadal obowiązują. Mimo że mamy stały pobyt i płacimy podatki w Chorwacji, ani ja, ani mój mąż nie możemy dostać podwójnego obywatelstwa.
Polskiego obywatelstwa się nie zrzeknę, aby mieć chorwackie. Co śmieszne, jeśli jedna strona jest Chorwatem, druga strona może automatycznie dostać podwójne obywatelstwo. Gdyby mój mąż zrzekł się polskiego obywatelstwa na rzecz chorwackiego, ja mogłabym mieć podwójne obywatelstwo.
Czy z perspektywy tych 20 lat w Chorwacji coś by pani zmieniła?
Nie, nie przeżyłam nic takiego, co sprawiłoby, że nie chciałabym tu mieszkać. Widzę, jak zmieniła się Chorwacja, szczególnie w stosunku do cudzoziemców. Na początku mieliśmy potworne schody, szczególnie ja.
Mąż miał pobyt na podstawie zatrudnienia, a ja potrzebowałam dokumentów na pobyt tymczasowy. Proszę sobie wyobrazić, jakie to były czasy, że abym mogła ubiegać się o zezwolenie na pobyt tymczasowy na terenie Chorwacji, musiałam dwa razy jechać do ambasady chorwackiej w Warszawie, mimo że mój tata miał moje upoważnienie do załatwiania spraw w Polsce. To było mało logiczne, ale wymagało tego ówczesne prawo.
I to już wystarczyło, aby mieszkać wtedy legalnie w Chorwacji?
Na dokument z Zagrzebia czekałam prawie rok. Miałam pobyt tymczasowy i co miesiąc musiałam meldować się na policji, że faktycznie przebywam w Chorwacji.
To jednak były dość nerwowe początki w Chorwacji.
Tak, to było dziwne. Teraz, gdy ktoś mówi, że ma problemy z załatwieniem dokumentów, mówię, że nie wie, co to znaczyło przed przystąpieniem Chorwacji do UE.
Czym pani obecnie zajmuje się w Chorwacji?
Razem z mężem zajmujemy się turystyką. Mamy firmę turystyczną i świadczymy usługi tłumaczeń przysięgłych. Ja głównie zajmuję się marketingiem. Jestem także prezesem towarzystwa kulturalnego Polonez. Cieszy mnie to bardzo, że mogę również bezpośrednio zajmować się Polską kulturą i jej promocją, organizując koncerty, wystawy, pokazy polskich filmów.
Moją pasją jest szukanie i odkrywanie śladów polskich na przestrzeni stuleci na tym terenie, a sięgają one X wieku. Zawsze działałam społecznie i naprawdę jestem zadowolona, że mogę promować ślady poloników w Chorwacji, o których też mało kto słyszał.
*********
Zdjęcie, jeżeli nie są inaczej popisane, pochodzą z archiwum prywatnego Moniki Zymon-Waligórskiej. Na dwóch z nich jest pani Monika z mężem.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.