Na pewno znacie takie obrazki. Wielka jak wół tabliczka z napisem "Zakaz wejścia", a zawsze znajdzie się ktoś, kto go nie widzi. Gorzej, jak nie widzi go wielu... Kilka dni temu w Tatrach, na czas remontu, zamknięto jeden ze szlaków. Jest duża tablica informacyjna, jest napis "Stop", jest nawet widoczna blokada zamykająca przejście! A ludzie i tak idą, nawet z dziećmi. Bo pal sześć zasady. Skoro przyjechaliśmy, to trzeba wejść na szczyt, prawda?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Szczyt Nosal w Tatrach Zachodnich. Nie jest bardzo wysoki, 1206 m n.p.m, ale dość męczący, no i bardzo popularny. Wejście zielonym szlakiem zajmuje około 35 minut.
I właśnie ten szlak 25 czerwca został zamknięty na czas remontu – z wyjątkiem weekendów i do odwołania.
Dlatego aż ciarki przechodzą, gdy człowiek słyszy i widzi, ilu ludzi tam się pcha. Mimo zakazu. Mimo tablic informacyjnych z obu stron. I mimo z dala widocznej blokady, która odgradza i dobitnie świadczy o tym, że przejścia nie ma. Zresztą, widać na niej wyraźny napis "Stop"!
– Nadal nas to dziwi, że jest postawiona fizyczna bariera, są tablice informacyjne i komunikaty i nie przekonuje to ludzi. Zawsze znajdują się osoby, którym to zupełnie nie przeszkadza, żeby iść dalej. Ignorują informacje o tym, że tam nie należy wchodzić. Raz, że siebie narażają na niebezpieczeństwo, a dwa, że również osoby, które pracują przy remoncie. Wykonawca zgłasza nam, że turyści przeszkadzają i utrudniają im pracę – mówi naTemat Magdalena Zwijacz-Kozica, kierowniczka Działu Udostępniania TPN.
Po co wchodzą? W jakim celu? Co im to da?
Rodziny z dziećmi na zamkniętym szlaku
Chyba każdy wie i tego doświadczył, jak Polacy lubią zakazów nie widzieć. Mimo zakazu kąpieli i wywieszonej czerwonej flagi ludzie potrafią wejść z dziećmi do morza (co nie raz kończyło się tragicznie). Ignorować zakazy o sinicach, bo nie po to jechali tyle kilometrów, żeby się nie wykąpać. Zimą robić sobie ślizgawkę na Morskim Oku. Parkować na miejscach dla niepełnosprawnych, udając, że żadnego znaku tam nie ma.
Itp. Itd. Ręce opadają.
Turyści ignorowali też zakaz wejścia na Giewont, kiedy szlak na szczyt został zamknięty w 2019 roku po tragicznej burzy, w której zginęły cztery osoby. – Chcemy zobaczyć krzyż – mówiły w rozmowie z "Tygodnikiem Podhalańskim" osoby, które zakaz zlekceważyły.
Ignorowali nawet pierwsze w historii zamknięcie całego obszaru Tatr dla turystów – zimą 2023 roku, ze względu na skrajnie trudne warunki i zagrożenie lawinowe.
Jak to wygląda teraz na Nosalu?
Słyszymy, że ludzie przechodzą pod fladrą i obok. Różnymi sposobami. Mają w nosie to, że na szlaku układane są skały – przenoszone i przekładane, żeby stopnie były wygodniejsze. Żeby za jakiś czas wszystkim było wygodniej i bezpieczniej wędrować.
– Turyści kręcą się, mimo że nie powinno ich tam być. Nie można więc na szlaku wykonywać pracy tak, jak należy. Bo wszystkie osoby, które tam pracują, muszą mieć jeszcze oczy dookoła głowy, żeby przypadkiem komuś nie stała się krzywda. Żeby np. jakaś skała, która przypadkiem spadnie, czy się ześlizgnie, nie spadła komuś na nogę. Czy żeby sam pracownik nie zrobił za dużo kroków do tyłu – mówi Magdalena Zwijacz-Kozica.
Na zdjęciach pokazała to "Gazeta Krakowska". "Bardzo często szlakiem przechodziły dzisiaj rodziny z dziećmi. Trafiła się także duża wycieczka, której opiekunowie twierdzili, że nie widzieli żadnych informacji" – opisywała przed weekendem.
– To świadczy o odpowiedzialności tych osób za siebie i za dzieci. Przez ignorowanie zakazu stwarzają zagrożenie dla siebie i dla innych. Już nie mówię o tym, że dają zły przykład i uczą złych nawyków – mówi nasza rozmówczyni.
Zaznacza wręcz, że przez turystów, którzy nie respektują zakazów, może wydłużyć się okres zamknięcia szlaku na Nosal.
Twierdzą, że nie widzieli żadnego znaku
Aż słów brakuje. Co takimi ludźmi kieruje? Skoro przyjechali, to niech się pali i wali, po prostu muszą wejść na szczyt?
– Ktoś ma plan i za wszelką cenę chce go zrealizować, niezależnie od wszystkiego. A część osób jest przekonana o swoich możliwościach i czuje się pewnie. A my nie mamy takiej możliwości, żeby we wszystkich miejscach, które wymagają uwagi pracowników, postawić osoby, które będą tam stały od rana do nocy i pilnowały, żeby ktoś tam nie wszedł – mówi Magdalena Zwijacz-Kozica.
I teraz zgadnijcie, co mówią turyści, którzy ignorują zakazy. I nie chodzi tylko o Nosal. W Tatrach dużo mogą o tym opowiadać. Często opadają im już ręce. Z ich obserwacji ludzie bardzo często ignorują zakazy i tablice informacyjne.
– Mamy zgłoszenia nie tylko w czasie zamknięć szlaków, ale też w innych sytuacjach. To schodzenie ze szlaków, chodzenie po zmroku, czy przejazdy rowerami. To są przeróżne aktywności, które w parku nie powinny się zdarzyć. To zakaz śmiecenia, palenia papierosów, hałasowania. Ale to też odpalenie fajerwerków w środku lasu w Sylwestra – wymienia.
Jak turyści się tłumaczą? Najczęściej, że... nie widzieli znaku. – Takie najczęściej są tłumaczenia, chociaż wiadomo, że nie są one wiarygodne. To najczęściej jest pierwsze, co przychodzi im na myśl. A przy wejściu do parku są piktogramy, są informacje. To nie może być wymówka, że "nie wiedziałem" – przyznaje.
Cały tatrzański Facebook usiany jest też takimi komunikatami:
Co z nami jest nie tak? Ile podobnych sytuacji można wymieniać? Ile każdy z nas takich widzi w różnych odsłonach codziennego życia? Nie tylko turystycznych, również tych miejskich.
Masakrują trawę, ignorują zakaz kąpieli
Wiosną na warszawskim Wilanowie otwarto nowy, fajny park. Ale część była jeszcze odgrodzona, bo posiano świeżą trawę, która dopiero wschodziła. I stały tabliczki z prośbą, by tam nie wchodzić.
I aż oczy bolały patrzeć na to, co się tam działo. Jak ludzie – cały przedział wiekowy: i dzieci, i rodzice i dziadkowie – masakrowali tę trawę, bo chcieli się pobujać na ustawionych na niej, i chwilowo odgrodzonych hamakach.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Byłam tam którejś niedzieli. Widziałam, jak całe rodziny tam właziły. I zamurowało mnie. Zwłaszcza na widok jednej, bardzo licznej grupy – na hamaku siedziało jedno dziecko, a obok zadeptywało dopiero co wschodzącą trawę z pięcioro, czy sześcioro dorosłych. Mimo prośby, by tam nie wchodzić.
Dobra była też, zakładam, matka innych dzieci. Sama, owszem, usiadła na ławce przed trawnikiem i czytała książkę. W tym czasie jej dzieci szalały na hamaku i wokół niego.
Ciekawe, czy gdyby to był ich ogródek i ich zakaz/prośba, zachowaliby spokój, że ktoś ma to gdzieś.
A na pobliskim Ursynowie szałem ubiegłego lata był tzw. Wieloryb. Nowo utworzone wtedy oczko wodne – z wyraźnym zakazem kąpieli. Jednak bardzo szybko zaczęły się w nim kąpać dzieci i psy, co przez kilka tygodni było tematem burzliwych dyskusji, śmiechu i kpin na lokalnych grupach.
W niejednym mieście tak jest.
I historie można mnożyć.
Mimo zakazów wchodzą, gdzie się da
"Przeszli przez szlaban i płot z zakazem wstępu i informacją o siedlisku ptaków, po czym zaczęli robić sobie zdjęcia z wziętym na ręce ptakiem. Dwoje turystów weszło do zamkniętej części rezerwatu Mewia Łacha po wschodniej stronie ujścia Wisły" – to trojmiasto.pl, które w 2021 roku zamieściło zdjęcia, jak para przechodzi przez parkan, centralnie nad napisem "Zakaz wstępu".
Albo jurajskie jaskinie, objęte całorocznym, bezwzględnym, zakazem wchodzenia. W ubiegłym roku w jednej z nich Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska ukryła kamerę. Efekt? W ciągu trzech miesięcy zarejestrowała prawie 200 osób. Wśród nich były rodziny z dziećmi.
– Turyści wchodzą do obiektu, mimo umieszczonych przed nim wyraźnych tablic informujących o zakazie, naruszając przepisy i poważnie narażając swoje zdrowie oraz życie – mówiła w lokalnym radiu Natalia Zapała z RDOŚ.
A dziś czytam np., że w innej części kraju turyści z ciekawości łamią przepisy, bo chcą z bliska zobaczyć... granicę polsko-rosyjską i zrobić tam zdjęcia.
W tym roku było już ponad 70 takich osób. Ostatnie to m.in. 44-latka, która wybrała się tam z trójką dzieci. "Nie zważając na tablice informacyjne, weszła na pas drogi granicznej" – relacjonował portal olsztyn.com.pl.
Dorzućmy do tego jeszcze kierowców, pieszych, rowerzystów, którzy jadą/idą i nie widzą różnych zakazów.
I można dojść do wniosku, że niektórzy są chyba niereformowalni...