15 sierpnia świętowana jest rocznica zwycięskiej bitwy warszawskiej. W 1920 roku na przedpolach stolicy polskie wojsko pokonało nacierające oddziały bolszewickie, dzięki czemu Rzeczpospolita utrzymała niedawno odzyskaną niepodległość. I nie był to żaden "cud nad Wisłą", tylko przykład sprawności odradzającego się państwa polskiego. Dlaczego? Tłumaczy w naTemat prof. Piotr Osęka, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Powtórzmy: bitwa warszawska nie była żadnym "cudem nad Wisłą". Jej wyjątkowość nie polega na boskiej interwencji, tylko ludzkiej mobilizacji. Ale nie tylko na tym.
– Rzadko zdarza się, by jedna bitwa decydowała o losach całej wojny. Jednak bitwa warszawska jest właśnie takim rzadko spotykanym wydarzeniem – mówi naTemat prof. Piotr Osęka.
Dlaczego Polska wygrała bitwę warszawską?
Historyk pokrótce wylicza czynniki, które zdecydowały o tym, że Polska powstrzymała rosyjską nawałę, choć wiele wskazywało na to, że nie będzie to możliwe.
– To była dobrze przemyślana operacja wojskowa, która udała się w ostatniej chwili. Plan skrupulatnie opracował gen. Tadeusz Rozwadowski, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Zwycięstwo to w dużej mierze jego zasługa – relacjonuje ekspert.
Co w tym czasie robił Józef Piłsudski, lider Polskiej Partii Socjalistycznej, Naczelnik Państwa i jednocześnie Naczelny Wódz? – Ponoć latem Piłsudski przeżywał załamanie nerwowe. Brał udział w przygotowaniach do bitwy, ale był przekonany, że polska niepodległość jest już stracona. Bolszewicy parli nieubłaganie. Front cofał się na całej długości, pojawiały się elementy paniki, część żołnierzy rzucała broń – opisuje prof. Osęka.
Historyk podkreśla, że wbrew temu, co może nam się wydawać z perspektywy czasu, to nie było tak, że wszyscy polscy żołnierze, jak jeden mąż odpierali ataki wroga z okrzykiem "Bij bolszewika!" na ustach.
Dezerterowali nie tylko niektórzy wojacy. W nieuchronność klęski Polaków wierzył też Roman Dmowski, przywódca nacjonalistów, który uciekł do Poznania, by stamtąd obserwować zwycięstwo bolszewików, a potem dogadywać warunki kapitulacji. – Endecy szykowali się do katastrofy – kwituje prof. Osęka.
Jak mówi ekspert, osoby zainteresowane apokaliptyczną atmosferą tamtych dni mogą sięgnąć po "Pamiętniki" Macieja Rataja.
Szczęśliwie gen. Rozwadowski zdołał nie tylko podnieść morale wojska i ustabilizować front, ale i zaskoczyć bolszewików kontrofensywą. Trwające kilkanaście dni zmagania zakończyły się polskim sukcesem. – Bitwa warszawska to przykład sprawności odradzającego się państwa polskiego – mówi prof. Piotr Osęka.
Zazdrośni endecy zaczęli mówić o cudzie
Zaskoczeni nacjonaliści zaczęli główkować nad narracją, która odbierze chwałę obozowi Piłsudskiego.
– Endecy szybko ukuli termin "cud nad Wisłą". Miał on zdyskredytować rządy Piłsudskiego, propagować przekaz, że Polska nie wpadła w ręce bolszewików dzięki boskiej interwencji – relacjonuje rozmówca naTemat.
Komunikat ten błyskawicznie podchwycili hierarchowie Kościoła rzymskokatolickiego, którzy połączyli triumf polskiego oręża ze świętem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Rozwadowski? Jaki Rozwadowski? Żołnierzy miała prowadzić matka Jezusa. Powstały nawet obrazy kościelne przedstawiające właśnie to wyobrażenie.
Skoro nie cud, to co sprawiło, że jedna bitwa przesądziła o losach całej wojny? Co umożliwiło ten militarny rzut na taśmę?
– Zwrot był możliwy tylko dzięki temu, że oba państwa były bardzo osłabione. Polska dopiero się odradzała, z kolei bolszewicy borykali się z wojną domową. Dlatego jedna bitwa wyjątkowo odwróciła losy wojny. Z reguły wojna jest zderzeniem potencjałów ekonomicznych i w końcu zwycięża ten, kto dysponuje większymi możliwościami gospodarczymi. Bitwa warszawska była za to starciem, w którym liczył się tylko plan i jego wykonanie – podsumowuje prof. Piotr Osęka.