Wraz z odnalezieniem się Izabeli P., pojawiają się kolejne pytania i wątpliwości w tej niezwykle medialnej sprawie. Gdzie była, czemu milczała, dlaczego wyszła z ukrycia? W tej sprawie nie zgadza się prawie nic. Czy zaraz okaże się, że wszyscy od początku byliśmy... oszukiwani?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Z dr. Pawłem Moczydłowskim (profesorem Krakowskiej Akademii Andrzeja Frycza Modrzewskiego, socjologiem, kryminologiem i szefem więziennictwa w latach 1990-1994) miałem rozmawiać o zaginięciu Izabeli P.
Ledwo zaczęliśmy, okazało się, że zaginiona się odnalazła w miarę cała i zdrowa. Na bieżąco spisywaliśmy więc najnowsze doniesienia, komentarze i wątpliwości w tej sprawie. A jest ich mnóstwo, będzie coraz więcej.
Na razie nie wiadomo, gdzie przebywała Izabela P. Odnalazła się u znajomych, do których drzwi miała zapukać. Ci zaś mieli powiadomić policję.
– I zaginiona odnalazła się w chwilę po tym, jak prokuratura zdecydowała się zmienić front i zająć się nie zaginięciem, ale porwaniem? To dziwne – mówi naTemat.pl dr Moczydłowski.
To faktycznie zaskakująca koincydencja. W poniedziałek prokuratura wszczęła śledztwo z paragrafu dotyczącego pozbawienia wolności innej osoby. A już we wtorek Izabela P. odnalazła się u znajomych.
Ale w śledztwie miały być badane również inne wersje – samobójstwo oraz zabójstwo. Na szczęście Izabela P. odnalazła się w dobrej formie, choć podobno głodna i wyziębiona.
W tej chwili nie jest pewne, czy przebywała u znajomych w Bolesławcu, czy do nich po prostu dotarła. Gdzieś jednak musiała przebywać, coś jeść, pić, spać. Musiała wiedzieć, że jest poszukiwana, dlaczego więc po prostu nie dała znać policji?
– Przesiedziała gdzieś kilka dni, nie wiedząc, że cała Polska jej szuka? Można żyć bez dostępu do informacji, ale gdzie ona była, że nie docierało tam radio, telewizja czy internet? Oczywiście zakładając, że nie była przez kogoś więziona – pyta dr Moczydłowski.
Ktoś tu od początku kłamał
W tej sprawie od początku kleiło się niewiele. Paweł Moczydłowski mówi wręcz o dezinformacji. W zasadzie co chwila dowiadywaliśmy się czegoś nowego, co przeczyło wcześniejszej wiedzy. Tak było choćby z samochodem. Najpierw było wiadomo, że samochód się zepsuł, więc zaginiona go porzuciła.
Potem wyszło na jaw, że jednak… nie był zepsuty. Następnie okazało się, że jednak był zepsuty, ale dało się go uruchomić. A dziś prokuratura ujawniła, że finalnie wcale nie znajdował się na autostradzie, bo ściągnęli go na swoje podwórko znajomi ojca zaginionej. No i dopiero tam dostęp do auta zyskała policja.
Ale podobno istnieje też nagranie pokazujące stojące na autostradzie auto zaginionej oraz znajdujący się przy nim radiowóz. To akurat nie byłoby nic niezwykłego, bo przejeżdżający patrol wręcz powinien był się upewnić, czy w aucie nikt się nie znajduje i nie potrzebuje pomocy.
Na dodatek jako pierwsi okolicę, w której doszło do zaginięcia, przeszukali świadkowie Jehowy i osoby, które chciały pomóc w jej odnalezieniu. Zamieszanie było więc duże. A sprawa stała się niezwykle medialna.
Na tyle, że zainteresował się nią nawet paradetektyw Krzysztof Rutkowski. Ogłosił światu niezwykle odkrywczą tezę, iż "wiele wskazuje na to, że doszło do porwania, być może w celu zabójstwa". Raczej nie trafił, ale nie można mu się dziwić.
– Jak to jest, że jedni znajomi jej szukają, a u drugich spokojnie siedzi, przez kilka dni, nie dając znaku życia ojcu, do którego miała jechać? – pyta kryminolog. Sugeruje, że w tej sprawie jest jeszcze wiele, wiele niewiadomych. – To śmierdzi na kilometr – mówi bez ogródek.
– To w ogóle jest paradoks. Okazało się, że policję za nos wodzili świadkowie Jehowy. Podejrzewam, że wiele rzeczy, które się w tej sprawie działy, było celowym zamazywaniem obrazu. No i powiedzmy sobie szczerze: społeczność świadków Jehowy musiała brać w tym w jakiś sposób udział. Kobieta mogła przed nimi uciekać, a być może ktoś z tej grupy miał wiedzę, co się z nią dzieje – dodaje.
Nie jest tajemnicą, że świadkowie Jehowy to dość zwarta grupa religijna. Wiadomo też, że próbują wiele problemów rozwiązywać wewnątrz swojego środowiska i że alergicznie reagują na wszelkie próby opuszczenia wspólnoty.
Jak pisaliśmy już w naTemat.pl, w tym środowisku obowiązują ścisłe reguły postępowania, wiele zakazów i nakazów. Grupa jest też oskarżana o ekonomiczne uzależnianie swoich członków. Pomaga na przykład w znalezieniu pracy, ale może też spowodować jej utratę.
Zasługujemy na kilka słów wyjaśnienia
– Ta sprawa prawdopodobnie dopiero się zaczyna, a nie kończy – mówi nam dr Moczydłowski. Tłumaczy, że przypadkiem Izabeli P. żyło pół Polski i nie można się temu dziwić. Był bowiem dziwny i bardzo medialny.
– Wiele osób chce uniknąć różnych niebezpieczeństw. Usłyszeli, że na autostradzie zaginęła kobieta, której zepsuł się samochód. To jest sytuacja, w jakiej znaleźć może się czyjaś żona, córka, nic dziwnego, że się zainteresowali. Bo każdy chce zminimalizować czyhające na niego i jego bliskich niebezpieczeństwo, tak układamy sobie życie – tłumaczy.
I dodaje, że należy nam się odpowiedź na pytanie, co tam się właściwie stało.
– My wszyscy byliśmy wciągnięci w cudze życie, zaangażowano nas w nie. Ktoś poprosił nas o pomoc. Przecież każdy policjant w kraju musiał przyjrzeć się każdej długowłosej blondynce, bo a nuż byłaby to poszukiwana. Media przekazywały informacje i apele. I nie nie można teraz powiedzieć "Ok, sprawy nie ma" – tłumaczy dr Moczydłowski.
Czytaj także:
Po publikacji artykułu skontaktowało się z nami przedstawiciel Biura Informacji Publicznej Świadków Jehowy w Polsce i przesłał sprostowanie, który zamieszczamy poniżej.
W imieniu związku wyznaniowego Świadkowie Jehowy w Polsce informujemy, że w materiale opublikowanym w dniu 20 sierpnia 2024 r. w portalu naTemat pt.: „Moczydłowski o sprawie Izabeli P.: „Śmierć na kilometr”. Uderza w świadków Jehowy” doszło do rozpowszechnienia informacji wymagających sprostowania.
Społeczność Świadków Jehowy nie była w jakikolwiek sposób zaangażowana w zniknięcie Izabeli P.
Wbrew sugestiom artykułu Świadkowie Jehowy nie żyją we wspólnotach zamkniętych oddzielonych od reszty społeczeństwa. Świadek może dobrowolnie opuścić to wyznanie, jeśli ma takie życzenie. Inni członkowie tej społeczności podejmują wtedy decyzję, w oparciu o swoje sumienie i indywidualne okoliczności, jak będą wyglądać ich relacje z taką osobą. Świadkowie Jehowy głęboko szanują władze państwowe i z nimi współpracują. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał Świadków Jehowy za „znaną religię” i wydał ponad 70 wyroków potwierdzających, że ich praktyki religijne są całkowicie zgodne z prawem.