Wracamy do Śródziemia, ale bardziej tolkienowskiego niż fanfikowego. Pierwszy rozdział "Pierścieni Władzy" miał ograniczone prawa do prozy Tolkiena, więc to cud, że zarządcy majątku mistrza fantasy zlitowali się nad twórcami 2. sezonu hitu Amazona i pozwolili im na wykorzystanie m.in. alter ego Saurona, czyli Annatara. Po seansie wszystkich nowych odcinków muszę przyznać – jako fanka "LOTR-a" – że scenarzyści wyciągnęli poniekąd wnioski z krytyki widzów. Niestety w pokoju montażystów nadal trwa samowolka.
Ocena redakcji:
3/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie spodziewałam się, że serial "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" wróci w ogóle na właściwe tory (ha, zacznijmy od tego, że on nigdy dotąd na tych właściwych torach nie był). Nie po tym, jak zobaczyłam brak jakiegokolwiek zrozumienia dla prozyJ.R.R. Tolkiena (zwłaszcza w finale sezonu) i nieudolne próby zrobienia z niczego "czegoś". Tolkien Estate dało szczątkowe prawa Amazonowi, co można było zauważyć już w pierwszych minutach seansu, tym bardziej że akcja niesławnej adaptacji rozgrywa się prawie 5 tysięcy lat przed podróżą Frodo do Góry Przeznaczenia.
Nie miałam zatem wielkich oczekiwań i właśnie dlatego drugi rozdział "Pierścieni Władzy" mnie całkiem miło zaskoczył. Wystarczyło sypnąć prawami autorskimi i zmienić kurs na "w miarę wierną adaptację", by showrunnerom J. D. Payne'owi i Patrickowi McKayowi scenariuszowe grzechy z przeszłości mogły ujść na sucho. Przygody Galadrieli nie zmierzają już donikąd. Za wciąż ścielącymi się gęsto chmurami elfka nareszcie odnalazła swój cel. Quasi-Sillmarillion.
Drugi sezon serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" (RECENZJA BEZ SPOILERÓW)
Przypomnijmy, że akcja serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" rozgrywa się w II Erze Śródziemia, która według chronologii zaczęła się od pokonania Morgotha, upadłego Valara z charakteru podobnego do Lucyfera. Pierwszy sezon skończył się zaś w momencie, w którym w najgłupszy możliwy sposób zainicjowano powstanie Mordoru (orkowie wykopali tunele pod wulkanem i gdy puścili nimi wodę, doszło do potężnej erupcji), a Sauron ujawnił swoje prawdziwe oblicze przed Galadrielą – dotąd omamiał innych, podając się za szlachetnego Halbranda.
W finałowym odcinku upadły Majar i dawny sługa Morgotha wyrusza do Eregionu, gdzie chce spełnić jedno ze swoich marzeń, dzięki któremu wszystkie narody kontynentu padną przed nim na kolana.
W drugim sezonie "Pierścieni Władzy" cienie gromadzą się na Śródziemiem i Númenorem, doprowadzając wielu nieświadomych niczego mieszkańców kontynentu do szału, strachu i desperacji. Sauron powrócił i elfowie nie mają co do tego żadnej wątpliwości. Złotowłosa Galadriela była przez niego uwodzona, lecz w porę dostrzegła jad sączący się z jego ust. Nie poprzestanie, dopóki nie dorwie Władcy Ciemności. I jak w każdej widowiskowej historii fantasy pomogą jej w tym sojusznicy.
W kontynuacji (podobnie jak w pierwszej odsłonie) scenariusz podzielony jest na kilka wątków – jedne są ważniejsze od drugich, czyli od tych, które służą jako zbędne zapychacze. Serial zyskałby na narracyjnej jakości, gdyby przemilczał istnienie takich postaci jak ten irytujący nastolatek, który odnalazł w stodole złamaną rękojeść miecza Saurona. Dalsze losy jemu podobnych twórcy powinni pozostawić naszej wyobraźni. Nie zmienia to jednak faktu, że w nowych odcinkach zapchaj dziur jest dwa razy mniej.
Sauron przeciąga widza na złą stronę
Włączając drugi sezon "Pierścieni Władzy", w powietrzu aż czuć zapach zgnilizny, popiołu i zmysłowości. Scenarzyści napawają się wizją Saurona, który stanowi klucz do tego, co przygotowano dla widzów na małym ekranie. Ekscytacja związana z możliwością zgłębienia natury zła w postaci – bądź co bądź – atrakcyjnego mężczyzny wydaje się dla fana Tolkiena w pełni usprawiedliwiona.
To dla Saurona warto włączyć "Pierścienie Władzy". Większość scen z nim ogląda się jak psychologiczny dreszczowiec – te w duecie z najlepszych elfim kowalem Celebrimborem (rewelacyjnie zagranym przez Charlesa Edwardsa) uważam za wybitne (jak na standardy serialowego gatunku fantasy). Z początku zupełnie nie widziałam Charliego Vickersa w roli największego (tuż po Morgothcie) złoczyńcy w Ardzie. Zmieniłam dopiero zdanie, gdy Sauron podszył się pod blondwłosego i gładkolicego Annatara, fałszywego wysłannika Valarów.
Galadriela, Elrond i Arondir zajmują się walką z orkami, które Adar (najjaśniejszy punkt poprzedniego sezonu) ochrzcił swoimi dziećmi i prowadzą grę psychologiczną z siłami zła. Motywy manipulacji oraz moralności i jej granic przewijają się przez wszystkie odcinki najnowszej odsłony serialu. Postaci dostają też większą przestrzeń na rozwój.
Galadriela w wykonaniu Morfydd Clark ("Saint Maud") zostaje niestety zjedzona przez odtwórców ról towarzyszących jej elfów. Ismael Cruz Córdova ("Od nowa") stara się oddać całe swoje serce zatroskanemu i wycieńczonemu Arondirowi, zaś Robert Aramayo ("Co kryją jej oczy") jako półelf Elrond gra najsubtelniej ze wszystkich – nawet wtedy, gdy scenariusz wciska mu jakąś kiepską kwestię do wyrecytowania.
Wątek krasnoludów z Morii i niziołków pomagających tajemniczemu czarodziejowi wypada blado w porównaniu z tym, co mają do zaoferowania elfowie i Sauron, za to niezmiennie najgorszym elementem serialowej układanki pozostaje Númenor i nieudolne dążenie twórców, by stworzyć z wyspiarzy mistrzów intrygi, następców Lannisterów z "Gry o tron". O dziwo Númenorejczycy, którzy lśnią w "Sillmarillionie", nie mają na ekranie ani scenariuszowego potencjału, ani dobrego warsztatu aktorskiego.
Z nowych twarzy dobrze wypadł Rory Kinnear ("Penny Dreadful"), któremu powierzono rolę zagadkowego i wszechwiedzącego Toma Bombadila, i Ben Daniels ("Wywiad z wampirem") jako Círdan, pan Szarej Przystani, skąd Frodo i Bilbo wypłynęli do nieśmiertelnych krain pod koniec "Powrotu króla".
Rzeczą, która Payne'owi i McKayowi się powiodła, jest sposób przedstawienia orków. Showrunnerzy robią to w zgodzie z tym, co w swych wypowiedziach sugerował za życia Tolkien. Autor "Władcy Pierścieni" postrzegał je jako istoty, którym Morgoth i Sauron odebrali możliwość wyboru. Pomimo że sam obsadził ich u siebie w roli antagonistów, miał uważać, iż orkowie zasługują na odkupienie. W "Pierścieniach Władzy" dzieci Adara są po ludzku smutne.
Jest jedna scena, która doprowadzi tolkienowskich purystów do szewskiej pasji
Jak pisałam wcześniej w naTemat, przenoszenie historii z książki na ekran zawsze wiąże się z niebezpieczeństwem, że po drodze coś jednak pójdzie nie tak. W końcu z iloma adaptacjami lub ekranizacjami, które w sporej mierze nie spełniały oczekiwań czytelników, mieliśmy do czynienia? Ot, ryzyko wpisane w zawód, bowiem każdy ma dowolność w interpretowaniu materiału źródłowego.
Nie sądzę, by poza większymi lub mniejszymi głupotkami (przeważnie logicznymi, a także ekspozycyjnymi) świat Tolkiena cierpiał katusze, choć tolkienowscy puryści z pewnością znajdą niedociągnięcia w amazonowej adaptacji. Ba, showrunnerzy podadzą im nawet na tacy powód do tego, by wszcząć kłótnię na Twitterze. Cicho sza, trzymam buzię na kłódkę.
Montaż jak w szkolnych projektach na zaliczenie
Tym, co powtarzało się co kilkanaście minut w każdym z ośmiu odcinków, a czego nie mogłam znieść, był dziwny montaż. Po pierwsze, serial ma przejścia jak "Gwiezdne wojny", co nie jest wcale komplementem. Po drugie, przeskok z jednego ujęcia na drugie bywa nieintuicyjny dla widza. Parę razy zdarzyło mi się cofać odcinek, bo moje oczy nie potrafiły ustalić, co tak naprawdę się wydarzyło. Po trzecie, jak na tak wysoki budżet "Pierścieniom Władzy" dokucza montażowa amatorszczyzna.
Efekty specjalne i scenografie trzymają poziom – odnoszę wrażenie, że tym razem postanowiono jeszcze bardziej na efekty praktyczne, aczkolwiek CGI w Śródziemiu również jest sporo. Muzyka skomponowana przez Beara McCreary'ego (gra God of War) dopełnia piękny obrazek, składając hołd spuściźnie Howarda Shore'a.
Drugim sezonem serial "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" udowodnił, że potrafi być od czasu do czasu dobrą fantastyką. Są epickie bitwy, dużo krwi, wątki romantyczne, inspirujące słowa i w końcu... więcej Tolkiena.