Europoseł PiS Ryszard Czarnecki jeździł do Brukseli nie tylko zezłomowanym fiatem punto cabrio. Z dokumentów wynika, że trasę tę rzekomo pokonywał również motocyklem, chińskimi skuterami, ciężarówką i autem z przyszłości. Dowiadujemy się o tym z opóźnieniem, bo akta sprawy przez lata trzymał w garażu prokurator pomagający politykom PiS.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pewnie wiele osób kojarzy sprawę kilometrówek Ryszarda Czarneckiego. Polityk deklarował, że jedzie na obrady europarlamentu samochodem, w rzeczywistości zaś latał samolotem. Tak było o wiele taniej. A jednocześnie na konto Czarneckiego wpadała spora suma zwrotu za podróż samochodem, tzw. kilometrówka.
Sprawa wyszła na jaw już dawno. Czarnecki od zawsze twierdzi, że to sprawa polityczna a pieniądze przecież oddał. Zapomina o tym, że jest oskarżony o przestępstwa. Oszustwo to oszustwo, nieważne czy się pieniądze oddało, czy nie.
Szczegóły bulwersującego procederu europosła PiS poznajemy dopiero teraz. Owszem, zajmuje się nim unijny organ OLAF, coś w rodzaju biura antykorupcyjnego w Parlamencie Europejskim. Ale przekazał on też dokumenty polskiej prokuraturze, gdzie sprawa już zaczynała się rozmywać.
Okazało się, że przez kilka lat akta trzymał w służbowym garażu posłuszny wobec PiS prokurator Jerzy Ziarkiewicz. Do jego wydziału w Lublinie spłynęło wiele spraw, które mogły zaszkodzić politykom partii ówcześnie rządzącej.
Jak podliczyła "Gazeta Wyborcza", Czarnecki deklarował przejazdy nie tylko zezłomowanym Fiatem Putno w wersji cabrio (zimą). To tylko jeden z głośniejszych przykładów oszustwa, jakich miał się dopuszczać polityk. Z akt wynika, że w dokumenty rozliczeniowe wpisał dane aż 18 pojazdów: 14 samochodów, dwóch motorowerów, motocykla i ciągnika siodłowego.
Wielu z aut Czarnecki nawet nie widział na oczy. Na oczy nie widzieli Czarneckiego ich właściciele. Często były to auta niskiej wartości, niezdolne do pokonania trasy z Jasła do Brukseli. Dlaczego z Jasła? O tym za chwilę. Najpierw o pojazdach.
Raz na ścigaczu, raz chińskim motorowerem
Czarnecki naprawdę miał deklarować, że na posiedzenia Parlamentu Europejskiegojeździł motocyklem Suzuki GSX-R750 (750 cm sześciennych, rasowy ścigacz) i dwoma chińskimi motorowerami marek BAOTIAN i WANGYE QUANTUM o pojemności silnika 49 cm sześciennych.
Wśród wymienionych przez niego pojazdów jest też ciężarówka. Chodzi o ciągnik siodłowy Iveco Stralis. Czyżby Czarnecki dorabiał na TIR-ach? Wygląda raczej na to, że on (lub jego asystenci) wpisywał w dokumenty dowolne numery rejestracyjne. Świadczyć może o tym fakt, że jednym z aut (Toyota Auris) miał podróżować w roku 2010. Ale auto wyprodukowano dopiero... 5 lat później.
Dwa z podawanych przez Czarneckiego numerów są całkowicie fikcyjne, nigdy nie były zarejestrowane pod nimi żadne pojazdy.
Wróćmy jeszcze do Jasła. Wiele podróży Czarnecki miał właśnie rozpoczynać w tym mieście. Ale poseł PiS nie ma z tym miastem żadnych związków. Nie ma tam mieszkania, biura, nic. Jeden adres, spod którego ponoć jeździł, jest fikcyjny, pod drugim zameldowany jest ktoś inny. Cóż, śledczy popatrzyli na mapę i domyślają się, że Czarnecki po prostu z palca wpisał jedną z najdłuższych tras, jakie wpisać mógł.
"Poseł do Parlamentu EuropejskiegoRyszard Czarnecki z popełniania przestępstwa uczynił sobie stałe źródło dochodu, czerpiąc nienależne mu korzyści z działalności przestępczej przez okres czterech lat" – czytamy w prokuratorskim postanowieniu o zarzutach dla Czarneckiego.
Jak podkreśla Wyborcza, kreatywność Czarneckiego oraz skala wyłudzeń z kasy europarlamentu, są szokujące. Polityk wyciągnął w ten sposób (w 4 lata) 203 tys. euro (prawie 900 tys. zł) za fikcyjne przejechanie ponad 250 tysięcy kilometrów. Grozi mu za to nawet 15 lat więzienia.