W woj. małopolskim doszło do groźnego incydentu z udziałem żołnierzy 2. Pułku Rozpoznawczego z Hrubieszowa. Spadochroniarze zamiast na Pustynię Błędowską desantowali się na miejscowość Chechło. Jeden z nich uszkodził dach na prywatnym budynku, a przy okazji własne kolano. O szczegóły tego wypadku i rannego żołnierza zapytaliśmy w tym pułku.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Informację o tym incydencie podało najpierw radio RMF FM. Dziennikarze stacji dowiedzieli się, że podczas ćwiczeń 2 Pułku Rozpoznawczego z Hrubieszowa kilku spadochroniarzy desantowało się na Pustynię Błędowską. Wylądowali jednak znacznie dalej – na oddalonej o 10 km miejscowości Chechło w Małopolsce.
O to, co tam dokładnie się wydarzyło, zapytaliśmy we wspomnianym już pułku. Major Agnieszka Gdula przekazała naTemat.pl, że do incydentu doszło w poniedziałek około godz. 12:50 podczas szkolenia spadochronowo-desantowego praktycznego – skoki i zrzuty 2. Pułku Rozpoznawczego.
Spadochroniarze zaczęli spadać na małopolską wieś
Z jej informacji wynika, że "na skutek nagłego nasilenia się prędkości wiatru i zmiany jego kierunku o około 65 stopni, która nastąpiła po opuszczeniu statku powietrznego przez skoczków, doszło do lądowania 12 skoczków poza zrzutowiskiem Pustynia Błędowska".
"Jeden żołnierz lądował na dachu budynku mieszkalnego w miejscowości Chechło. W wyniku niezamierzonego lądowania uszkodzeniu uległ dach budynku, a skoczek doznał urazu kolana" – dodała przedstawicielka wojska.
Ranny żołnierz trafił do placówki medycznej, a dyżurny zrzutowiska sporządził dokumentację zdjęciową i spisał notatkę z właścicielem budynku.
W sieci pojawiły się również nagrania, które pokazują nieudany desant. Profil "Spotted Chechło" zamieścił w serwisie Facebook jedno z nich. Na filmie widać, jak jeden ze spadochronów zahaczył nawet o linię energetyczną. – Tu będzie lądował – słyszmy na nagraniu. – O rany boskie! – dodaje ktoś inny.
– Brawura – tak wówczas zachowanie pilota w rozmowie z naTemat.pl skomentował b. antyterrorysta Jerzy Dziewulski. – Mam setki godzin wylatanych na śmigłowcu Mi-2 i Mi-8 w różnych operacjach. Nie byłem oczywiście pilotem, ale były to działania operacyjne wynikające z potrzeb jednostek antyterrorystycznych – dodał.
– Mi-8 jest o tonę cięższy i prawie pięć metrów dłuższy od Black Hawka. A więc o wiele trudniejszy w pilotowaniu. A my tym śmigłowcem wykonywaliśmy operacje, które się w głowie nie mieściły. Lądowania, zbliżenia do obiektów z dziesiątkami anten, opanowywanie obiektów, budynków, statków morskich i poruszających się pojazdów z ryzykownym nalotem – stwierdził Jerzy Dziewulski.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.