Sprawę dwóch Rosjan, z usług których korzystał Antoni Macierewicz przy rzekomym ustalaniu przyczyn katastrofy smoleńskiej, bada Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Obaj rozpłynęli się w powietrzu. O jednym nie wiadomo nawet, jak się nazywał. Drugi pieszo przeszedł granicę z obwodem Królewieckim i ślad po nim zaginął. Wiele wskazuje na to, że Macierewicz korzystał z usług rosyjskich szpiegów.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jeden podawał się za repatrianta ze wschodu, który osiadł w Wielkiej Brytanii. Drugi pojawił się znikąd, obaj zniknęli. Wiele wskazuje na to, że Macierewicz (świadomie bądź nie, ale z pominięciem wszelkich zasad bezpieczeństwa) korzystał z usług rosyjskich szpiegów.
Repatriant nie miałby na imię "Andriej"
Jak pisze "Rzeczpospolita" pierwszy z Rosjan był prawdziwym człowiekiem cienia. Nie wiadomo nawet, jak się nazywał. Przedstawiał się jako Roman Rostkiewicz, ale jak ustaliła później Służba Kontrwywiadu Wojskowego naprawdę (choć i to oczywiście trzeba traktować z dużą dozą niepewności) nazywał się Andriej Bowbelski.
Ale to jako Roman Rostkiewicz nawiązał kontakt z jednym z członków podkomisji Macierewicza, a następnie od 2016 do 2019 roku spotykał się w Londynie z politykiem PiS. Rostkiewicz podawał się za repatrianta ze wschodu, pomagał ponoć Macierewiczowi w kontaktach z brytyjskimi naukowcami.
Miał być związany ze Stowarzyszeniem Rodzin Katyńskich. Stowarzyszenie pytane przez dziennikarzy "Rz" o Bowbelskiego stwierdziło, że człowieka nie zna. A w dokumentach katyńskich jest jeden major Bowbelski, ale miał syna Romana i córkę Krystynę. Izabella Sariusz-Skąpska, prezes Federacji Rodzin Katyńskich, dodała, że żaden polski major nie dałby synowi na imię Andriej.
Jak mówił dziennikarzom wiceminister obrony narodowej Cezary Tomczyk, Głaskow w grudniu 2020 roku przyleciał do Warszawy ze Stambułu, wysłał e-mail do podkomisji i wyraził chęć spotkania z Antonim Macierewiczem.
Spotkał się z nim już dzień później, w biurze poselskim Macierewicza. Dlaczego nie w siedzibie podkomisji? Bo – jak mówi Tomczyk – tam nie wpuściłyby go służby. Głaskow dał Macierewiczowi pendrive z jakimiś informacjami. Kilka dni później Rosjanin opuścił nasz kraj przez piesze (!) przejście graniczne z obwodem królewieckim.
"Analiza materiałów zgromadzonych na pendrive wskazywała na ich bardzo niską wiarygodność" – podsumował Tomczyk.
A Głaskowa szuka ABW. Mogłaby go znaleźć wcześniej, ale Macierewicz powiadomił SKW o spotkaniu dopiero 5 dni później.
O tych ustaleniach MON i słowach Macierewicza rozmawialiśmy z Maciejem Laskiem, byłym przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Ekspert przypomniał, że w pierwotnym składzie podkomisji jednym z ekspertów był były doradca prezydenta Putina Andriej Iłłarionow.
– Tego się Antoni Macierewicz nie wstydził i nie wypierał. Jednym z ekspertów był też MorenoOcampo, któremu bliżej było do Rosji niż gdziekolwiek indziej – wymieniał, dodając, że tych "zaskakujących powiązań i spotkań było znacznie więcej".