Dla starszego pokolenia to coś nie do pomyślenia, ale nawet wiele młodych osób nie wyobraża sobie sytuacji, by być w związku i nie mieć dzieci. I to z wyboru. A jednak przybywa par, które robią to w pełni świadomie. Mówimy o nich DINK. Co oznacza ten skrót i dlaczego ludzie decydują się na bezdzietne życie we dwoje?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
DINK to akronim od Dual (lub Double) Income, No Kids, czyli po naszemu: podwójny dochód, zero dzieci. Nie ma dobrego polskiego odpowiednika tego skrótu. Co prawda o kobietach, które nie mają dzieci z własnego wyboru, zwykło się mówić obraźliwie "bezdzietne lambadziary", ale nie ma właśnie określenia na związki/małżeństwa, w których obie osoby zarabiają i nie mają dzieci z wyboru.
Zostało ukute już w latach 80., w czasie rozkwitu kultury yuppie (Young Urban Professional, dosłownie: "młody wielkomiejski przedstawiciel wolnego zawodu", w Polsce przypadło to na lata 90.). Trend zaczął się rozwijać tak bardzo, że stanowi 5 proc. amerykańskiego społeczeństwa.
Dlaczego pary DINK nie chcą mieć dzieci? Wolą się rozwijać, podróżować i oddawać swojemu hobby
Według najnowszego badania The Harris Poll (z listopada 2024 r.) przeprowadzanego wśród milenialsów i generacji Z (zetek) wynika, że co trzecia para DINK (35 proc.) nawet nie planuje dzieci w przyszłości. Jednak lwia część (65 proc.) chce mieć dzieci, ale dopiero za jakiś czas. Najwięcej z nich twierdzi, że powiększy rodzinę w ciągu 5 lat.
91 proc. uważa, że "Bez dzieci mam większy dochód, który mogę zainwestować w siebie lub partnera". Wnioski z badania są więc takie, że styl życia DINK jest tymczasowy.
Pary chcą wykorzystać tę komfortową sytuację na rozwój, ale nie tylko. Większość badanych osób uważa, że bez dzieci mają większą swobodę, są bardziej elastyczne, częściej podróżują i łatwiej jest to im robić spontanicznie. Mają też więcej czasu na swoje hobby i zainteresowania.
Ogólnie można jednak odnieść wrażenie, że wszystko jak zwykle kręci się wokół pieniędzy. 69 proc. młodych Amerykanów uważa, że życie singla jest kosztowniejsze. Dlatego łączą się w pary. Potem nie posiadają dzieci, bo wierzą (74 proc.), że wpłynie to na ich stabilność finansową. I rzeczywiście brak potomstwa, mówiąc wprost, bardziej się opłaca, bo takie pary generują o wiele większe roczne dochody.
Z poniższego wykresu wynika, że o ile wśród par zarabiających rocznie od 50 do 99 tys. dolarów zbytnich różnic między rodzicami a DINKami nie ma, o tyle wśród najbogatszych, z rocznym dochodem ponad 100 tys. dol. (czyli w przeliczeniu ok. 35 tys. zł miesięcznie), to bezdzietne pary stanowią zdecydowaną większość.
Nie wiadomo, ile w naszym kraju jest związków typu DINK. Wiemy za to, że kryzys demograficzny postępuje
W Polsce nie przeprowadzono jeszcze tak szczegółowych badań dotyczących stricte DINK. CBOS pytał w 2023 r. za to o zamierzenia prokreacyjne. I wyszło na to, że "kobiety nieco częściej niż mężczyźni w ogóle nie chciałyby mieć dzieci (10 proc. wobec 6 proc.), nieco częściej też chciałyby mieć tylko jedno dziecko (12 proc. wobec 10 proc.). Z kolei mężczyźni nieco częściej mówią o dwójce dzieci (49 proc. wobec 46 proc.), natomiast większą liczbę dzieci chciałby mieć praktycznie taki sam odsetek kobiet i mężczyzn (troje i więcej – 23 proc. kobiet i 22 proc. mężczyzn)".
Nie da się nie zauważyć, że taki trend też u nas panuje i bierze się to z podobnych przesłanek, co w USA. Nie trzeba rozglądać się po znajomych czy TikToku, ale wystarczy zerknąć na statystyki GUS dotyczące dzietności. Pary DINK mogą być niszą, ale na pewno też mają wpływ na te liczby.
"Przez pierwsze trzy kwartały 2024 roku w Polsce urodziło się 192 tys. dzieci. To najmniej od zakończenia drugiej wojny światowej. Wskaźnik dzietności spadł do dramatycznie niskiego poziomu, a coraz mniej osób decyduje się na powiększenie rodziny. Wiele barier dotyczy kwestii finansowych. To m.in. trudna sytuacja mieszkaniowa, warunki na rynku pracy, np. zatrudnianie młodych dorosłych na czas określony, ale też różnice w wykształceniu kobiet i mężczyzn" – podawał portal Bankier.
Dla porównania, w analogicznym okresie 2010 roku, czyli w pierwszych dziesięciu miesiącach, GUS zanotował 352 tysiące urodzeń. Tak więc prawie 140 tysięcy więcej niż w tym samym okresie ubiegłego roku.
Oczywiście należy pamiętać, że to szersze zjawisko, które nie są spowodowane tylko "modą" na bycie DINK i podróżowaniem po świecie, ale także problemami natury finansowej (wielu pracowników ma umowy na czas określony, więc trudno w takiej sytuacji myśleć o założeniu rodziny, a co dopiero o wzięciu kredytu, bez którego z kolei trudno jest kupić mieszkanie) czy biologicznej (mam na myśli m.in. bezpłodność lub choroby).
Sporo osób najzwyczajniej w świecie nie może sobie też znaleźć drugiej połówki z różnych przyczyn. Jedna z najważniejszych, to różnice w statusie społecznym, głównie w wykształceniu (które z kolei przekładają się na pracę i jej wymiar). "W Polsce 50 proc. kobiet i jedynie 30 proc. mężczyzn w wieku 25-34 lata ma wykształcenie wyższe, zatem istnieje znacząca nierównowaga na niekorzyść mężczyzn" – czytamy w artykule.
Styl życia DINK jest egoistyczny? Zdania mogą być bardzo podzielone
Dlatego też pary DINK mogą być hejtowane przez resztę społeczeństwa, bo mogą mieć dzieci, ale nie chcą. Eksperci zauważają, że taki podejście w przyszłości będzie kłopotliwe dla gospodarki, bo może dojść do zapaści systemu emerytalnego (krótko mówiąc, nie będzie kto miał pracować na świadczenia w przyszłości).
To jednak tak złożona i filozoficzna sprawa, że można by napisać o tym oddzielną książkę: dlaczego bowiem, ktoś ma poświęcać swój styl życia, karierę i marzenia, by jego dzieci pracowały na czyjąś na emeryturę? Szczególnie że sporo DINKów w Polsce i tak na starość nie będzie mieć tego świadczenia, bo pracuje na śmieciówkach i to często akurat nie jest ich wybór.
Czasem negatywne spojrzenie na DINKów, a szczególnie DINKWADów, czyli bezdzietnych par z podwójnym dochodem... i psem (lub "psieckiem", WAD oznacza bowiem "with a dog"), podszyte jest trochę zazdrością o "wolność i swobodę".
Powstał nawet przeciwny, żartobliwy, ale wiele mówiące akronim SITCOM: Single Income, Two Children, Oppressive Mortgage, tłumaczony jako: "pojedynczy dochód, dwoje dzieci i przytłaczająca hipoteka/niespłacony kredyt". Takich par w Polsce też nie brakuje i nawet te z podwójnym dochodem mogą ledwo łączyć koniec z końcem.
Życie w stylu DINK nie zawsze jest podyktowane czystym hedonizmem i egoizmem (z drugiej strony osoby chcące mieć dzieci też trochę myślą o sobie, bo "kto mi będzie podawał szklankę wody na starość") lub niechęcią do dzieci.
Może być też efektem ogólnie ciężkich czasów, szalejącej drożyzny i rosnących opłat, czy... empatii. Tzn. braku perspektyw na zapewnienie mieszkania i finansowego spokoju dla rodziny (więcej o tym, z perspektywy kilku mężczyzn, przeczytacie w artykule NaTemat).
Niektóre kobiety np. obawiają się zajść w ciążę, w obawie o nadciągający kryzys klimatyczny w 2050 r. (nie chcą, by ich dzieci walczyły o butelkę wody). Są też osoby (antynataliści), które uważają, że sprowadzanie nowych ludzi na przepełniony cierpieniem świat jest... nieetyczne. A to już z egoizmem akurat ma mało wspólnego.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.