Wszyscy zastanawiają się, jak odkryć tajemnicę wiary i skłonić kobiety do zachodzenia w ciążę. Nikt jednak nie zapytał mężczyzn, dlaczego oni nie chcą mieć potomstwa. Dlatego zrobiliśmy to my. – Nie, żadne świadczenia, urlopy, sytuacja polityczna, pokój na świecie i wszyscy święci mnie nie przekonają – słyszymy.
Reklama.
Reklama.
"Mamy kryzys demograficzny", "Kobiety nie chcą rodzić dzieci", "Czas pomyśleć o rozwiązaniach dla kobiet, żeby zwiększyć dzietność" – powtarzają politycy od lewa do prawa.
Debata wokół niskiej dzietności cały czas sprowadza się do kobiet. Wszyscy pytają, dlaczego kobiety nie chcą rodzić? Dostają też konkretne odpowiedzi. To zakaz aborcji, trudna sytuacja geopolityczna, sytuacja materialna, stawianie na karierę, czy po prostu zwykła niechęć do dzieci.
Ale do powołania nowego życia na świat trzeba dwojga. I o ile ten argument jest słaby w przypadku rozmów o aborcji, to w przypadku chęci do prokreacji, jest już wyjątkowo interesujący.
Postanowiłem zapytać facetów o to, dlaczego nie chcą mieć dzieci i czy jest coś, co mogłoby zmienić ich decyzję.
Faceci też nie chcą mieć dzieci. "Tak, przyznaję się. Nie dźwignę tej odpowiedzialności"
– Nie wiem, czy moim rodzicom przyszło to naturalnie, ale kiedy byli w moim wieku, to już mieli dom i dwójkę dzieci – mówi mi 30-letni Marcin i dodaje: – U moich rówieśników wygląda to zupełnie inaczej. Wszystko się zmieniło.
– Teraz kupno domu czy mieszkania pozostaje w strefie marzeń. Wiele osób nawet nie ma na wkład do kredytu. Po co sobie to wszystko jeszcze komplikować dzieckiem? – pyta.
Marcin mówi o dwóch głównych powodach, dla których nie chce mieć dzieci. – Wychodzę z założenia, że należy mieć poważne, stabilne zaplecze finansowe, aby móc pozwolić sobie na potomstwo – tłumaczy.
I przyznaje, że najzwyczajniej w świecie nie czuje się gotowy, by wziąć odpowiedzialność za dziecko. – Tak, przyznaję się. Nie dźwignę tej odpowiedzialności. Tu trzeba po prostu czuć, być pewnym, że podołamy. Dziecko to największa odpowiedzialność i najtrudniejszy egzamin w całym życiu – mówi.
– Nie wierzę w adaptację do rodzicielstwa. Jeśli wiesz, że nie jesteś w stanie, albo nie masz pewności, czy chcesz je mieć, to bez sensu się za to brać. Do tego trzeba być zwyczajnie gotowym, finansowo i mentalnie – tłumaczy.
– Mógłbym rozważać chęć posiadania potomstwa, ale dopiero, gdybym miał jakieś 20 baniek i sprzyjająca przestrzeń na inwestycje. Choć nawet wtedy bym się zastanawiał – podsumowuje.
"Co mogłoby mnie przekonać do bycia ojcem? Nic"
– Co mogłoby mnie przekonać do bycia ojcem? – powtarza głośno moje pytanie 32-letni Paweł. Zastanawia się chwilę i w końcu ucina: – Nic.
Paweł przyznaje jednak, że zdarzają mu się momenty, kiedy myśli o zostaniu tatą. – Czasami jak patrzę na takie małe bobaski, to włącza mi się instynkt tacierzyński. Myślę sobie, że mógłbym być ojcem, wychowywać takiego słodziaka, bawić się z nim, uczyć nowych rzeczy itd. To jest ten fajny obraz tacierzyństwa. Taka idylla z synkiem albo córeczką z pulchniutkimi łapkami i okrągłym buziolkiem – opisuje.
Niedługo później podkreśla, że to zaledwie 20 proc. tego, co kryje się pod pojęciem rodzicielstwa. Gdy przypomina sobie o pozostałych 80 proc., od razu wraca na ziemię.
– Pozostałe 80 proc. to darcie mordy, brak snu, koniec ze spokojnymi wyjazdami, godziny spędzone na martwieniu się o dziecko, a później nastolatka. A wszystko po to, żeby i tak usłyszeć, że jest się złym rodzicem. Szkoda nerwów – wylicza.
"Żadne świadczenia, urlopy, sytuacja polityczna, pokój na świecie i wszyscy święci mnie nie przekonają"
34-letni Piotrek od wielu lat jest w związku. Od razu, gdy poznał swoją partnerkę, wyjaśnili sobie, że nie będą mieć dzieci. Oboje byli w tej kwestii zgodni.
– Nie chodzi o to, że nie lubię dzieci, bo znajomi je mają i są fajne. Ale sam nie czuję, że mógłbym być dobrym rodzicem i nie czuję tej potrzeby, żeby nim zostać – mówi.
I dodaje: – Poza tym, jak popatrzę na to, co dzieje się na świecie, jak zmienia się klimat, jak pokolenie moich rodziców i pokolenia ich rodziców zniszczyły tę planetę, nie chcę sprowadzać na świat nowego życia, żeby musiało ono walczyć o przetrwanie w przyszłości.
Czy coś mogłoby go przekonać? – Nie, żadne świadczenia, urlopy, sytuacja polityczna, pokój na świecie i wszyscy święci mnie nie przekonają. Poza tym utrzymanie dziecka to koszt zdecydowanie wyższy niż jakiekolwiek programy, pakiety – podsumowuje.
O dzieci zagaduję też 33-letniego Andrzeja. Ten reaguje śmiechem. – Brakuje mi, żeby spokojnie przeżyć miesiąc, a mam sobie jeszcze dziecko dokładać na głowę? – pyta.
Andrzej od 3 lat żyje w stałym związku ze swoją partnerką. Kwestia potomstwa również była przez nich wyjaśniona na samym początku relacji. – Widziałem, że mojej dziewczynie ulżyło, jak sam zacząłem temat, że nie chciałbym mieć dzieci. W zasadzie to nie mieliśmy jakiejś większej dyskusji o tym. Po prostu wyraziliśmy identyczne stanowisko – mówi.
Zaznacza, że w jego przypadku głównym powodem nie są pieniądze. – Jasne, teraz żyję od pierwszego do pierwszego, ale nawet jakbym miał tę kasę, tobym się nie zdecydował. Ja po prostu nie chcę ładować sobie na głowę takiej odpowiedzialności – dodaje.
– Nigdy nie będę w stanie poświęcić całego swojego życia na rzecz drugiej istoty. Przecież tu nie chodzi tylko o to, żeby odchować takie dziecko. Trzeba mu zapewnić jakiś godny byt, przekazać wartości. A potem nawet jak dorośnie i założy swoją rodzinę, to i tak później całe życie rodziców kręci się wokół potomstwa – zauważa.
"Jedyne, co przekonałoby mnie do zmiany zdania to... wpadka"
35-letni Błażej pytany o to, dlaczego nie chce mieć dzieci, zaczyna sypać powodami. – Najbardziej boję się, że urodzi się chore lub z zaburzeniem, a ja nie będę w stanie zapewnić mu odpowiedniej opieki. Nie mam zbyt dobrych genów w rodzinie i obawiam się, że zostaną przekazane – mówi.
I dodaje: – Widzę pojedyncze przypadki u moich znajomych, gdzie dziecko urodziło się z nieuleczalnymi wadami. Nie chciałbym, by na świat przyszedł kolejny człowiek, który będzie się zmagał z cierpieniem swoim i przez to bliskich. A o dostęp do aborcji jest teraz bardzo trudno.
Błażej przyznaje, że nie byłby w stanie zrezygnować z siebie i ze swoich pasji na rzecz dziecka. Jak podkreśla, już teraz ma mało czasu na swoje hobby. – To głupie, ale nie chciałbym mieć za złe dziecku, że nie mogę pojechać na festiwal muzyczny, obejrzeć serialu czy spotkać się ze znajomymi na planszówki – komentuje.
Zwraca też uwagę na katastrofę klimatyczną i mówi, że boi się, że jego dziecko będzie musiało walczyć o butelkę wody lub miejsce do życia w chłodniejszym rejonie świata. Ale mówi również o odpowiedzialności.
– Nie uważam też, że jestem na tyle dojrzały i odpowiedzialny, by zająć się odpowiednim wychowaniem mojego potomka. To szalenie trudna misja i nie wiem, czy bym podał i nie przekazał np. moich negatywnych cech charakteru. Każdy mówi, że nie będzie jak swój ojciec czy matka, a potem i tak się nimi stajemy – ocenia.
– Tak, wiem, że te argumenty są egoistyczne. I tak, znam te teksty, że kto mi poda szklankę wody na starość, albo kto zarobi na moją emeryturę. Ale zdania nie zmienię. Jedyne, co przekonałoby mnie do zmiany stanowiska to... wpadka – kontynuuje.
Błażej tłumaczy, że wtedy nie miałby wyjścia i musiałby przemodelować swoje życie pod syna lub córkę. – Ale w tym momencie nie jestem na nie gotowy i możliwe, że nigdy nie będę – podsumowuje.
Nie mieści mi się w głowie, że czasem ludzie przy najniższej krajowej mają dwójkę dzieci. Nie wiem, czy to jeszcze brak pomyślunku, czy już głupota. Przecież dzieciakowi trzeba zapewnić najlbardziej komfortowe warunki do rozwoju i dobry start w dorosłość.