Telewizje, radia i gazety od środowego wieczoru informują tylko o jednym – Robert Lewandowski strzelił cztery bramki w półfinale Ligi Mistrzów w meczu z Realem Madryt. Również internet oszalał na punkcie polskiego piłkarza. Nastolatki go pokochały, chłopcy widzą w nim idola. To początek prawdziwej Lewomanii!
Od środowego wieczoru wszystkie polskie telewizje informacyjne skupiły się na jednym tylko wydarzeniu – czterech bramkach Roberta Lewandowskiego, napastnika Borussii, w półfinale Ligi Mistrzów. Jak strzelił, dlaczego tak, a nie inaczej, kto mu podał, co zrobił wcześniej i co później. Wszystko zostało rozłożone na czynniki pierwsze. Wypowiadali się więc trenerzy, byli klubowi koledzy, rodzina, znajomi, dziennikarze. Każdy miał coś do opowiedzenia, kosmiczny wyczyn polskiego piłkarza stał się sprawą niemal narodową. W Polsce panowała już kiedyś taka mania – Citkomania. Rozpoczęła się po bramce Marka Citki, wtedy piłkarza Widzewa Łódź, w meczu z Anglią. Lewandowski bije jednak Citkę na głowę – strzelił aż cztery gole i jego zespół zwyciężył, a nie, tak jak Polska w Londynie w 1996 – przegrał.
W piątek "Przegląd" Sportowy poświęcił wyczynowi Polaka okładkę (drugą w ciągu dwóch dni) i… 11 stron. Były wywiady z Jurgenem Kloppem (trenerem), Sebastianem Kehlem (kapitanem), Jakubem Błaszczykowskim, Cezarym Kucharskim (menadżerem) no i oczywiście z samym Robertem. Do tego historia napastnika BVB od kołyski, relacja prosto z Dortmundu, foto-story z historii polskiego futbolu. Z takim rozmachem największy dziennik sportowy w Polsce nie przedstawiał nawet wydarzeń z Euro 2012! Dzisiejsze wydanie mogłoby się z powodzeniem nazywać „Przegląd Lewandowskiego”.
Ale trudno dziwić się polskim redaktorom, skoro na punkcie Lewego oszaleli dziennikarze w całej Europie. Polak spoglądał z okładek największych dzienników na Kontynencie: niemieckich Bilda i Kickera, francuskiego L’Equipe, włoskich La Gazetta dello Sport i Corriere Dello Sport, hiszpańskich AS-a, Marki i Sportu. Zachodni reporterzy prześcigali się w kolejnych, wymyślnych określeniach: LOVE-ndowski, „Palizowski” (od słowa palize, czyli lanie), „Tor-Titan”, czy po prostu „Wielki Lewandowski”.
Pobił Warzychę i Kollera
Ostatni naprawdę dobry występ w Lidze Mistrzów polscy piłkarze zanotowali w 2005 roku. Jacek Krzynówek był wtedy podporą Bayernu Leverkusen, który w grupie LM pokonał m.in. Real Madryt i AS Romę. W obu tych spotkaniach Krzynówek efektownie trafiał do bramki rywali. Podobnie było w meczu z Liverpoolem, który Niemcy jednak przegrali. Do kolejnej fazy rozgrywek przeszli Anglicy, w bramce których stał wtedy Jerzy Dudek. Zakończenie tej sagi wszyscy znamy: finał w Stambule, do przerwy 0:3, po przerwie trzy bramki Liverpoolu i „Dudek Dance” w rzutach karny, wybrany w 2011 roku w internetowym głosowaniu najbardziej pamiętnym momentem w historii Ligi Mistrzów.
W kolejnych sezonach Polaków w Champions League nie brakowało, ale ich wyczyny były raczej incydentalne. „Polskich” bramek padło ledwie kilka: w 2008 roku gola Villarealowi strzelił Marek Saganowski (Aalborg), rok później bramkarza Chelsea Londyn pokonał Marcin Żewłakow (APOEL Nikozja). W 2012 roku trafiali także Lewandowski i Błaszczykowski. Dopiero w tym sezonie Ligi Mistrzów strzelecką indolencję biało-czerwonych przełamał Lewy, który na swoim koncie ma już dziesięć trafień.
Nie ma się wiec co dziwić, że Polacy spragnieni obecności rodaków w elicie, zachłysnęli się występami Roberta, który już w fazie grupowej spisywał się świetnie. Na jego snajperskiej liście znaleźli się bramkarze Realu, Ajaxu Amsterdam, Szachtara Donieck, Malagi i ponownie Realu. Dopiero jednak środowy wyczyn uświadomił większości polskich kibiców, z jak wielką gwiazdą mamy do czynienia.
Smaczku całej sytuacji dodaje także fakt, że bramki Lewandowskiego pobiły kilka rekordów. Wychowanek Varsovii Warszawa i Partyzanta Leszno wyprzedził Krzysztofa Warzychę, legendę Panathinaikosu Ateny, który w LM strzelił osiem bramek. Jednocześnie został najlepszym strzelcem w LM w historii Borussii Dortmund, wyprzedzając m.in. Jana Kollera i Larsa Rickena. Lewy zapisał się także na kartach Ligi Mistrzów: jako pierwszy piłkarz strzelił cztery bramki w półfinale, jako pierwszy czterokrotnie ukąsił także Real Madryt (w LM). W historii całych rozgrywek mistrzowskich (a więc nie tylko Ligi Mistrzów, ale także Pucharu Europy) tylko legendarny Węgier z Realu Madryt Ferenc Puskas potrafił strzelić cztery gole w jednym meczu na tak wysokim szczeblu – a było to… w 1960 roku podczas finału Pucharu Europy z Eintrachtem Frankfurt (7:3)!
Marka światowa, która przełamuje stereotypy
Skąd bierze się fenomen Lewandowskiego? Brak sukcesów Polaków w Lidze Mistrzów to jedno, podobnie jak słaba gra reprezentacji Polski, ale drugim, znacznie ważniejszym aspektem jest masowość futbolu. W ostatnich latach, sukcesy biało-czerwoni odnosili zazwyczaj w dyscyplinach niszowych lub mało popularnych na świecie. Tak było z medalami olimpijskimi Tomasza Majewskiego (pchnięcie kulą) i Adriana Zielińskiego (podnoszenie ciężary), sukcesami Justyny Kowalczyk (biegi narciarskie), Kamila Stocha (skoki narciarskie), czy Sylwii Gruchały (szermierka). Piłka nożna, jako najpopularniejszy sport na globie, ma także największy zasięg, co sprawia, że o wyczynie napastnika reprezentacji Polski usłyszeli wszyscy od Moskwy po Waszyngton.
Bramki Lewandowskiego to także świetna reklama Polski za granicą. Były piłkarz Legii Warszawa i Korony Kielce Aleksandar Vuković napisał na Twitterze. „Te 4 bramki Lewandowskiego to najdroższa bezpłatna reklama Polski w historii”. Polacy, jako naród zwracający wielką uwagę na opinię o nas za granicą, widzą w Lewandowskim ambasadora dobrej, nadwiślańskiej jakości. Jako naszą markę. Kogoś, kto jest w stanie przełamać panujące w Niemczech stereotypy o Polakach. Kogoś, z kogo możemy być dumni i kogo inni nam zazdroszczę. Lewandowski z piłkarza awansował do miana symbolu.
Jest też świetnym produktem marketingowym. Młody, utalentowany, bogaty, przystojny, świetny w tym, co robi. Ma piękną dziewczyną-sportsmenkę, jeździ świetnymi samochodami, pracuje z najlepszymi piłkarzami w Niemczech. Jest twarzą wielkich korporacji o światowej renomie: Gilette, Coca-Cola, Nike. Ma dramatyczną historię ze śmiercią ojca w tle. Przy tym wszystkim wciąż pozostaje skromnym chłopakiem, z którym można porozmawiać, który karnie staje do zdjęć i rozdaje autografy. Ludzie mogą się z nim utożsamiać. Nie jest on dla nim kimś z kosmosu, ale zwykłym chłopakiem z osiedla, któremu ciężka praca przyniosła wielką sławę i pieniądze.
Niedługo zostanie piłkarzem jednego z najlepszych klubów świata: Realu Madryt, Bayernu Monachium a może Manchesteru United? Stanie się żywą reklamą Polski. Wtedy Lewomania będzie już jednak w pełni stadium. Kibice czekali na kogoś takiego kilka dekad. W końcu się doczekali.