W Legii niechciany, bo ktoś wolał za niego Hiszpana z drugiej ligi. Skupił się na futbolu, bo po śmierci taty chciał pomagać mamie. W Pruszkowie trafił na pokolenie utalentowanych piłkarzy, wśród których był najlepszy. Kocha szybkie samochody, swoją dziewczynę, która trenuje karate i… babeczki z truskawkami. Boniek nazwał właśnie go „Królem nocy”, a największa gazeta w Niemczech – „Gol-Tytanem”.
Stał pod stadionem Legii na Łazienkowskiej i płakał. W ręku trzymał kartę, którą kilka minut wcześniej odebrał z klubowego sekretariatu. Nie usłyszał nawet jednego, dobrego słowa – po prostu dostał kopertę i wyszedł. Czekał na mamę, która jechała po niego samochodem. Już w aucie myślał o zakończeniu kariery.
– Pytałam, czy coś mu powiedzieli, a on powiedział, że tam nie ma z kim rozmawiać – mówi mama Roberta Iwona Lewandowska.
Wtedy, latem 2006 roku 18-letni Robert Lewandowski był w kropce. Wcześniej występował jedynie w juniorach Partyzanta Leszno i stołecznych Varsovii i Delty. Nie mógł nawet marzyć, że pewnego dnia będzie „Tor-Titan”, czyli „Gol-Tytanem”, jak ochrzcił go dziś największy dziennik w Niemczech – Bild. Był po prostu „Bobkiem”. Tak wołali na niego koledzy.
Zajmę się żoną tak, jak Lewy Realem
Ten sam „Bobek” po meczu z Realem Madryt został jedynym piłkarzem, który strzelił Realowi cztery bramki w półfinale LM. Został też szóstym zawodnikiem w historii prestiżowego francuskiego dziennika "L'Equipe", który za występ otrzymał notę 10! W klasyfikacji strzelców tegorocznej edycji Champions League zajmuje aktualnie drugie miejsce – za wielkim Cristiano Ronaldo, do którego traci dwie bramki. Dwa kolejne trafienia za Lewandowskim jest… Leo Messi. Jest najlepszym strzelcem Borussii w europejskim pucharze – wyprzedza takie tuzy jak Jan Kollera i Lars Rickena. Zaledwie siedem lat wcześniej Lewandowski, wracając razem z mamą i kopertą w ręku do domu w Lesznie chciał rzucić piłkę.
Dziś Lewandowskiego, patrzącego na czytelników i pokazującego cztery palce, można było znaleźć na okładkach gazet na całym świecie. Czy kiedykolwiek wcześniej polski zawodnik był tak rozchwytywany przez redaktorów dzienników? Hiszpańska Marca nazwała Lewandowskiego… Palizowskim („Paliza” oznacza lanie), włoski Tuttosport Love-andowskim, a niemiecki Bild – „Gol-Tytanem”. Zbigniew Boniek, prezes PZPN, po meczu napisał na Twitterze „Oddaję lewemu tytuł bello di note”, czyli „Piękno nocy”.
– To było wielkie przeżycie. Po tym co stało się w meczu z Realem jestem niesamowicie wzruszona. To było piękne – mówi mama piłkarza.
Na punkcie napastnika Borussii oszalały także Facebook i Twitter. Wychwalali go dziennikarze i kibice z całego świata, a także gwiazdy światowego futbolu. Emanuel Eboue, piłkarz Galatasaray Stambuł i reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej, doniósł: „Czas na spanie. Moja żona mnie woła i obiecuję, że zajmę się nią jak Lewandowski Realem”.
Tysiąc złotych miesięcznie
Robert Lewandowski od małego miał do czynienia ze sportem. Jego ojciec Krzysztof uprawiał judo, występował też w warszawskim Hutniku. Był zarządcą hali i wiceprezesem Partyzanta Leszno. Mama Iwona grała w pierwszej lidze w siatkarskim AZS Warszawa, a później trenowała młode zawodniczki w Lesznie i Pruszkowie. Lewandowski od zawsze miał więc do czynienia z judo, siatkówką i koszykówka. Biegał też przełaje, ale jego największą miłością od zawsze była piłka, którą bawił się nawet w czasie posiłków. – Nie było chwili, żeby ją gdzieś zostawił. Nawet spał z piłką! – wspomina Iwona Lewandowska.
Tę zabawę wspierał wspomniany ojciec, który zmarł gdy piłkarz miał zaledwie 17 lat. Po śmierci przestał grać dla zabawy – zaczął zarabiać pieniądze, który miały pomóc jego mamie i siostrze Milenie. Na początku niewiele – w Delcie otrzymywał po tysiąc złotych miesięcznie. Dziś ma na koncie miliony. A mimo to wciąż jest tym samym chłopakiem, którego mama zawiozła samochodem do Pruszkowa. Tak twierdzi także dziewczyna Roberta, Anna Stachurska, która tak jak mama i siostra Roberta jest sportsmenką. Profesjonalnie trenuje karate, jest mistrzynią Polski w tradycyjnej odmianie sztuki walki.
Prywatnie Lewandowski jest cichy i skromy. Jak zdradza jego mama Iwona – świetnie tańczy. Uwielbia też gotować – makarony i sałatki to jego specjalność. Mama natomiast przygotowuje mu babeczki z truskawkami. Oprócz pichcenia i słodkości lubi też dobre samochody. Jego pierwszym autem był fiat bravo. W Lechu Poznań najpierw jeździł używanym fordem focusem, a następnie sportowym renault megane. – Oddał je siostrze Milanie – mówi mama. W Dortmundzie sprawił sobie Audi RS5 dysponujące mocą 450 KM, w garażu posiada także Audi Q7.
Przegrał z Hiszpanem z Teneryfy
W Pruszkowie, do którego trafił po wyrzuceniu z Legii, niemal wszystko ułożyło się dla Roberta idealnie. Drużyna zyskała utalentowanego snajpera, a sam Robert trafił na grupę młodych i wyjątkowo uzdolnionych – jak na trzecią ligę – piłkarzy. Oprócz Lewandowskiego do Ekstraklasy przebili się m.in. Igor Lewczuk (Jagiellonia i Ruch Chorzów), Paweł Zawistowski (Jagiellonia, Arka Gdynia, Korona Kielce), Łukasz Grzeszczyk (Widzew Łódź, GKS Bełchatów) czy Radosław Majewski (Grodzisk Wielkopolski, Polonia Warszawa). Nie powiodło się natomiast ówczesnemu partnerowi Lewego z ataku, Bartoszowi Wiśniewskiemu, który zdaniem wielu osób miał jeszcze większy talent! Z Pruszkowa wyjechał jako pierwszy, ale nigdy nie przebił się nad poziom 1 ligi. Dziś gra w Dolcanie Ząbki.
Lewandowski w Pruszkowie strzelał jak na zawołanie. Zespół awansował, a on najpierw został królem strzelców trzeciej, a później drugiej ligi. Zainteresowały się nim kluby z najwyższej klasy rozgrywkowej. Chciała go Cracovia, chciał go Widzew. Mówiło się o ofertach z drugiej ligi niemieckiej i pierwszej włoskiej. Od samego początku w walce o utalentowanego snajpera najbardziej liczyły się jednak dwa kluby: Legia i Lech Poznań.
W stolicy Robert nigdy nie został jednak doceniony. Ani wtedy, kiedy oddano go za marne 5 tysięcy złotych do trzecioligowego Znicza, ani wtedy, kiedy dyrektor sportowy Mirosław Trzeciak poinformował władze podwarszawskiego klubu, że mogą sprzedać Roberta komu chcą. Trzeciak wolał wtedy Hiszpana Mikela Arruabarrenę z drugoligowego Tenerife. Dziś 30-letni snajper gra w Hiszpanii, w trzecioligowym Eibar. „Arru” został przekleństwem Trzeciaka, który do końca życia będzie musiał zmagać się z pytaniem o „odstrzelenie” człowieka, który jednym wieczorem przeszedł do historii Borussii, Realu Madryt i Ligi Mistrzów.
1,5 mln. złotych, bo taka była ówczesna cena Lewandowskiego, wyłożył więc Lech, którego od początku doradzał piłkarzowi jego menadżer Cezary Kucharski. W styczniu 2009 roku Lewandowski został uznany jednym z 50 najbardziej obiecujących piłkarzy świata poniżej 23 lat. Rok później wydane półtora miliona, czyli 350 tys. euro, zamieniło się w… prawie 5 milionów euro! Borussia Dortmund, dla której był to jeden z najwyższych transferów w tamtych latach, wysłała do Wielkopolski 4,5 miliona euro w gotówce, dorzuciła kilka bonusów i mecz towarzyski. Dziś te 5 milionów może zamienić się… w 50!
Co dalej?
– Nie upilnowaliśmy Lewandowskiego, choć wiemy jak on gra. Wiemy o nim wszystko, chłopak zasługuje na uznanie – powiedział po meczu z Realem trener stołecznych Jose Mourinho. Być może już od nowego sezonu będzie on opiekunem polskiego piłkarza. Od kilku miesięcy trwa medialny festiwal ofert, które rzekomo otrzymują Lewandowski z menadżerem Cezarym Kucharskim. Agent piłkarza przyznał w rozmowie z naTemat, że zimą Borussia otrzymała dwie propozycje – z Manchesteru United i Bayernu Monachium. Jak niedawno donosili dziennikarze Polak już nawet podpisał kontrakt z aktualnym mistrzem Niemiec. – Ja się w jego sprawy transferowe nie wtrącam – zapewnia mama piłkarza. Cena: 20 milionów euro. Po wyczynie, jakiego dokonał wczoraj Lewandowski, kwota może wzrosnąć nawet o kilkanaście kolejnych.
Na razie Lewy powinien jednak skupić się na rewanżu z Realem, który już 30 kwietnia. Jeżeli Borussia pokona Królewskich, albo nie przegra różnicą większą, niż trzech bramek, dopełni piłkarskie portfolio Lewandowskiego. Polak był już mistrzem Niemiec, zdobył Puchar. Był najlepszym piłkarzem Bundesligi. Ma szansę na tytuł króla strzelców ligi niemieckiej i Ligi Mistrzów. I ten finał…