– Krytyka Gowina w wykonaniu "Gazety Wyborczej" i innych mediów miała ogromny wpływ na decyzję premiera Tuska. Nigdy wcześniej w przypadku dymisji ministra to się nie zdarzyło – przekonuje w rozmowie z naTemat konserwatywna posłanka PO Elżbieta Radziszewska.
Zdymisjonowany minister sprawiedliwości Jarosław Gowin jeszcze w ubiegłym tygodniu przekonywał, że za jego ostatnimi kłopotami stoją media. "Od pierwszego dnia urzędowania wielu polityków i część gazet robiło wszystko, by doprowadzić do mej dymisji. Zdążyłem się zahartować" – powiedział w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".
Dziś, już po ogłoszeniu decyzji o dymisji, rozwinął tę myśl na antenie TVN 24. Jak stwierdził, szef rządu jest niestety bardziej wrażliwy na sygnały "salonów medialnych" niż na te płynące ze strony normalnych Polaków. "Tę ostatnią kroplą, która przelała czarę, był atak na mnie ze strony mediów, ale ja się nie skarżę: taka jest natura współczesnej debaty politycznej" – zaznaczył.
Minister się podłożył
Czy rzeczywiście można tutaj mówić o kropli medialnej krytyki, która przelała czarę i doprowadziła do dymisji ministra Gowina? Dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, odpowiada, że w żadnym wypadku: – Chociaż media Gowinowi na pewno nie pomogły i w sumie nie miały powodu, by to robić. Jeżeli on robi takiego newsa, jak przy tych słynnych słowach o handlu zarodkami, to było jasne, że dziennikarze będą to ostro komentować.
Według ekspertki Gowin po prostu wielokrotnie się "podkładał" i sam do siebie powinien mieć pretensje. Bo przecież nie można było przejść do porządku dziennego nad tym, że dystansował się od swojego premiera i w kilku sprawach stawiał mu kontrę. – To jest absolutna rzeczywistość mediów i internetu, że takie niezgodności szybko są wyłapywane i eksponowane – dodaje.
Poza tym, rozmówczyni naTemat zwraca też uwagę na drugą stronę medalu. Jak twierdzi, gdyby nie media, przeciętny Polak nie wiedziałby dziś nawet, jak wygląda Jarosław Gowin: – On przecież nigdy nie był politykiem pierwszej linii i na takiego wykreowali go właśnie dziennikarze, których on tak ostro krytykuje.
"Przypadek bez precedensu"
Jednak co innego analiza politologa, a co innego interpretacje polityków i sojuszników Gowina. A te są jednoznaczne. Elżbieta Radziszewska, posłanka PO i była minister ds. równego traktowania, mówi w rozmowie z naTemat, że przypadek Gowina nie ma precedensu w polskiej polityce. – Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką sytuacją, by medialny atak miał aż taki duży wpływ na decyzję o dymisji – stwierdza.
Podobny mechanizm zadziałał, kiedy ona sama odchodziła z ministerstwa. Wtedy ostro krytykowano ją za konserwatywne poglądy, m.in. po wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego", gdzie stwierdziła, że nie będzie pozywała szkół katolickich, jeśli nie zatrudnią zdeklarowanej lesbijski ze względu na jej preferencje seksualne.
Takiego samego zdania jest Jacek Żalek, inny z platformerskich konserwatystów. – Uporczywa krytyka medialna posłużyła jako pretekst do dymisji. Nie przeszkadzało mi to, że dziennikarze nie mówili np. o karygodnych skutkach braku regulacji w sprawie ochrony życia poczętego poza ustrojem matki, bo mają przecież takie prawo. Natomiast uwaga zasadnicza jest taka, że słowom od lat powtarzanym przez ministra przypisano znaczenie polityczne – przekonuje.
Zdaniem Żalka ministra Gowina krytykowano nie za działalność, ale za poglądy: – Niestety. I o ile to jest zrozumiałe, że poglądy Jarosława Gowina stały się obiektem lewicowej krytyki, to trudno zrozumieć dlaczego przemilczano oczywiste fakty. Zwracam tylko uwagę, że wszystkie jego wypowiedzi dotyczyły nie kwestii ideologicznych, ale przestrzegania prawa. Przy sprawie związków partnerskich dowiódł, że te projekty były niekonstytucyjne. Niestety fakt ten jest pomijany i dlatego podejmowano próby zdyskredytowania ministra.
Media, czyli kozioł ofiarny
Jacek Żakowski na pytanie o wpływ "medialnego salonu" na decyzję premiera Tuska w sprawie Gowina, dowodzi z kolei, że jest w demokracji jest on zupełnie naturalny. Politycy kierują się głosem opinii publicznej, a ten jest wyrażany właśnie przez media. – W słowach Gowina o salonie widzę też trochę taką spiskową teorię dziejów, szczególnie charakterystyczną dla konserwatystów. Ma ona polegać na to, że jakieś lobby uzurpuje sobie prawo do decydowania o wszystkim. To już zdecydowana przesada – dodaje.
Dziennikarz "Polityki" odrzuca też sugestie, jakoby Gowin od początku swojej kariery na stanowisku ministra znajdował się na celowniku dziennikarzy głównie ze względu na poglądy, np. w sprawie związków partnerskich: – Jego poglądy były znane mgliście, ale niekompetencja powszechnie. Nie wyobrażałem sobie, by szefem resortu sprawiedliwości został człowiek, który nie jest prawnikiem ani nawet kryminologiem.
– Po wyborach wszyscy punktowali Gowina nie za światopogląd, a właśnie za brak kwalifikacji. Filozof na stanowisku ministra sprawiedliwości musiał znaleźć się w ogniu krytyki, a dopiero potem okazało się, że jest to nieformalny przywódca konserwatywnego skrzydła PO – potwierdza dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz.
Minister postawił hipotezę w sprawie oczywistych skutków braku regulacji bioetycznych. Manipulacją gazety było to, że słowa ministra potraktowano jako zarzut a nie stwierdzenie powszechnie znanego faktu.
Zapominając, że minister nie ma uprawnień śledczych, tym bardziej ma obowiązek upominania się o prawa nienarodzonych
Jacek Żakowski
dziennikarz "Polityki"
W słowach Gowina o salonie widzę trochę taką spiskową teorię dziejów, szczególnie charakterystyczną dla konserwatystów. Ma ona polegać na to, że jakieś lobby uzurpuje sobie prawo do decydowania o wszystkim. To już zdecydowana przesada.
Jacek Żakowski
Na moje oko decydującą przyczyną odwołania Gowina był błysk szaleństwa w jego oczach, kiedy opowiadał o polskich zarodkach wykorzystywanych przez Niemców. Tu coś się zdarzyło i premier zobaczył, że coś jest nie tak z równowagą emocjonalną ministra.