Na nic piłka meczowa w czwartym secie. Na nic dwie kolejne w piątej, decydującej partii. Skra Bełchatów była o krok od wygrania siatkarskiej Ligi Mistrzów. Ale nie wyszło. W decydujących piłkach więcej krwi zachowali gracze Zenita Kazań. Polacy przegrali 2:3 po ponad dwóch godzinach walki, a Wojciech Drzyzga zaraz po meczu powiedział: "Tu nie ma drużyny przegranej". Bo mecz, mniej więcej od połowy, stał na znakomitym poziomie.
Po wczorajszym wygranym 3:0 półfinale z tureckim Arkasem Izmir jedni wychwalali siatkarzy z Bełchatowa. Ale byli też tacy, którzy przypominali, że Skra gra w turnieju finałowym, bo jest jego gospodarzem (mecze odbywały się w łódzkiej Atlas Arenie). Że po awansie z fazy grupowej nie musiała grać w następnych fazach. Że nawet w półfinale trafiła zdecydowanie najłatwiej, bo Turcy z Izmiru to zdecydowanie nie ten sam poziom, co Itas Trentino i Zenit Kazań, które mierzyły się w drugim meczu o finał.
Dopiero niedzielne starcie, gdzie po drugiej stronie siatki stanie połowa reprezentacji Rosji i kapitan amerykańskiej kadry William Priddy, miało zweryfikować, czy Skra jest tak naprawdę gotowa na wyrównaną grę z najlepszymi zespołami świata. Choć gospodarze spotkanie przegrali, odpowiedź z całą pewnością brzmi: "Tak, jest. Bez wątpliwości".
W czwartym secie Skra prowadziła 2:1 i 24:23, a na zagrywkę udawał się właśnie bombardier, Mariusz Wlazły. I stało się coś, czego jak dotąd w siatkówce jeszcze nie widziałem. Władymir Alekno, rosyjski trener wziął najpierw jeden czas. A zaraz potem, gdy siatkarze wychodzili na parkiet, kolejny. Efekt? Wlazły fatalnie podrzucił sobie piłkę i nie był w stanie trafić w boisko.
To był taktyczny majstersztyk rosyjskiego trenera.
Taktyka, tak ważna w siatkówce na tym poziomie, przy tak wyrównanych drużynach, nie była w decydujących fragmentach spotkania atutem bełchatowian. - Uderzać z całej siły z zagrywki może tylko Bartek - strofował zawodników trener Jacek Nawrocki podczas jednej z przerw. Na nic to, bo mocno uderzali też inni. Do tego niemal każda ważna piłka była wystawiana do Mariusza Wlazłego, podczas gdy na parkiecie byli przecież tez inni reprezentanci kraju. Trochę zbyt schematycznie.
Nawrocki w końcu nie wytrzymał. - Musimy to wygrać serduchem, bo taktyką to my k... tego nie wygramy - usłyszeli telewidzowie około godz. 19.45, gdy zdenerwowany wziął czas. Filmik pewnie już niedługo stanie się hitem Youtube'a.
Niestety, nie wygrali ani taktyką, ani wolą walki. A szkoda, bo w decydującym secie było już 5:1 dla mistrza Polski. Skra miała też dwie kolejne piłki meczowe.
Tak już jest w siatkówce, że gdy naprzeciw siebie stają Polacy i Rosjanie, spotkanie nierzadko jest dramatyczne. Wystarczy przypomnieć chociażby mecz z mistrzostw świata w Japonii, gdzie nasi rywali prowadzili 2:0, grali fenomenalnie i nagle w trzecim secie, gdy mało kto się tego spodziewał, Polacy odwrócili losy meczu. Grając w połowie nominalnie rezerwowym składem. Wygrali, wchodząc do czwórki i eliminując Rosjan z tamtego turnieju. Wynik 3:2 po niesamowitym, dramatycznym spotkaniu było też rok później, w grupie, na igrzyskach olimpijskich w Pekinie.
To była kolejna wojna-polsko ruska. Tym razem w Łodzi, pod siatką biało-czerwoną.
Reklama.
Udostępnij: 1
Rafał Stec
dziennikarz "Wyborczej"
Wspaniały mecz, ale... do finału zostali zaniesieni na rękach, w finale mieli trzy meczbole. Jeśli teraz nie wygrali tej cholernej Ligi Mistrzów, to kiedy mają ją wygrać?