Do kin wchodzi właśnie wyczekiwana i szumnie zapowiadana adaptacja bestsellerowej powieści "Wielkiego Gasby’ego" Fitzgeralda z Leonardo DiCaprio w roli głównej. Film Baza Luhrmanna uważany jest za najpełniejszy filmowy obraz tamtych czasów. Nie brakuje ani blasku, ani czaru lat 20. XX wieku, jest też przemoc, upadek moralny i rozczarowania. Polskie kino, mimo wielu prób, nie stworzyło ekranizacji pokazującej prawdziwe oblicze dwudziestolecia. Dlaczego?
17 maja na ekrany polskich kin wchodzi wyczekiwana ekranizacja bestselerowej powieści Amerykanina F. Scotta Fitzgeralda "Wielki Gatsby" z 1925 roku. Nowy Jork i lata 20. XX wieku ze swoim przepychem i upadkiem moralnym. Obok prosperity, kwitnie przestępczość. Historia Gatsby'ego milionera z niższych sfer i Daisy, jego wielkiej miłości sprzed lat. W wyreżyserowanym przez Bazza Luhrmanna filmie występują: Leonardo DiCaprio, Carey Mulligan, Tobey Maguire oraz Isla Fisher.
"Wielki Gatsby" uważany jest za najcenniejszy obraz amerykańskiego pokolenia 20-lecia międzywojennego. O polskich ekranizacjach szalonych lat 20. rozmawiamy z krytykiem filmowym Wiesławem Kotem.
Nowy Jork, lata 20., jest miłość, jazz, amerykański sen, sukces, ale i upadła moralność, przemoc, alkohol i rozczarowanie. To sekret sukcesu?
Wiesław Kot: W USA powieść Fitzgeralda początkowo wcale nie spotkała się ze szczególnym zainteresowaniem. Do końca jego życia udało się sprzedać jakieś 25 tys. egzemplarzy. Wtedy ta powieść uchodziła za tuzinkowy romansik. Fitzgerald umarł tak naprawdę w zapomnieniu i biedzie. To była epoka kultu ginu, burbona – przemycanego przez wielkie jeziora z Kanady, seksu, przemocy, mafii. Warto pamiętać, że zakończył ją Czarny Czwartek na giełdzie. Wszyscy pamiętamy, co się działo później. Książkę wydano po raz drugi w latach 50. i dopiero wtedy wspomniano tę epokę z nostalgią. Zatęskniono za prosperity z lat 20., za czasami otoczonymi legendą, kiedy spełniał się amerykański sen o sukcesie. "Wielki Gatsby" też był na początku biedny, jak święty turecki. Wzbogacił się na dostawach dla wojska. Jego ukochana też się chciała dorobić, ale nie chciała czekać na ukochanego z nadzieją, że wróci z workami dolarów. Wyszła za bogatego mężczyznę, którego nawet nie kochała, ale żyło jej się dobrze i bogato.
Mamy film o latach 20., który oddaje polską rzeczywistość z tamtego czasu?
Nasze sentymenty do lat 20. przewijał się w kinie przez kolejne dekady. Trochę to siadło w latach 80., bo albo nie można było kręcić filmów ze względu na cenzurę, albo nikt nie chciał i szybko pojawiła się tęsknota za latami 20. i 30. No i mieliśmy wspaniałego "Nikodema Dyzmę" z atmosferką wyższych sfer, balami, klubami. Myśmy wtedy żyli biednie, a tu na ekranie Polska bogata i zasobna, kawaleria, piękne suknie balowe. Kupiliśmy to. Kinematografia szła za ciosem. Juliusz Machulski nakręcił "Vabank" i "Vabank II". Nigdzie nie widać jednak szkorbutu, powszechnej wtedy gruźlicy, warszawskiej biedy. Mamy za to Polskę pogodną, w miarę zasobną, wyższą klasę średnią, szajkę kasiarzy. Wszystko owiane jest taką mgiełką, jak ze wspomnień, kontrasty niejasne. Obraz sentymentalny i nieoczywisty.
Z ciekawością atakowano też sfery rewiowe. "Halo Szpicbródka" z Piotrem Fronczewskim w roli głównej pokazuje światek rewiowy i kryminalny, ale Szpicbródka tak naprawdę jest elegantem, pięknisiem, on z bandyterką nie ma nic wspólnego. To taka bardziej rewia kabaretowa. Łykaliśmy to naprawdę chętnie. Tak samo jak romanse przedwojenne. Ekranizacja "Trędowatej" podobała się ogromnie. To taki tani sentymentalizm, ale ten towar sprzedawał się doskonale. Ale tak naprawdę nie miał nic wspólnego z 20-leciem międzywojennym. Film "Znachor" z Anną Dymną pokazuje Kresy. Tyle, że te Kresy są takie sympatyczne. Niby biedne, ale sympatyczne. Nie ma nic wspólnego z prawdą.
Prawdziwy obraz 20-lecia nikogo nie interesował?
Były próby ratunku tego obrazu. Nikodem Dyzma był nakręcony w latach 50., bez cienia humoru i idealizmu, ale uznano, że to propaganda, która ma zniszczyć legendę lat 20. W latach 70. powstał też serial "Strachy" o życiu aktorek rewiowych. Ciężki, ponury, opisujący żywot tych dziewcząt. Nie przyjął się. Dorobiliśmy się pełnej garderoby sentymentalnych, nierzeczywistych historii, ale wielkiego, pasjonującego romansu z 20-lecia nie ma. Nie dorobiliśmy się filmu prawdziwego, porywającego, do którego chciałby się wracać.
Dlaczego?
Nie ma materiału. Nawet w "Granicy" Zofii Nałkowskiej miłość jest bardzo słaba. Właściwie nie ma żadnej. To melodramat. W "Cudzoziemce" Kuncewiczowej Róża jest chłodna, nikogo nie kochała. To wszystko ciężkie, ponure dramaty. Nie tęskni się za nimi. Nie mamy pomnikowego romansu z 20-lecia. Nikt nie napisał takiej książki. Mamy tylko tani sentymentalizm i złudną atmosferę, że wiemy coś o tych latach.
Jaka jest szansa, że taki film romans powstanie?
Z takimi filmami i postaciami kultowymi jest nieprzewidywalna sytuacja. Praktycznie nigdy nie udaje się napisać książki – idealnego scenariusza filmowego. To trochę kwestia pokątności. Fitzgerald nie był jakimś wielkim pisarzem, ale udał mu się "Wielki Gatsby". Ułożył idealny romans, który uderzył w czuły punkt. Romans musi uderzyć w czuły punkt widza. Uwalnia się od literatury. Można zrobić z niego musical, teatr telewizji, wreszcie film.
Kto mógłby w Polsce taki film nakręcić?
Nie widzę teraz takiego reżysera. Trzeba usiąść w fotelu i czekać. Polskie filmy miłosne są ciężkie i ponure. To muś być ktoś, kto ma lekką rękę. Kto umie sprawnie opowiadać i nie chce nas wbić w fotel, przytłoczyć, krążąc wokół tematyki bogo-ojczyźnianej. Na miłości można jeszcze sporo ugrać. Na Romeo i Julię można podbić serce widzów, ale nie widzę teraz nikogo, kto mógłby to rzeczywiście dobrze zrobić, nie zerżnąć. "Wielki Gatsby" to nie ta liga i nie ta klasa. Nie zanosi się na to na razie. Ale bądźmy czujni.