Przez 20 lat żyła w ukryciu, widywała ojca wieczorem, a w dzień udawała, że go nie zna. Mimo że jej matkę kochał, nigdy się nie rozwiódł i prowadził podwójne życie. Nigdy też publicznie nie przyznał, że jest jego córką. Nie potwierdził tego nawet, gdy media opublikowały ich wspólne zdjęcie. – Przez 19 lat próbowałam być niewidzialna, a tu z dnia na dzień pokazano mnie palcem. Zostałam rzucona na pożarcie – wspomina w wywiadzie z naTemat Mazarine Pingeot, nieślubna córka francuskiego prezydenta Francois Mitterranda. Swoje nieprawdopodobne dzieciństwo opisała w bardzo osobistym dzienniku "Mały dobry żołnierzyk".
Czytając Pani dziennik byłam nieco przybita. To niesamowicie wciągająca historia, nieprawdopodobna, ale też bardzo przygnębiająca, osobista. To była dla pani forma terapii? Uporządkowania wspomnień, upamiętnienia ojca?
Mazarine Pingeot: To nie była terapia. Chociaż, jak piszemy, to zawsze jest to jakaś forma terapii, ale to nie był cel sam w sobie. Piszemy dla innych, to jest różnica między dziennikiem i literaturą. Piszę więcej normalnych powieści niż utworów autobiograficznych. To drugi raz, kiedy wracam do swojego dzieciństwa. Największe problemy przy pisaniu książek mają związek właśnie z dzieciństwem. Ale to właśnie powrót do dzieciństwa, wspomnienie jest też najbardziej pasjonujące dla pracy. To, co jest dla mnie niejako obsesyjne, to właśnie powroty do tego, co było.
Dlaczego pisała Pani w drugiej osobie liczby mnogiej?
Forma książki to również temat książki. To książka o tożsamości. Wybrałam lepszą, łatwiejszą formułę, która się niejako narzuciła. Nabrałam dzięki temu dystansu, przede wszystkim wobec samej siebie i przeżyć z dzieciństwa. Pisanie w pierwszej osobie za bardzo angażuje. Pisząc w drugiej osobie łatwiej mogę się atakować, ironizować. Ta postać może być mną, ale i czytelnikiem.
Ojciec uznał Panią w wieku 10 lat, ale to wcale nie zmieniło Pani życia. Przez prawie 20 lat żyła Pani w ukryciu. Mówi się, że była Pani najpilniej strzeżoną tajemnicą państwową Francji przez 20 lat.
Tak określiły to media.
To wielkie słowa, tym bardziej dla dziecka.
Rzeczywiście już jako dziecko miałam świadomość tego, że ujawnienie kim jestem, byłoby niebezpieczną rzeczą. Miałam świadomość, że mogłabym stanowić zagrożenie dla swojego ojca.
To było wewnętrzne przeczucie czy to Pani powtarzano?
I to, i to. Urodziłam się w rodzinie, która była od początku ukrywana, ale nigdy nie powiedziano mi wprost, że mam tego przestrzegać. Po prostu sama widziałam, że tak jest i musi być. Kiedy ojciec został prezydentem nabrało to innego wymiaru. Nikt nie mówił o karze, gdybym coś publicznie powiedziała, ale dawano mi jednak do zrozumienia, że powinnam się pilnować. W gruncie rzeczy od tego czasu sama narzuciłam sobie autocenzurę.
To życie w ukryciu bardzo się na Pani odbiło. Był okres, kiedy Pani nienawidziła ojca i nie do końca wierzyła, że naprawdę jest, zastanawiała się Pani kogo kocha bardziej.
Dla mnie, w dzieciństwie to była w pewnym sensie normalność. Od dziecka była wychowywana w takiej sytuacji, rozumiałam ją. Ten rodzaj pytań i wątpliwości pojawił się później. Ojca widziałam każdego wieczora. Tutaj nie było żadnej dwuznaczności – ojciec był ojcem. Ale kiedy został prezydentem ta sytuacja stała się trudna. Nie mogłam się z nim spokojnie zobaczyć, nie mogłam do niego pójść. Byłam trochę, jak aktor, który wieczorem gra pewną rolę, a rano staje się normalny.
To wtedy pojawiła się depresja?
Nie umiem powiedzieć dokładnie, kiedy to się stało. Wszystkie neurozy typu rodzinnego pojawiają się zwykle znacznie później. Kiedy się już żyje swoim życiem. Wtedy zaczynamy sobie zdawać sprawę z tych problemów i strat, które ewentualnie ponieśliśmy. Mój problem polegał na tym, że nie mogłam ujawnić swojego związku rodzinnego. To rzeczywiście było skomplikowane i bolesne. Równocześnie żyłam jednak w rodzinie kochającej się, czułej. Moje życie miało te dwa wymiary.
Mówi Pani o kochającej rodzinie, ale równocześnie Francois Mitterrand miał też drugą rodzinę, prowadził podwójne życie. Mieszkał z wami, ale oficjalnie nie istniałyście. Dlaczego się nie rozwiódł, skoro kochał Pani matkę?
Oczywiście nie mogę odpowiedzieć za niego. Myślę, że złożyło się na to kilka rzeczy. Jego pozycja polityczna, poza tym wtedy się mniej rozwodzono. Była też kwestia jego wychowania. Wychował się w bardzo katolickiej rodzinie na prowincji, chodził do jezuitów do szkoły. Mój ojciec był bardzo tajemniczą osobą. Miał wyjątkowy charakter. Ten podział życia stanowił część jego tajemnicy i funkcjonowania. Taki był.
Czy kiedyś zapytał, jak się Pani z tym wszystkim czuje, jak Pani sobie radzi?
Nie. Nigdy. W grę nie wchodziła zmiana tej sytuacji, więc nie zadawał pytań. Ojciec był kimś, kto niczego nie wyjaśniał. Jemu nie stawiało się pytań. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tej sytuacji i z jego życiowej postawy. Dlatego nikt go o to nie pytał.
Zwątpiła Pani kiedyś w jego miłość? W pewnym sensie karierę polityczną postawił przecież nad rodziną.
Nie miałam wątpliwości. Ojciec wybrał takie życie, żeby mieć wszystko naraz. W efekcie tak naprawdę nie wybrał niczego. Ojciec uważał, że był wierny wobec każdego, choć właściwie można powiedzieć, że był wobec wszystkich niewierny.
Dlaczego nazwała się Pani tytułowym "Małym dobrym żołnierzykiem"?
We francuskim jest takie powiedzenie o "małym dobrym żołnierzyku". To ktoś, kto posłusznie wykonuje polecenia i rozkazy. To powiedzenie oddaje moją sytuację z dzieciństwa. Podporządkowywałam się wszystkiemu, co mówiono i czego oczekiwano, nie buntując się.
Mimo że wiele osób, również media o Pani wiedziały, pierwszy raz świat zobaczył Panią dopiero w 1994, na okładce tygodnika "Paris-Match". To było zdjęcie paparazzi. Ojciec na to pozwolił?
Dziennikarze chcieli już koniecznie podać to do informacji. Wiedzieli o tym, ale nikt nie mógł o tym mówić. Ojciec w 1994 roku machnął ręką i niejako na to przyzwolił.
Ale oficjalnie nigdy nie powiedział, że jest pani jego córką.
Nigdy.
Właściwie jako jego córka pojawiła się Pani dopiero na jego pogrzebie w 1996 roku.
Po zdjęciu w 1994 roku pojawiały się inne robione przez paparazzi. Ale pierwszym oficjalnym zdjęciem było rzeczywiście to z pogrzebu.
Po 1994 roku czuła się pani już jako córka Mitterranda, która nie musi się ukrywać?
To złożona sprawa. Przez 19 lat próbowałam być niewidzialna, a tu z dnia na dzień pokazano mnie palcem. Zostałam rzucona na pożarcie. To było gwałtowne. Nie zmieniamy się z dnia na dzień. Dużo czasu zabrało mi przyzwyczajenie się do tej sytuacji.
Jak zareagowało pani otoczenie i przyjaciele?
Dużo ludzi znało prawdę już wcześniej. W uczelni nic nie powiedzieli, zresztą nie dopuszczałam żadnych komentarzy. Bliscy przyjaciele dokładnie znali historię i mnie chronili.
Na pogrzeb zaprosiła panią Danielle, oficjalna żona Pani ojca. To było dla Pani zaskoczenie?
Ojciec chciał, żeby tak było.
Te dwie rodziny miały ze sobą wcześniej kontakt?
Moja matka ich znała, bo byli bliskimi sąsiadami w lecie. Ja poznałam Danielle jeszcze przed śmiercią ojca. Ojciec mnie zresztą jej przedstawił. Była wobec mnie później uprzejma i nawiązałyśmy nawet przyjacielskie stosunki.
Czy Pani matka miała żal do ojca, że tkwił w tym podwójnym życiu?
Matka akceptowała tę całą sytuację. Chociaż oczywiście nie wiem, jakie rozmowy toczyli między sobą. Matka poznała ojca, kiedy miała 18 lat, a on 40 i kochała go przez całe życie. Matka miała też dziki charakter. Ta sytuacja mogła jej więc w pewnym sensie odpowiadać. Dzięki temu, że tak wyglądało nasze życie, mogła kontynuować swoją pracę zawodową. Cierpiała, ale jest też trochę taką XIX-wieczną bohaterką. Mimo ból jej to w jakimś sensie odpowiadało. Może gdyby nie został prezydentem, wszystko by się inaczej potoczyło.
Patrząc na dzisiejszą Francję, głowy państwa nie mają już takich rozterek. Prezydent Hollande ma partnerkę, prezydent Sarkozy jako prezydent rozwiódł się i wziął ślub z Carlą Bruni. Może Pani ojcu zabrało odwagi?
To nie ta sama epoka. Ojciec urodził się w 1916 roku, pamiętał wojnę, były wychowany w tradycyjnej rodzinie. To był inny świat. Pod każdym względem. Dzisiaj życie prywatne nie ma już żadnych wartości. Wszystko jest jasne, wszędzie się o wszystkim pisze. Nie ma już granic między życiem prywatnym i publicznym. Natomiast ojciec ukrywał swoją intymność. Chciał, żeby te dwa obszary były zupełnie niezależne. Pojęcie państwa, funkcji publicznych były dla niego bardzo ważne i w związku z tym dbał, żeby całkowicie oddzielać życie prywatne i publiczne.
Dlaczego wsparła Pani Hollande'a?
Popieram go, bo jestem z lewicy. Po pierwsze to powrót lewicy po latach, po drugie następują bardzo dobre i ważne zmiany demokratyczne, niezbędne dla francuskiej demokracji. Jest to też niejako powrót do ojca, który reprezentował partię socjalistyczną. Było coś nadzwyczajnego w tym, jak ojciec rządził. To był pierwszy francuski prezydent z lewicy, a teraz dzięki temu, że został nim Francois Hollande, staje się to niejako normalnością.
Mimo że obserwowała pani polityczne zmagania i wyrzeczenia ojca mam wrażenie, że wcale się pani do polityki nie zniechęciła. Wręcz przeciwnie.
Widziałam złe strony polityki: ataki, gwałtowność, zamachy. To sprawiło, że nabrałam dystansu do świata politycznego, ale to mnie interesuje. Mimo że miesza się z uczuciami, z nastrojami. Wykładam zresztą filozofię polityczną, ale raczej XVII wiek (śmiech).
Mazarine Pingeot urodziła się w 1974 roku. Jest nieślubną córką prezydenta Francji Francoisa Mitterranda (1981-1995) i Anne Pingeot, konserwatorki Muzeum d'Orsay w Paryżu. Mazarine Pingeot jest dziennikarką i pisarką, autorką dziewięciu książek, absolwentką prestiżowej École Normale Supérieure i wykładowczynią filozofii na Université de Provance Aix Marseill.