Palenie, branie, wciąganie. Druga strona narko-biznesu. Diler: Szastanie kasą to pierwszy krok do więzienia lub śmierci
Paweł Peltz
25 maja 2013, 14:18·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 25 maja 2013, 14:18
Nawet gdybym chciał, to nie mógłbym go opisać. Jest kompletnie nijaki, nic go nie wyróżnia. Typ człowieka, po którym wzrok się po prostu prześlizguje. Kiedy zaczyna mówić, widać, że waży każde słowo. – Ja miałem gadane i celowałem w bogatszych klientów. Szybko się okazało, że tak można więcej zarobić, a strachu jest mniej. Młodzi częściej wpadają – mówi nam osoba bez której cały interes się nie kręci, czyli "sprzedawca". W sobotę 25 maja ulicami Warszawy po raz kolejny idzie Marsz Wyzwolenia Konopi – z tej okazji przyglądamy się narko-biznesowi od drugiej strony.
Reklama.
UWAGA!
Poniższy artykuł NIE MA NA CELU PROMOWANIA MARIHUANY lub jakichkolwiek innych narkotyków. Redakcja NIE POPIERA BRANIA NARKOTYKÓW.
Mój rozmówca skrupulatnie pilnuje tego, co zapisuję. Nasze spotkanie odbyło się w kompletnej konspiracji, jak byśmy planowali co najmniej zamach stanu. A przecież to tylko zwykły sprzedawca. Na potrzeby tekstu nadaliśmy mu imię Zbigniew.
Dużo zarabiasz?
Zbigniew: A ile to jest dużo?
Sto tysięcy miesięcznie?
Nie, aż tyle to na pewno nie. Może z 50, 60. Czasem więcej, zależy od miesiąca, pory roku. Ale są tacy, co wyciągają i dwieście koła.
Od pory roku? To znaczy co, w zimie ludzie mniej ćpają?
Żebyś wiedział. Jak jest zimno, albo pada, to ludzie nie wychodzą z domów, nie chodzą na imprezy. A jak nie chodzą na imprezy, to nie biorą nic mocnego. Wolą siedzieć w domu i palić trawkę. W lecie to aż im się chce coś robić, więc kupują wszystko i hurtowo. Imprezy są prawie codziennie, więc interes się kręci. Wtedy dostaję zamówienia od jednej osoby na przykład na dwa, trzy tysiące. Biorą wszystko: koks, piguły, kwasy, trawa.
Polacy dużo biorą? Tak na oko, jak miałbyś ocenić po swoich klientach.
Sporo. Najpopularniejsza jest trawka, wiadomo. Palą to chyba wszyscy. Starzy, młodzi, studenci, biznesmeni, prawnicy, muzycy, licealiści. Chociaż ja gówniarzom nie sprzedaję.
Bo? Chyba mi nie powiesz, że morale nie pozwala Ci sprzedawać tego nieletnim?
Nie o to chodzi. Młodzi są nieodpowiedzialni, łatwiej wpadają. Mieszkają z rodzicami i nie mają samochodów, więc trudno się z nimi umówić. A ja nie jestem gońcem z Pragi, żebym musiał dziadować i sprzedawać po sztuce smarkaczom z liceum z tak wielkim ryzykiem.
Gońcem?
No wiesz, takie łebki z bramy, detaliści. Pełno ich jest wszędzie: na Woli, Ursynowie, Pradze, Bemowie. Oni rzadko kiedy sprzedają jednej osobie więcej, niż sztukę (sztuka = gram - przyp. red.). Ja jak sprzedaję zioło, to co najmniej 10 gram, bo inaczej mi się nie opłaca. No i oni tak dziadują: tu jednemu coś wepchną, tu drugiemu. Sprzedają, komu się da, żeby zarobić. To oni najczęściej wpadają na policji, bo łatwo ich złapać. Potrafią sami chodzić zjarani po ulicach, to i wpadają. Pożyteczne, bo to nimi zajmują się niebiescy, ich obserwują.
A Ciebie nie? Ty się nie boisz?
Ryzyko zawsze jest, ale z czasem idzie się przyzwyczaić. Pewnie górnik zjeżdżając do kopalni ma podobnie: dreszcz adrenaliny jest, ale rutyna zabija strach.
To ile lat musiałeś robić, żeby wpaść w rutynę?
Około pięciu lat.
I też zaczynałeś od bycia łebkiem?
Tak, jak chyba każdy. Wcześniej jeszcze kradłem radia samochodowe, to było w latach 90-tych. W biznes wkręcili mnie kumple z podwórka. Tyle, że ja miałem gadane i celowałem w bogatszych klientów. Szybko się okazało, że tak można więcej zarobić, a strachu jest mniej. Bogaci zazwyczaj są już odpowiedzialni, a przynajmniej nie chcą trafić do więzienia. I jakoś tak wyrobiłem sobie nawyki, które pozwalają mi unikać kłopotów.
Jakie nawyki?
Przecież nic ci o tym nie powiem. Ale widziałeś jaki mam samochód?
Widziałem. Stać Cię na porsche, a jeździsz jakimś nudnym sedanem.
No i właśnie o to chodzi. Szastanie kasą w mojej branży to pierwszy krok do więzienia, albo śmierci.
A drugi krok?
Banalnie to zabrzmi, ale ćpanie w pracy. Jak jeździsz po klientach, to musisz być trzeźwy. To trudne, bo towar kusi, ale inaczej się nie da.
Wróćmy na chwilę do tego kto i co bierze. Trawka naprawdę jest aż taka popularna? Dzisiaj mówi się, że wszyscy jarają.
Bo to prawda. Wystarczy pójść w weekend na miasto, żeby to zobaczyć. Tam, gdzie są imprezy na powietrzu, siedzą dziesiątki palących osób. I nic sobie z tego nie robią. Szczególnie młodzi mają to gdzieś: chcą zapalić skręta, to palą. Nic wielkiego.
Dla nich to jak wypicie piwka?
Dokładnie. Chociaż jarają nie tylko młodzi. Znam wielu prawników, lekarzy, powszechnie szanowanych, "poważnych" ludzi, którzy też sobie lubią zapalić. Niektórzy w ten sposób wracają do czasów młodości, inni traktują jak relaks. Mają stresujące zawody, ale wolą nie pić, więc sięgają po jointy. Po nich mogą następnego dnia wstać z łóżka i normalnie pójść do pracy, a nie jakiś kac i bóle głowy. Można nawet powiedzieć, że marihuana wymknęła się spod kontroli, bo ludzie hodują ją w domach, w szafie.
Często zdarzają ci się historie: od marihuany do twardych narkotyków? Wiesz, w debacie publicznej ścierają się dwie opinie. Jedna twierdzi, że palenie to wrota do narkotykowego piekła, druga - że jedno z drugim nie ma nic wspólnego.
Nie ma tu żadnej reguły. Są tacy klienci, którzy zamawiają na przykład naraz koks, piguły, kwas i palenie. Jednak większość palaczy tylko pali, nie sięga po nic więcej, bo chcą się wyluzować, a nie nabuzować. Jeśli ktoś zaczyna od trawy, a kończy na koksie (kokainie – red.), albo heroinie, to widocznie ma skłonności do uzależnień.
A artyści, celebryci?
Z tym bywa różnie. Artyści jak to artyści, zawsze ćpali, pili i nikogo to nie dziwiło. Co do celebrytów, to wielu z nich wciąga kokainę - ale tylko ci bogaci. Wielu pali trawkę, bo albo lubią, albo chcą być fajni w środowisku. Niektórzy sięgają po jeszcze inne doznania, co biedniejsi kupują amfetaminę. Większość robi to dla szpanu, albo "bo wypada".
Największe gwiazdy też biorą? Czy boją się o reputację?
(śmiech) Oni akurat najwięcej, bo mają największą presję. Jest kilka takich czołowych postaci polskich mediów, które ciągną kokainę prawie na kilogramy. Jak byś się dobrze przyjrzał, to czasem widać w programach.
A politycy? Jeździłeś kiedyś pod Sejm?
Tak. Ale nie powiem, czy dzisiaj też jeżdżę. Ogólnie tylko mogę powiedzieć: politycy też ćpają. Najczęściej stymulanty, rzadko kiedy trawę.
Prawicowi też?
Też. Oni zawsze mieli największe paranoje, bo przecież jak by wyszło na jaw, to dla nich koniec polityki. Ci z lewicy mają pod tym względem łatwiej, chociaż wbrew pozorom to z tego środowiska biorących cokolwiek można by policzyć na palcach jednej ręki. Wielu posłów pewnie próbowało, ale wolą nie ryzykować karier. Dzisiaj ogólnie zdecydowanie mniej jest polityków, którzy się w to bawią. I dobrze.
Jeśli już jesteśmy przy polityce - Ty jesteś za legalizacją?
Wiesz co, nie wiem. Nie zastanawiałem się, czy jestem za, bo przywykłem już do takiego, a nie innego systemu.
No to teraz możesz się chwilę zastanowić. Za czy przeciw?
Po legalizacji i tak to my byśmy przecież trzymali cały ten handel, bo nikt inny nie byłby w stanie produkować, albo sprowadzać na taką skalę, żeby chociaż sklepik utrzymać. Tylko wtedy musielibyśmy podatki płacić, to chyba jedyna wada. No ale ryzyka by nie było, więc w sumie to mogę nawet popierać legalizację.
A myślisz, że w ogóle do niej dojdzie?
Kiedyś na pewno. W ciągu kilku lat pewnie dopuści się posiadanie na własny użytek małej ilości marihuany, bo politycy już zauważyli, że to paranoja wsadzać do więzienia za jednego skręta. Poza tym nie mogą wiecznie udawać, że marihuana to jakiś demon, skoro palą ją tysiące Polaków i przy tym normalnie pracują czy studiują. Ściganie tych ludzi to marnowanie pieniędzy państwa, bo może jedna złapana osoba na tysiąc potrafiłaby pomóc policji w łapaniu grubych ryb. A i tak nie sądzę, żeby ludzie byli tak głupi, żeby wydawać swojego sprzedawcę.
Mówisz o tym jak o robieniu herbaty, chociaż dyskutujemy tutaj o poważnym łamaniu prawa. Nie czujesz, że to, co robisz, jest po prostu złe?
Nie, a dlaczego miałbym się tak czuć? Ja do narkotyków nikogo nie namawiam. Te opowieści o sprzedawcach, którzy wystają pod szkołami i czyhają z "darmową działką" to jakieś bajeczki z lat 90-tych. Jak ktoś chce coś wziąć, to do mnie dzwoni. Mam swoich zaufanych klientów, innych biorę tylko z polecenia. Niektórych odrzucam. Sprzedaję tylko dorosłym, którzy wiedzą, co to jest i do czego służy. Ja im tylko umożliwiam to, co i tak by zrobili.
Ale jednak łamiesz prawo.
Widocznie ktoś musi.
Nie myślałeś o tym, żeby robić coś innego? Wykonywać jakiś normalny zawód, wiesz, biuro od 9 do 18, co miesiąc pensja, podatki?
Nie wyobrażam sobie, żebym miał robić coś innego.
Za dużo zarabiasz, żeby zrezygnować?
Nie, to nie chodzi o pieniądze. Nie wiem jak to wytłumaczyć. Są ludzie, którzy grają w piłkę, robią to świetnie i dopóki tylko mogą. Inni zostają dj-ami, biznesmenami, politykami. Ty jesteś dziennikarzem i chyba lubisz to, co robisz?
Lubię.
No właśnie. A ja zostałem sprzedawcą i też lubię. Może tak jak Robert Lewandowski do piłki nożnej, tak ja mam po prostu talent do handlowania.