Konrad Piasecki kilka dni temu oświadczył na Twitterze, że jest zadeklarowanym i "nieprzejednanym" przeciwnikiem legalizacji marihuany. Postanowiliśmy podyskutować o tym z dziennikarzem RMF i skonfrontować z nim argumenty, których używają zwolennicy legalizacji. "Uważam, że wpuszczanie do legalnej sprzedaży czegoś, co służy wyłącznie odurzaniu, jest przekroczeniem jakiejś normy" – twierdzi Piasecki.
Z Konradem Piaseckim spotkałem się w jego redakcji RMF FM, gdzie o marihuanie dyskutowaliśmy ponad godzinę. Ja starałem się go przekonać do racji zwolenników legalizacji, on z kolei wyjaśniał mi, czemu legalnym narkotykom mówi twarde "nie". Szybko okazało się, że trudno mówić o marihuanie w oderwaniu od kontekstu innych używek czy nastrojów społecznych i kwestii kulturowych. I chociaż w niektórych sprawach się ze sobą zgadzaliśmy, to jedno pozostaje faktem: Konrad Piasecki jest naprawdę nieprzejednany, jeśli chodzi o narkotyki.
Pan jako przeciwnik legalizacji marihuany wierzy w to, co napisały "Wprost" i "Newsweek", że chłopak popełnił samobójstwo, bo palił marihuanę?
To teza postawiona przez jego mamę i to nie jest kwestia, nad którą można przejść do porządku dziennego, powiedzieć "hahaha, to nieprawda, bo narkotyki nic złego nie robią".
Sam mam dziecko dokładnie w tym samym wieku, kręgi znajomych mojego dziecka i tego chłopca się przecinają. I nie jestem daleki od tezy, że narkotyki dla młodych ludzi,
w czasie burzy i naporu, w czasie huśtawki hormonalnej, psychicznej, są strasznym zagrożeniem. Nie wiem, na ile są w stanie doprowadzić do samobójstwa, spowodować depresję, a na ile ją tylko pogłębić, na ile są czymś, co napędza złe nastroje, a na ile jest to sposób na radzenie sobie ze złymi nastrojami.
Uważam, że dla młodych ludzi narkotyki, również miękkie, są ogromnym niebezpieczeństwem, o nieprzewidywalnych konsekwencjach. Nie twierdzę że jedyną przyczyną samobójstwa tego chłopca są narkotyki, ale na pewno były w stanie pogłębić lub wydobyć z niego depresję, frustrację. Nie są sposobem na ucieczkę od problemów.
Tyle, że ci, którzy rozmawiają o legalizacji marihuany, nie mają po 16 lat, tylko są dorośli. Wiadomo, że nie ma mowy o depenalizacji marihuany również dla nastolatków, bo dla młodzieży będzie to takie samo zagrożenie, jak papierosy czy alkohol…
No właśnie mi wydaje się, że nie takim samym. To różnica w moim podejściu. O papierosach możemy w ogóle nie mówić, bo nie są odurzaczem, nie wpływają na stan świadomości. A alkohol – mimo wszystko – jest mniejszym zagrożeniem.
A wie pan, że badania naukowców wskazują na coś zupełnie innego? Niedawno w Kalifornii odkryto, że alkohol fizycznie wpływa na mózg, a marihuana - nie. Mit, że marihuana niszczy szare komórki, oparto o badanie dr. Heatha z 1974 roku wykonane na małpach. Tyle że małpy przywiązywano do krzeseł, a następnie przez maskę gazową inhalowano dymem przez 5 minut, prawie bez dostępu do tlenu. Małpy się po prostu dusiły.
Okej, ale zgodzi się pan ze mną, że narkotyki, również marihuana, potrafią uruchomić w człowieku pewne stany psychiczne, które są dla niego groźne?
Oczywiście. Ludzie, którzy palą, przyznają, że na przykład marihuana nie jest dobra na smutki, bo tylko złapią większy dół. I nie mają problemu z przyznaniem tego.
Pan mówi teraz o ludziach świadomych, którzy są w stanie sobie radzić z marihuaną i używać jej rozsądnie. Ale powszechny legalny dostęp sprawi, że takie problemy będą się pogłębiać. Zwłaszcza dla nastolatków taka dostępność rodzi zagrożenia, z którymi ja na przykład nie chciałbym mieć do czynienia i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której państwo akceptuje to, że środki służące wyłącznie odurzaniu – bo temu służą narkotyki, tylko i wyłącznie – są czymś, co jest legalne.
Tutaj rozróżniam alkohol i marihuanę. Bo mówi się, że alkohol też odurza. Oczywiście, i bardzo wielu osobom do tego właśnie służy. Ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że jednak przede wszystkim służy walorom smakowym. Lubimy
wypić piwo, wypić wino do obiadu, zrobić sobie drinka i mam wrażenie, że co najmniej 50-60 proc. ludzi, którzy używają alkoholu, robi to właśnie w celach smakowych.
Być może tak jest w pana pokoleniu. Ale pamiętając doświadczenia z gimnazjum, liceum, ze studiów, obserwując rówieśników, myślę, że jednak większość młodych ludzi sięga po alkohol, by się odurzyć.
Dlatego ja zaostrzyłbym również prawo dotyczące sprzedaży alkoholu. Wyobrażam sobie podwyższenie wieku kupna do 21 lat, tak by jak najbardziej utrudnić młodzieży dostęp do niego. Uważam jednak, że błędem byłoby zakazanie sprzedaży alkoholu, bo on jednak służy czemuś innemu. Alkohol jest czymś obecnym w naszej kulturze, więc to sprawa z innej półki. A marihuana i inne narkotyki są dla mnie rzeczą absolutnie jednoznaczną, jednowymiarową.
A nie warto spojrzeć na to w ten sposób, że kultura i tradycja właśnie się zmieniają? Tak jak pana pokolenie pije wino do obiadu, tak oni lubią sobie spalić jointa? Ludzie i tak to robią, mimo zakazu, a kupienie narkotyków jest dziecinnie proste, tylko w bramie nikt nie pyta o ukończone 18 lat.
Oczywiście, ale jak pokazuje również kwestia alkoholu, szeroki dostęp – choć ograniczony wiekiem – sprawia, że ten alkohol jest również dostępny dla ludzi bardzo, bardzo młodych. Penalizacja nawet najmniejszej ilości marihuany daje policji i organom ścigania większe możliwości. Oczywiście, nie jestem też zwolennikiem tego, by wsadzać tysiące ludzi złapanych z gramem marihuany do więzienia. Wydaje mi się, że ta możliwość w sądzie: idziesz do więzienia albo mówisz, skąd to masz, jest ok.
Poza tym powstaje pytanie: jeśli zalegalizujemy posiadanie, to co z dystrybucją, sprzedażą? Posiadanie jest w porządku, a sprzedawanie nie? Może idźmy dalej i niech państwo uprawia farmy marihuany. Jak uważamy się za dorosłych ludzi, to może też zalegalizujmy kokainę. Czemu się zatrzymać tylko na marihuanie? Kokaina też jest fajna.
Ale marihuana – w przeciwieństwie do heroiny, kokainy, amfetaminy – nie powoduje takiego spustoszenia w organizmie, organach wewnętrznych.
No, ale alkohol i papierosy też niszczą. To może dajmy dorosłym możliwość niszczenia się też kokainą?
I właśnie to jest argument zwolenników legalizacji. Z powodu alkoholu umiera rocznie 25 tysięcy osób rocznie, z powodu przedawkowania marihuany nikt jeszcze nie umarł.
Zwolennicy legalizacji mówią: skoro nie robię nikomu krzywdy, nie robię sobie krzywdy, to czemu zabraniać?
Ale to skąd, w takim razie, brać tę marihuanę? Jak wprowadzić do normalnego obiegu marihuanę? Bo w Holandii hodowanie też jest w takiej szarej strefie, bo hodowla też jest zakazana.
Moim zdaniem – jeśli już legalizujemy – powinniśmy zająć się też kwestią dystrybucji. Pod kontrolą, tak samo jak alkohol. Koncesjonowany handel i koncesjonowana produkcja, inaczej byłaby to prawna hipokryzja.
Czyli tak jak kiedyś był państwowy monopol spirytusowy, tak teraz miałyby powstać państwowe PGRy hodujące marihuanę?
Bynajmniej, bo przecież skoro to ma być koncesjonowane, to prywatni przedsiębiorcy też mogliby to robić. Tylko, że taka produkcja i sprzedaż musiałaby być odpowiednio kontrolowana.
Ale zgodzimy się, że powszechna dostępność alkoholu – chociaż jest on koncesjonowany – powoduje, że jest on też bardziej dostępny dla młodzieży, która potem robi głupstwa. Jeśli będzie tak samo z marihuaną, nie będzie na żadnym etapie żadnego karania za ich posiadanie, to narkotyki staną się normalnym elementem polskiej codzienności. Młody człowiek, który dziś ma umiarkowane problemy ze zdobyciem narkotyków, wówczas nie będzie już miał żadnych problemów. I ja się temu przeciwstawiam. Uważam, że wpuszczanie do legalnej sprzedaży czegoś, co służy wyłącznie odurzaniu, bo co by nie mówić o marihuanie, to tylko do tego służy, jest przekroczeniem jakiejś normy. Ja tego przekroczenia nie akceptuję.
Tyle tylko, że młodzież traktuje alkohol tak samo, jak odurzacz.
Jest jednak jeszcze coś, co odróżnia alkohol od marihuany. Rodzic jest w stanie ocenić, czy dziecko jest pod wpływem alkoholu. Gdyby moja córka przyszła do domu po alkoholu, to po 10 minutach mógłbym to stwierdzić. Gdyby przyszła po joincie, to raczej tego nie poznam. No chyba, że będzie miała jakieś czytelne znaki: będzie dużo piła i jadła, opróżni lodówkę albo będzie się histerycznie śmiała. Alkohol, ponieważ jest bardziej oswojony, jest bardziej czytelny.
Boję się takich sytuacji i znam je, kiedy naprawdę młodzi ludzie wchodzą w ciągi marihuanowe. Mówisz, że marihuana nie uzależnia…
Fizycznie, bo psychicznie uzależnia.
… No więc właśnie, są młodzi 15-16 letni ludzie, którzy palą marihuanę, odurzają się, nie wiem, czy będzie miało to długofalowe konsekwencje, ale na pewno jest to forma autodestrukcji. I właśnie dlatego, że używanie marihuany jest mniej dotkliwe, a zatem mniej czytelne, jest to duże zagrożenie.
No tak, ale panu legalizacja kojarzy się z marszami zwolenników legalizacji – ludźmi, którzy wychodzą na ulicę, palą tam jointy, skandują, że marihuana jest fantastyczna i tak dalej. A w parze z legalizacją musi iść też edukacja, oswajanie, zarówno rodziców, jak i dzieci. Nie można się zamykać, mówić: to jest złe dla młodych, więc należy tego zabronić wszystkim. To trochę jak z grami komputerowymi. Jak nastolatek spędza przed komputerem 12h dziennie i nic innego nie robi, to pewnie też nie wyjdzie mu to na zdrowie. Czy to znaczy, że mamy zabronić gier komputerowych? W czyjej gestii leży, żeby patrzeć co robi dziecko: państwa czy rodziców?
Oczywiście, rodziców, ale sytuacja legalności sprawi, że rodzic będzie miał znacznie mniejsze możliwości.
A może będzie miał większe? Rodzice się dowiedzą, jakich objawów szukać: czerwone oczy, intensywny zapach.
To jak to się stało, że mama Stasia tego nie zauważyła? On w nocy, kiedy wszyscy poszli spać, otwierał okno i palił. Potem włączał komputer, opisywał swoje stany, kładł się spać. Rano wstawał i objawów fizycznych już w zasadzie nie miał, tylko był senny, nie chciało mu się wyjść do szkoły, żyć, był w depresji. Nie twierdzę z absolutną pewnością, że to wina narkotyków, ale na pewno mu nie pomagały.
Faktycznie, jak komuś nie chce się nic robić, to po zapaleniu się to pewnie pogłębi. Ale najpierw należałoby zapytać, skąd w ogóle u 16-latka depresja. Niektórzy rodzice – nie mówię tu już o mamie Stasia – bagatelizują problemy nastolatków. Coraz częściej przestają się interesować tym, co robią dzieci, a często do tego nakładają na nie presję wyścigu szczurów. Nie należy się dziwić, że efektem jest sięganie po używkę. Ale nie można za to winy zwalać na samą używkę.
Oczywiście że wiele czynników- choćby natłok pracy powoduje, że istnieją problemy na styku rodzice-dzieci. Ale też świat nastolatków jest światem coraz bardziej niezrozumiałym dla rodziców, to naprawdę rewolucja technologiczna, której
podejrzewam wcześniej żadni rodzice nie przeżywali. Co nie zmienia faktu, że problemy nastolatków nie są niczym nowym. Naprawdę nie jest tak łatwo rozróżnić w normalnym domu, gdzie się kończy zmienność nastrojów nastolatka, a gdzie zaczynają się groźne nastroje depresyjne. Nastolatkowie są rozchwiani, w jednej chwili szczęśliwi, za chwilę smutni i trudno wskazać moment, kiedy należy udać się do specjalistów. Ale co byśmy nie powiedzieli, narkotyki nie pomagają.
Moja teza jest taka, że depenalizacja będzie ten problem pogłębiała. Boję się, że społeczne skutki, szczególnie dla młodych, będą wyłącznie negatywne, a nie pozytywne. Ja nie jestem szalonym konserwatystą, zresztą w życiu zdarzyło mi się sięgnąć po marihuanę. Ale to dzisiejsze czynienie z marihuany bożka, opowiadanie jak to dostęp do niej jest testerem wolności w państwie, jakimś mitycznym sposobem na wejście w inne stany świadomości, wydają mi się horrendalne. Nie potraficie poradzić sobie z własnym życiem bez odurzania się, to jest z wami coś nie tak. Po cholerę czynić z tego coś, co jest tak istotne? Czy używanie marihuany ma być dzisiaj jakimś celem samym w sobie?
To w dużej mierze kwestia retoryki. Bo może jak postawimy marihuanę właśnie nie w roli czegoś wspaniałego, a będziemy o tym mówić normalnie w szkole, ostrzegać, że to nie jest sposób na doła, to nie będzie aż tak popularne.
Ale zgodzi się pan ze mną, że nie ma w legalnym obrocie czegoś, co miałoby tak jednoznaczny wymiar, jak narkotyki? Bo morfinę bierze się w celach medycznych, dzieci biorą jakieś leki, żeby się odurzyć, ale to jednak leki stworzone do czegoś innego. Alkohol ma walory smakowe, jest od wieków obecny w naszej tradycji. A narkotyk zawsze będzie czymś, co jest nienaturalne, wyłącznie ma te walory odurzania się i wprowadzania w inne stany świadomości. Nie chcę tego, żeby państwo się na to zgadzało i jeszcze czerpało z tego zyski.
Niemałe zyski, bo według ostrożnych szacunków nawet 4 miliardy złotych, które obecnie krążą poza oficjalnym obrotem. Co do pana obaw – z badań naukowców wiemy już, że w krajach gdzie prawo zostało zliberalizowane w kwestii marihuany, na przykład w Portugalii, konsumpcja tego narkotyku wcale nie rośnie, bo ludzie się z tym oswajają.
Ale robią to. I proszę mi powiedzieć, po co oni to robią?
Niektórzy palą marihuanę w celach medycznych, by na przykład uśmierzyć ból, zatrzymać nudności i wymioty.
Jeśli ma to pomagać ludziom cierpiącym na raka, to okej. Jeśli w celach medycznych, to niech ludzie, którzy mają takie dolegliwości, mają do tego dostęp jako środka leczniczego.
Nie dotyczy to tylko chorób. Niektórzy w ten sposób radzą sobie na przykład z bezsennością. Liczba bodźców, które odbieramy na co dzień i przez całe życie, presja, którą się na młodych nakłada powoduje, że oni inaczej nie potrafią się zrelaksować.
To też jest straszne. Jeśli dwudziestoparolatkowie nie mogą zasnąć bez marihuany i traktują to jako środek nasenny, to też jest to argument przeciw, a nie za. Niechże pójdą do lekarza i wezmą tabletki. Jeśli zaczną w wieku 20 lat palić na sen, to co będzie w wieku 40 lat?
Ale to nikomu nie zrobi krzywdy, prawda?
Zrobi, jeśli się uzależnią, bo nie wierzę, żeby 20 lat palenia marihuany nie miało negatywnych skutków fizycznych i psychicznych. A co, jak im tej marihuany zabraknie? Niech idą się leczyć, bo używanie do tego marihuany to taki półśrodek.
Pewnie wtedy nie zasną, tak jak przez całe życie. Dla nich to taki sam środek, jak tabletki nasenne. I tak samo będą cierpieć, jak skończą się tabletki.
Ale tabletek używa się jednak przy udziale lekarza. Aczkolwiek , jeśli badania potwierdzą, że marihuana jest najlepszym i najbezpieczniejszym lekarstwem na bezsenność, to niech będzie traktowana jak lek.
Okej, co do tego się zgadzamy. A co z ludźmi, którzy lubią sobie zapalić? Mają rodziny, dzieci, wychowują je bez marihuany, mają swoje firmy, nie mają z tego powodu problemów ani psychicznych ani fizycznych. Po prostu lubią sobie zapalić, tak jak pan lubi wypić wino do obiadu. I jak wpadną, to idą do więzienia. Po co wsadzać ich do więzienia?
Zatrzymani po raz pierwszy, a może nawet drugi, do więzienia pewnie nie trafią. Ale będą mieli solidną nauczkę. W imię czego mają palić?
A w imię czego mają nie palić?
Bo to coś, co nie zasługuje na peany. Zgodzimy się w tym, że używanie narkotyków nie jest niczym dobrym?
Podejrzewam, że jak ze wszystkim – zależy, jak się tego używa. Bo ja po kawie na przykład czuję się bardzo źle.
Ale to jest pana indywidualne uwarunkowanie.
No tak, ale jeśli wypiję kawę i nie wiedząc o takich skutkach umrę, to ktoś potem wyjdzie na ulice i powie, żeby zakazać kawy? Przecież kawa też nie jest nikomu do niczego tak naprawdę potrzebna. Pije się ją dla przyjemności, a często z uzależnienia.
No tak, ale wpływ kawy na organizm jest niemal żaden.
Mój przykład pokazuje coś innego. Ale to nie sprawia, że chciałbym zabronić innym picia małej czarnej.
Najwyraźniej więc różnimy się w definicji szkodliwości. Ja uważam, że sięganie po coś, co ma nas odurzyć, jest złe samo w sobie. I używanie tego tylko w celu odurzenia się. Dorosły człowiek nie powinien sięgać po takie środki, świadczy to o jego niedojrzałości, uciekaniu albo dziwnym podejściu do życia. Dorosły człowiek powinien mieć odwagę do stanięcia twarzą w twarz z życiem i problemami, a nie sięgania po marihuanę, żeby się rozluźnić czy ułatwić życie.
Ba, ja się z tym zgadzam. Ale jeśli o to chodzi, to problemem nie są chyba ani narkotyki, ani alkohol, po który młodzi sięgają w tym samym celu, tylko ich tryb życia.
No tak, tylko tego nie rozwiążemy rozmową ani ustawą.
No właśnie, więc skoro nie możemy tego zmienić…
To co, dajmy im się odurzać? Bardziej uzależniać? Mamy pozwolić, by państwo produkowało uzależnionych od narkotyków ludzi? Żadne długotrwałe używanie stymulantów nie jest dobre. Wszelkie używki pogłębiają problemy, a nie je rozwiązują.
Zgadzam się. Tylko mnie argument o tym, że ludzie smakują alkohol i traktują to jako element kulturowy, nie przekonuje. Zwolennik marihuany może powiedzieć to samo.
Ale oczywiście w przypadku marihuany tak nie jest, i obaj to wiemy.
Okej, ale ile tak naprawdę osób sięga po alkohol dla smaku? Bo ja, niestety, uważam, że większość młodych chce się alkoholem odurzać.
Ja jednak wytyczam dwie granice między alkoholem i marihuaną. Po pierwsze, alkohol zawsze był obecny w naszej kulturze. To tak jak z papierosami: gdybyśmy je dziś dostali, przebadali i mieli wprowadzić na rynek, to pewnie byśmy nigdy ich nie wprowadzili do legalnego użytku.
Ale dziś mamy tę wiedzę.
Tak, ale po tylu latach jednorazowe zakazanie papierosów wyglądałoby na zbyt mocną ingerencję państwa. Chociaż uważam, że w jakimś kraju niedługo się to wydarzy. I dzisiaj trochę stoimy przed takim wyborem z marihuaną. Znamy konsekwencje, lepsze lub gorsze i musimy zdecydować co z tym zrobić. Po marihuanie człowiek zmienia swoją świadomość, staje się inny. Być może to, po co sięgnie, będzie dla niego korzystne, ale wiele osób sięgnie i okaże się, że dzieje się coś złego.
Ja się z tym generalnie zgadzam. Tylko według mnie – obserwując rówieśników, ludzi młodszych – wiem, że i tak po coś sięgniemy. Tylko nieliczni są odporni na tempo, w którym żyjemy. Dla mnie pytaniem nie jest czy, tylko po co sięgną.
Jeśli pyta mnie Pan, od czego mają się uzależnić, to mówię: od niczego.
Idąc tym tropem myślenia, możemy zakazać alkoholu, papierosów, kawy.
Aż tak nie, ale można na przykład zaostrzyć przepisy dotyczące sprzedaży alkoholu. To akurat jest jak najbardziej do przemyślenia, bo widzę jak zmienia się wiek sięgania po alkohol.
No tak, ale wracając do marihuany – ja na przykład wiem, że ludzie po nią sięgają i będą sięgać. Dla mnie to jest pytanie: czy pozwolić dorosłym ludziom robić to pod przykrywką, nielegalnie, bez żadnej kontroli, czy dać im prawo to robić, skoro takich jest ich wybór i nikomu nie robią tym krzywdy, pod kontrolą i legalnie.
Jeśli Pana receptą jest dać temu sięganiu jakąś kontrolę, parasol ochronny…
Przede wszystkim parasol edukacyjny.
Tak, i ja też jestem za tym, edukujmy, mówmy jakie to groźne. Ale nie tak, że lewą ręką ostrzegamy jakie to niebezpieczne, a prawą ręką na to pozwalamy.
No tak, ale to jest groźne w niektórych przypadkach. Tak jak alkohol – kiedy się go nadużywa.
Dla bardzo młodych ludzi zarówno alkohol, jak i narkotyki są groźne i nigdy nie powinni…
… Mieć z nimi kontaktu, zgadzam się.
No właśnie, ale ponieważ alkohol jest, a narkotyków nie ma w kulturze i legalizacji, to nie róbmy tak, że otwieramy szerzej bramy, mówiąc jednocześnie: uważaj, bo to
groźne. Moim zdaniem ludzie będą sięgać po to tym częściej, im łatwiej będzie to dostępne.
Mówi pan o kulturze, ale mnie zastanawia, czy to nie jest kwestia zmiany pokoleniowej? Tak jak dla pana pokolenia alkohol jest naturalny, tak dla 20-30-latków naturalna jest marihuana.
Jeśli chcą odejść od picia alkoholu, to niech odejdą w stronę soku marchewkowego. Nie zgodzę się na tezę, żeby pozwolić ludziom na sięganie po narkotyki, bo alkohol jest niemodny. Uważam, że nie jest lekarstwem na problemy z alkoholem przyzwolenie na marihuanę.
Ja też tak nie uważam. Ale mi nie chodzi o to, żeby zastąpić jedno drugim, tylko o to, że są dwie grupy. Ludzi takich jak pan, którzy lubią sobie wypić wino do obiadu, i tych, którzy lubią sobie zapalić. To ten sam poziom argumentu.
To niech ci smakosze marihuany, widząc jak wiele jest negatywnych skutków używania narkotyków, niech odstąpią od tego smakowania.
To ja poproszę o odstąpienie od smakowania wina do obiadu.
Gdyby ktokolwiek mnie przekonał, że pewne typy alkoholu służą wyłącznie upajaniu się, to jestem w stanie dyskutować, na przykład o wycofaniu ze sprzedaży tanich win za 3,50 zł. Bo nie wierzę, że ktoś celowo upija się winem za 30 złotych.
To ja mogę Panu pokazać w najbliższy piątek takich ludzi. Wino ostatnimi czasy jest całkiem modne i proszę mi wierzyć, smak służy tutaj temu, żeby się smacznie upić albo chociaż lekko oszołomić.
No tak, tylko jaka jest skala upijania się winem za 30 złotych, a jaka palenia marihuany po to, żeby się odurzyć? Podejrzewam, że zbiór osób, które rozsądnie używają marihuany, jest o wiele mniejszy niż tych, które rozsądnie używają alkoholu.
Ale wielu ludzi lubi po prostu sobie zajarać właśnie tak dla przyjemności, traktują to jako element spotkań towarzyskich i niewielki element odurzenia. Tak samo jak wypicie lampki wina.
A czy coś się stanie, jeśli nie zapalą?
A coś się stanie, jak ktoś się nie napije wina do obiadu?
No tak, ale to jest ingerencja w coś, co jest od wieków.
Ale czy mamy utrzymywać status quo tylko dlatego, że coś jest od wieków? Bo dla mnie to nie jest żaden argument. Tak samo jak nie jest dla mnie argumentem, by głosować na PO, PiS czy SLD, bo są w polityce od 20 lat. To, że coś istnieje od lat, nie oznacza, że jest dobre.
Nie mówię, że jest dobre, tylko że jest oswojone, kontrolowalne. O narkotykach przeciętny człowiek nie ma pojęcia, nie zna objawów używania czy skutków. Choćby z tego punktu widzenia narkotyki są gorsze.
Ale, tak jak mówiłem, można edukować, uświadamiać. Jeśli trzeba, jedno pokolenie, dwa, i tak dalej.
Tutaj powtórzę mój argument: uważam, że państwo nie powinno pozwalać na legalną sprzedaż czegoś, co jest odurzaczem.
Gdyby pojawiły się takie badania, które stwierdziłyby jasno, że ludzie w wieku np. 18-35 lat sięgają po alkohol głównie żeby się odurzyć, byłby Pan za jego delegalizacją?
Zależy jaka byłaby to skala zjawiska. Jeśli takich osób byłoby 98 proc., to byłby to istotny argument w dyskusji. Ale myślę, że ta skala nie byłaby tak duża.
Z całego świata napływają informacje o zmianach w podejściu do walki z narkotykami. Odchodzi się od polityki restrykcyjnej, coraz częściej mówi się o „redukcji szkód”, „racjonalnej polityce antynarkotykowej”, czy „liberalnym podejściu”. Wielu naszych europejskich sąsiadów opowiada się za depenalizacją tzw. „miękkich” narkotyków. Podobnie myśli coraz więcej polityków, aktywistów i ekonomistów – w tym nawet nobliści. Wydaje się, że na utrzymaniu status quo zależy przede wszystkim ... mafii narkotykowej. CZYTAJ WIĘCEJ