Po co Tusk i Sikorski chcą Polski w G20? "To przejście z peryferii do centrum gospodarczego świata"
Po co Tusk i Sikorski chcą Polski w G20? "To przejście z peryferii do centrum gospodarczego świata" Fot. R. Kowalewski / Agencja Wyborcza.pl; Fot. D. Zuchowicz / Agencja Wyborcza.pl; Montaż: naTemat.pl

Krok po kroku i Polska stała się dwudziestym najbogatszym krajem świata z aspiracjami do prestiżowej grupy G20. Z drugiej strony globalne agencje ratingowe grożą, że obniżą nam prognozy. Rodzi się więc pytanie: czy jesteśmy kolosem na glinianych nogach, czy faktycznie rozwijamy się szybko i stabilnie? Oto cała prawda o naszej sile i aspiracjach.

REKLAMA

"W związku z tym, że Polska weszła do klubu gospodarek bilionowych, zabiegałem o to, aby Stany Zjednoczone, sprawując prezydencję w grupie G20 w 2026 roku, zaprosiły nas do tego grona" – poinformował niedawno wicepremier, szef MSZ Radosław Sikorski po spotkaniu z sekretarzem stanu USA Markiem Rubio.

Brzmi nieźle, ale po co w ogóle mielibyśmy aspirować do G20, co nam to da? No i czy w obliczu rosnącego zadłużenia i ostrzeżeń agencji ratingowych, w ogóle ktoś nas w tym G20 chce?

Jakie są szanse na to, by Polska weszła do grupy G20?

Pomysł, by Polska dołączyła do G20 nie jest nowy. Ostatnio był promowany za rządów PiS, po napaści Putina na Ukrainę. Tu warto rzucić okiem na skomplikowany status Rosji. Putin w większości krajów jest persona non grata, sama Rosja to w gronie G20 parias. W 2022 roku Polska postulowała, by z G20 wyrzucić Rosję, my zaś wskoczylibyśmy na jej miejsce.

Pomysł był niezły: stosunków z Rosją i tak by to nie pogorszyło, bo są złe, za to zagralibyśmy im na nosie, a jednocześnie weszlibyśmy do elitarnego grona. Szanse na to rosną, ale są prawdopodobnie zależne od rozszerzenia grupy G20.

Na razie to czysta teoria i życzeniowość. Ale dlaczego? Przecież Polska faktycznie jest w gronie 20 najsilniejszych światowych gospodarek z PKB szacowanym niedawno na 980 miliardów dolarów. Według IMF polska gospodarka wyprzedziła już szwajcarską (947 mld dolarów).

Kilka tygodni temu premier Donald Tusk z dumą ogłosił, że wskoczyliśmy już na poziom biliona dolarów. Miejsce w G20 powinno nam się należeć. Problem w tym, że G20 to nieformalny klub, do którego należą ci, co nie powinni i nie należą ci, którzy powinni.

Od dawna pojawiają się głosy o potrzebie rozszerzenia formuły G20. Liczba 20 w nazwie ekskluzywnego klubu to tylko pewien symbol. No i nazywanie G20 grupą najbogatszych krajów też jest przesadą. Po pierwsze: członków jest 21, a wśród państw znajdują się też Unia Europejska i Unia Afrykańska. Ta druga zrzesza aż 55 państw tego kontynentu (część jest zawieszona z powodu przewrotów stanu czy wojen).

Trzeba też zauważyć, że w grupie G20 znajdują się Argentyna i RPA, czyli kraje nijak niepasujące do definicji państw najbogatszych. Argentyna wedle danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF) jest 24. na liście z PKB wynoszącym ok. 684 mld dolarów, RPA jest na miejscu 40. (410 mld). Co ciekawe, w G20 nie ma Hiszpanii, chociaż z PKB szacowanym na 1,8 biliona dolarów, powinna się w tym klubie znaleźć.

Ale G20 uznało, że za dużo w tym klubie byłoby przedstawicieli Europy. W sumie racja, bo w tym gronie są już Francja, Niemcy, Włochy i Wielka Brytania. Jest też Turcja, która przecież częściowo leży w Europie, no i jest UE jako całość.

– Aby rozwiązać problem niewystarczającej reprezentatywności, proponujemy rozszerzenie G20 do G25 poprzez włączenie Polski, Nigerii, Egiptu, Hiszpanii i Szwajcarii. Taki krok zwiększyłby udział grupy w światowym PKB z 80 proc. do 90 proc., w globalnym handlu do 84 proc. oraz w populacji z 66,7 proc. do 70 proc. Nowi członkowie, tacy jak Polska z rocznym wzrostem PKB na poziomie 3–4 proc., wzmocniliby głos Europy Środkowej, lepiej odzwierciedlając globalny układ sił i kluczowe punkty zapalne świata, które obejmują nasz region – wskazuje Piotr Arak, główny ekonomista VeloBank.

Kto nas może zapisać do G20?

Nie istnieje coś takiego jak formalne kryterium przyjęcia do G20. Są tylko "niepisane zasady". W G20 nie ma Hiszpanii, bo w tym klubie znajduje się i tak za dużo Europy. Niepisane zasady mówią też, że w klubie powinny być państwa mające silną pozycję na arenie międzynarodowej. Hiszpania ją ma, ale Niemcy czy Francja odgrywają większą rolę. Trzeba jednak zauważyć, że Hiszpania czy Holandia i tak są zapraszane na szczyty G20 jako goście.

Sytuacja z Argentyną jest skomplikowana. Kraj jest duży i ma potencjał, ale ma też skłonności do notorycznego bankrutowania. W G20 jest więc raczej po to, by było wiadomo, kiedy trzeba będzie go następny raz ratować. Argentyna bankrutowała już bodajże 9 razy a skraj niewypłacalności jest w tym kraju stanem niemal permanentnym. Z kolei RPA to ważny gracz w Afryce, więc również nikt go z klubu nie wyprasza.

– Hiszpania ma stałe zaproszenie na forum G20, Nigeria i Egipt od lat zabiegają by stać się członkiem, a samych uczestników G20 jest więcej niż 20. Formuła nie musi uwzględniać zmiany nazwy, a samo rozszerzenie nie musi dotyczyć tylko naszego kraju, ale też tych wspomnianych, które pełnią istotne role w Afryce, czy na Bliskim Wschodzie. Polska stoi dziś przed szansą, by zbliżyć się do czołówki światowych gospodarek, realizując wizję europejskiego tygrysa. Do tego potrzebujemy jednak inwestować w innowacje i sukcesywnie zwiększać produktywność polskiej gospodarki przy sile militarnej, którą powoli się stajemy. Wejście do G20 byłoby dla nas ostatecznym przypieczętowaniem przejścia od peryferium do centrum gospodarczego świata  – podkreśla Piotr Arak.

A my naprawdę jesteśmy 20. najsilniejszą gospodarką świata. Oczywiście to miejsce nie jest też dane na zawsze. Szwajcaria może nas ponownie dogonić. Ale nad kolejnym na liście Tajwanem (804 mld) mamy bezpieczną przewagę, nie mówiąc już o Belgii (684 mld). Ale i my gonimy: Arabię Saudyjską (1,08 bln), Holandię (1,27 bln), mocniej wyprzedza nas Indonezja (1,43 bln). Jeśli utrzymamy tempo rozwoju, spokojnie wskoczymy na miejsce 19, a może i 18. Widać więc, że miejsce w G20 nam się teoretycznie należy.

Czy członkostwo w gronie G20 to coś elitarnego?

Trudno powiedzieć. Teraz na świecie jest ok. 195 państw. Bycie w ścisłej dwudziestce najbardziej zamożnych jest w pewnym sensie nobilitacją. Jednocześnie te (mniej więcej) 20 państw odpowiada za ok. 80 proc. światowego PKB. Grupa G20, założona w 1999 roku w odpowiedzi na kryzysy finansowe w Azji (1997) i Rosji (1998), jest kluczowym forum współpracy gospodarczej, reprezentującym 80 proc. światowego PKB i dwie trzecie globalnej populacji, czyli około 4,7 miliarda ludzi.

O wiele bardziej elitarną grupą jest G7. Tworzą ją tworzą największe rozwinięte gospodarki i demokracje na świecie: Stany Zjednoczone, Japonia, Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Włochy i Kanada. Do obrad przedstawicieli tych krajów dołączają przewodniczący Rady Europejskiej i przewodniczący Komisji Europejskiej.

Do G7 Polska nie ma szans przystąpić, nie jesteśmy po prostu aż tak duzi. Najmniejsza w tej grupie jest licząca ok. 41 mln mieszkańców Kanada. W sumie nie aż tak dużo więcej, niż Polska, ale ten wielki (obszarem) kraj ma ponad 2,2 bln dolarów PKB. Ponad dwa razy więcej, niż Polska. Dla porównania: USA mają ponad 30,5 biliona, Chiny ponad 19 bilionów.

Grupa G20 to w pewnym sensie inicjatywa G7, które w pewnym momencie postanowiło odpowiedzieć na serię globalnych kryzysów i stworzyć alternatywną, szerszą formułę nieformalnej współpracy. Jest ona określana jako "stałe forum nieformalnego dialogu między gospodarkami rozwiniętymi i wschodzącymi". W pewnym momencie G7 rozszerzono do G8, zapraszając do współpracy Rosję. Ten kraj wyleciał jednak z grona po aneksji Krymu w 2014 roku. Formalnie Rosja jest (jeszcze) w G20.

Wedle niepisanych zasad w szczytach G20 uczestniczą głowy państw. Kiedyś byli to ministrowie finansów, potem spotkania przeniesiono na wyższy szczebel. Putin i tak się na nich nie pojawia. W 2024 roku postanowił rozwiązać problem swojej niemile widzianej obecności wysłaniem swojego człowieka.

Szans na wyrzucenie Rosji z G20 raczej jednak nie ma. Musiałyby się na to zgodzić wszystkie państwa, a Chiny nie wydają się nastawione pozytywnie do kasowania Rosji z tego gremium. Ale kto wie, może Xi Jingping zechce jednak zagrać Putinowi na nosie i pokazać miejsce w szeregu? Czas pokaże.

No dobra, ale po co Polska w G20?

Trudno to powiedzieć jednoznacznie. G20 nie jest żadną formalną organizacją, raczej klubem, czymś w rodzaju globalnego think-tanku. Ustalenia ze szczytów są dość mętne, to raczej zalecenia. G20 nie ma adresu, nie ma sformalizowanej struktury, nie ma żadnych urzędników. Wszystko jest "na gębę”.

Przewodnictwo w grupie zmienia się co roku i państwo je sprawujące odpowiada za organizację corocznego szczytu. W 2026 szczyt odbędzie się w Stanach Zjednoczonych. Znając tendencję Donalda Trumpa do zmian, można się spodziewać, że dojdzie na nim do jakichś przełomowych decyzji – na przykład rozszerzenia grona.

Wiemy, że Sikorski już zaczął działać, ale nie wiadomo, czy to przyniesie jakiś efekt. Ale czy ewentualne wejście do G20 da nam cokolwiek poza dobrym PR-em?

Trudno powiedzieć. Jak podkreślają komentatorzy chodzi głównie o prestiż. Na gospodarkę nie wpłynie to w żaden bezpośredni sposób. Członkostwo wymaga sporo pracy, daje wpływ na globane trendy gospodarcze i społeczne. Pozwala na nieformalą współpracę w wielu kwestiach z najważniejszymi krajami na świecie. Wszystko to są kwestie bardzo płynne i niemierzalne.

Co robi G20?

Teoretycznie jest to jedynie pewnego rodzaju klub. Ale od lat bierze na tapet palące problemy gospodarcze i społeczne. To właśnie w gronie G20 zaczęto mówić i działać w zakresie tzw. zdrowia publicznego, przeciwdziałaniu otyłości u dzieci, walki z pandemiami (w 2017 roku!), zrównoważonego rozwoju, zmian klimatycznych, walki z korupcją i terroryzmem, również cyfrowym.

Zauważmy, że kraje G20 zauważały problemy na kilka lat przed ich faktycznym wystąpieniem. I od razu tworzyły grupy robocze przeciwdziałające negatywnym zjawiskom. Trudno szukać w oficjalnych ustawach jakichś odniesień do ustaleń ze szczytów G20. Ta grupa nie produkuje dokumentów, ale nie da się nie zauważyć, że wpływ G20 na świat jest naprawdę spory.

Czemu jednocześnie spadają nam oceny wiarygodności?

Swoistą łyżką dziegciu w beczce miodu polskiej gospodarki mogą być spadające prognozy. W ostatnich tygodniach wiodące agencje ratingowe obniżyły nam perspektywy. Co to oznacza? Przewidują, że z polską gospodarką może być nieco gorzej. 

Moody’s i Fitch piszą mniej więcej to samo: w Polsce rośnie deficyt budżetowy, rosną wydatki, Polska może słabnąć. Co to oznacza w przyszłości? Chodzi głównie o to, że rząd pożyczając pieniądze za granicą, będzie musiał oferować zagranicznym inwestorom wyższe oprocentowanie, niż dziś. Dlaczego? Bo teoretycznie rośnie ryzyko niewypłacalności zadłużonego państwa. O wiele lepiej zarobić mniej, ale bezpiecznie.

W Europie za wyznacznik bezpieczeństwa uważane są Niemcy. Ich obligacje są najmniej rentowne, ale najstabilniejsze. Oprocentowanie polskich papierów jest kilka punktów procentowych wyższe od tzw. "bunda". Oni mają jakieś 2,7–2,8 proc., u nas to ok. 5,5 proc.

O tę sytuację w perspektywie ewentualnego wejścia do G20 pytamy Piotra Araka.

– Czy obecna sytuacja fiskalna Polski może być barierą wejścia do G20? Czy negatywne perspektywy dla naszego długu, wskazane przez Fitch i Moody’s, są dealbreakerem? Na oba pytania odpowiedź brzmi: nie – mówi zdecydowanie.

Wyjaśnia, że "finanse publiczne to dziś wyzwanie, ale nie wyrok".

– Kilka lat złego zarządzania i rzeczywiście znajdziemy się na ścieżce obniżek ratingów, wyższego ryzyka i gorszej oceny ze strony rynków. Najbliższy test to ocena S&P w listopadzie, a wiosną kolejna weryfikacja tego, czy dług nie rośnie szybciej, niż dziś prognozują analitycy. Władze wciąż mają czas, by zareagować: ograniczyć część wydatków, racjonalizować budżety instytucji, uszczelnić system podatkowy albo podnieść niektóre podatki – szczególnie po to, by sfinansować zbrojenia. Bez takich działań dług publiczny wkrótce przekroczy 70 proc. PKB, a w niekorzystnym otoczeniu makroekonomicznym może sięgnąć nawet 100 proc. PKB – mówi nam główny ekonomista Velo Banku.

– Warto pamiętać, że w rankingu Fitch Polska z oceną A- wypada umiarkowanie. Wyżej stoją USA, Kanada, Niemcy, Chiny czy Australia, ale niżej są m.in. Indonezja, Brazylia, Indie, Meksyk, RPA, a nawet Argentyna. W zestawieniu widnieje też Rosja – formalnie bez ratingu, z obligacjami wycofanymi z międzynarodowego obrotu – dodaje.