
Jarosław Kaczyński w jednej chwili relegował z klubu PiS ponad połowę swoich radnych w sejmiku województwa dolnośląskiego. Ta sytuacja wstrząsnęła nie tylko jego partią. Do tej pory chyba nikt nie zdecydował się na tak radykalny krok. Wiemy już, o co chodzi w tej rozgrywce.
Teorii jak zwykle jest kilka, nic dziwnego, bo o tej "aferze" mówi cała Polska. PiS zawsze prezentował się jako monolit, mimo jakichś naturalnych wewnętrznych tarć. Ale nie było jeszcze takiej sytuacji, by nagle ponad połowa (siedmioro z trzynastu) radnych Sejmiku została wydalona z klubu.
Czym tak naprawdę zawinili ci ludzie? Czy to jakieś walki wielkich frakcji, czy po prostu lokalny konflikt kilku osób, który popsuł wizerunek partii?
Wielki konflikt, ale w tle
– Faktycznie, nie słyszałem jeszcze, by wobec radnych sejmikowych były podejmowane aż tak drastyczne kroki. Mogę powiedzieć, że przecieram tutaj szlaki – żartuje w rozmowie z naTemat.pl Przemysław Czarnecki, jeden z usuniętych z klubu PiS radnych. Na poważnie dodaje, że jego zdaniem sprawa nie ma bardzo głębokiego podłoża i jest wynikiem niepotrzebnego, lokalnego tarcia. Uważa, że to niemal błahostka, która stała się przyczynkiem sporego zamieszania.
Jarosława Kaczyńskiego do wyrzucenia "rebeliantów" skłonić miała była marszałek Sejmu Elżbieta Witek, szefowa dolnośląskich struktur. Z koeli relegowani są kojarzeni z frakcją Michała Dworczyka, czyli człowieka Mateusza Morawieckiego.
Pojawiły się już więc teorie, że Morawiecki jest na wylocie z PiS. Na horyzoncie wyłoniły się też przypomnienia, że Elżbieta Witek od czasu afery mailowej – delikatnie mówiąc – nie przepada za Dworczykiem.
Przypomnijmy: w aferze z wyciekiem maili Mateusza Morawieckiego, do której PiS nigdy się nie przyznał, pojawił się również wątek Michała Dworczyka. W wiadomości prawdopodobnie jego autorstwa miał pisać do ówczesnego premiera skarżąc się na obstrukcję ze strony Elżbiety Witek, ówczesnej marszałkini Sejmu.
"Proszę, zadzwoń do niej jutro na sekundę i poproś ją miło o puszczenie tej ustawy. I najbardziej wkurza mnie to, że takie akcje robią nabzdyczeni ludzie, którzy na co dzień nie przepracowują się nadmiernie, a mają o wszystko pretensje i sprawiają wrażenie, jakby nieśli na barkach ciężar całego świata" – tak miał pisać o Witek do Morawieckiego.
"Ja wszystko rozumiem, każdy jest bardzo ważny, nie lubi załatwiać spraw na ostatnią chwilę. Ale do cholery są jakieś granice egocentryzmu, nadęcia i poczucia własnej wielkości" – czytamy dalej w udostępnionym mailu na stronie "Poufna rozmowa". Witek mu tych słów ponoć nie zapomniała.
Błaha sprawa, która obrosła wielką polityką
Sprawa prawdopodobnie ma o wiele bardziej prozaiczną przyczynę. Wyrzuceni radni próbowali niedawno dokonać zmiany na stanowisku przewodniczącego klubu. Odwołali więc, jak się później okazało – nieskutecznie, Piotra Karwana. Poparła go jednak Elżbieta Witek i to ona ma stać za wyrzuceniem radnych z klubu.
– Jesteśmy wszyscy pragmatyczni i patrzymy na dobro naszej formacji politycznej, dobro naszych wyborców. Wykluczono siedmioro radnych, ale my nie mamy do tej pory uzasadnienia, więc ciężko jest nam na ten temat jakoś wypowiadać – dodaje w rozmowie z naTemat.pl Przemysław Czarnecki.
Mówi, że z nieoficjalnych informacji faktycznie wynika, iż jest to reakcja władz partii na odwołanie przewodniczącego klubu radnych Prawa i Sprawiedliwości, Piotra Karwana.
– Ja mogę jako jedna z tych osób, które faktycznie brały udział w tym odwołaniu, zapewnić, że jedynym powodem takiej decyzji nie była jakaś wielka polityka, domniemane konflikty, tylko jego zachowanie wobec jednej z naszych radnych – twierdzi Przemysław Czarnecki. Pytany o szczegóły, nabiera wody w usta.
Z nieoficjalnych informacji wiemy jednak, że w klubie zawrzało na jednym z przeprowadzanych zdalnie posiedzeń. Piotr Karwan miał nerwowo i nieprzyjemnie reagować na wnioski innych radnych, przy okazji miał też obrazić jedną z pań. Część radnych uznała więc, że nie jest właściwą osobą na właściwym stanowisku.
– Wiadomo, że Karwan jest człowiekiem Witek, ale mówienie o tym, że mamy jakieś zwalczające się frakcje w Sejmiku, to gruba przesada. Oni po prostu mieli problem z przewodniczącym, który nie za bardzo się sprawdza, jest konfliktowy. A afera zrobiła się na pół Polski – mówi nasz informator z kręgów władz województwa.
Dodaje, że Karwan bywa wybuchowy. – Nie dziwię się, że współpraca z nim przychodzi ciężko – dodaje. Zdradza też, że Karwan na sam wniosek o jego odwołanie miał zareagować wybiegnięciem z pomieszczenia i krzykiem.
Nasz informator wyjaśnia też, że w PiS niechęć Elżbiety Witek do Michała Dworczyka jest tematem znanym. Miała ona nie zapomnieć mu słów z maili do Morawieckiego, na każdym kroku stara się podkopywać jego pozycję.
– Tylko że nazywanie radnych sejmiku ludźmi Dworczyka czy ludźmi Witek to jest po prostu gruba przesada. Oni działają lokalnie, nie konsultują swoich działań z domniemanymi patronami. Może kiedyś uścisnęli dłonie, może mają wspólne zdjęcie, ale nie to nie jest taki kontakt, żeby wysyłali sobie kartki na święta – wyjaśnia.
"Jesteśmy lojalni"
Z kolei Przemysław Czarnecki mówi nam, że – patrząc z perspektywy czasu – jego działanie nie było pragmatyczne.
– Myślę, że powinniśmy rozwiązać problem w inny sposób, żeby nie dawać pretekstu zarówno i pewnym osobom w partii, jak i przede wszystkim osobom poza partią, które, że tak powiem, nie patrzą na korzyść Prawa i Sprawiedliwości – wyjaśnia.
– Chcę podkreślić jedną rzecz: to, co my zrobiliśmy i robimy, w żaden sposób ani statutu naszej partii nie nie łamało, ani nie było niezgodne z przepisami Prawa i Sprawiedliwości. Byliśmy, jesteśmy i będziemy lojalni wobec prezesa Jarosława Kaczyńskiego – dodaje.
W tej sytuacji pech chciał, że kolejne nerwowe ruchy wykonał sam Karwan, potem Elżbieta Witek a w końcu prezes Kaczyński. W ten sposób coś, co de facto było zdalną sprzeczką kilkorga szerzej nikomu nieznanych radnych, trafiło na sam szczyt partii i wywołało aferę, o której mówi pół Polski.
– Jedyne, co możemy zrobić, to pokornie posypać głowę popiołem. Ja rozumiem reakcję, ale wydaje mi się ona przesadzona. Jestem przekonany, że prezes mógł do końca nie wiedzieć, jakie były przesłanki, które nami kierowały. Jego decyzja była stanowcza, wydaje mi się, że chciał po prostu pokazać, że nie będzie na żadną niesubordynację zgadzał. My to jak najbardziej rozumiemy i akceptujemy, natomiast my też mieliśmy swoje racje i będziemy chcieli ich bronić – mówi nam Czarnecki.
– Ale to są już nasze wewnętrzne sprawy, wyciąganie tego na widok publiczny nam nie służy. Muszę tylko podkreślić, że nasze działanie, nie było spowodowane jakimi tarciami wewnątrzpartyjnymi – ucina.
Zobacz także
