
Serial "Heweliusz" to wstrząsająca i wciągająca produkcja, która od razu stała się hitem Netfliksa. Pokazuje nie tylko sam moment katastrofy promu, ale też to, co do niej doprowadziło, oraz późniejszy proces sądowy. W serialu często pada zarzut, że kapitan "przekroczył linię wiatru". Widzowie, którzy nie są żeglarzami, zastanawiają się, co to właściwie znaczy i dlaczego był to tak fatalny błąd?
Katastrofa promu "Jan Heweliusz" na Bałtyku to jedna z największych tragedii w historii (nie tylko polskiej) żeglugi. Rozegrała się w nocy z 13 na 14 stycznia 1993 roku niedaleko niemieckiej wyspy Rugia. Zginęło 55 osób, w tym wszyscy pasażerowie.
Izby Morskie obwiniały kapitana Andrzeja Ułasiewicza (w serialu gra go Borys Szyc), Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu w 2005 roku orzekł, że "polskie sądy morskie nie rozpatrzyły sprawy (...) w sposób bezstronny". Sprawa do dziś budzi ogromne emocje i nie jest do końca wyjaśniona.
Czym jest "linia wiatru"? Tego nie tłumaczy serial "Heweliusz"
Teorii na temat tego, co dokładnie się wydarzyło, jest wiele, i wiele z nich zostało pokazanych w serialu Jana Holoubka. Błąd kapitana polegający na "przekroczeniu linii wiatru" często pada z ust bohaterów i choć można się domyślać, o co chodzi, nie zostało to dokładnie wyjaśnione, a jest szalenie ważne dla zrozumienia całego dramatu.
I stąd w czasie seansu musiałem zrobić przerwę, by wyłowić informacje na ten temat z morza tekstów w sieci. Postanowiłem was w tym wyręczyć i zebrać wszystko w jednym miejscu. Co prawda dotyczy to głównie żaglówek i jachtów, ale łatwo to przełożyć na prom i pokazać istny paradoks.
Na stronie sailor.pl dowiadujemy się, że "linia wiatru" jest to "ustawienie jachtu dziobem pod wiatr". Na poniższy rysunku "linia wiatru" oznaczona jest literką "A" (to prostu statek ustawiony na godzinie 12:00), a gruba czarna strzałka pokazuje kierunek wiatru.
Akurat załodze na żaglówce w normalnych warunkach pogodowych zależy na tym by... nie być w linii wiatru i ogólnie w martwym kącie (zakreskowane pole). Po prostu staną wtedy w miejscu (i w tym wypadku to właśnie byłby błąd kapitana), bo łódź nie złapie wiatru w żagle. W przypadku sztormu i Heweliusza jest na odwrót. Wiatr wtedy nie pomaga w płynięciu, ale stanowi śmiertelne zagrożenie.
W czasie huraganu, który uderzył w "Heweliusza" (a było to aż 12 stopni w skali Beauforta), jedyną bezpieczną pozycją dla statku jest ustawienie się "dziobem na falę". W analizie na portalu dlapilota.pl przeczytamy, że w pewnym momencie statek "przeszedł niezamierzenie linię wiatru i ustawił się idealnie burtą w stronę fal". I to był właśnie początek końca.
Fragment artykułu dlapilota.pl
Dlaczego przekroczenie linii wiatru było błędem? Bok promu zadziałał jak żagiel
Promy pasażersko-samochodowe (typu ro-ro) jak "Heweliusz" mają ogromną, płaską powierzchnię boczną. Jak zauważa ekspert cytowany przez Onet, takie wysokie burty i kadłuby "działały jak żagle, łapiąc podmuchy wiatru".
Gdy statek stracił sterowność i obrócił się bokiem, czyli, tak jest, "przekroczył linię wiatru", huraganowy wiatr uderzył w tę ogromną powierzchnię, która zadziałała jak potężny, metalowy żagiel. Wtedy doszło do gwałtownego przechyłu. I wszystko zaczęło się wywracać jak kostki domina. Dosłownie i w przenośni.
Mocowania na pokładzie puściły, a ważące setki ton ciężarówki i wagony kolejowe zerwały mocowania i zsunęły się na jedną burtę. To przesunięcie ładunku zadziałało z kolei jak kotwica, która na stałe "przytrzymała" statek. Polskie Radio relacjonuje, że "o godz. 4.35 zgłoszono 30-stopniowy przechył, a po chwili 70-stopniowy i sygnał 'Mayday'". Od tego momentu "Heweliusz" nie miał już żadnych szans na powrót do pionu.
Zobacz także
