Bezdomność to nie wybór. To często wynik różnych życiowych dramatów.
Wolontariusze przygotowują posiłki dla osób w kryzysie bezdomności. Fot. Spotkajmy się herbacie\ materiały organizatora

– Nikt nie budzi się pewnego dnia i nie postanawia zostać alkoholikiem. Za każdym kryzysem kryją się trudne doświadczenia – mówi Patrycja Drożyńska z Fundacji Daj Herbatę. Od 12 lat w Warszawie karmi osoby, których domem jest ulica. Jarek z Olsztyna, który też pomaga potrzebującym, dodaje przekornie: – Gdybym sam z tego nic nie miał, tobym nie pomagał. Dzięki temu jestem spokojniejszy.

REKLAMA

Poniedziałkowy wieczór przed Dworcem Centralnym w Warszawie. Zimno i ciemno. Ktoś dmucha w zziębnięte dłonie. Ktoś inny wystukuje butami drobny rytm, żeby się rozgrzać. A kiedy w dłoniach pojawia się miska pożywnej zupy i kubek gorącej herbaty, nagle robi się trochę lżej, trochę cieplej. W ostatni poniedziałek listopada czekała na wszystkich nie jedna, a aż trzy gorące potrawy.

A w poniedziałek przed wigilią, to dopiero się działo! Wydawka jedzenia była świąteczna, z tradycyjnymi potrawami. Z głośnika popłynęły kolędy. Każdy oprócz posiłku, otrzymał też paczkę z prezentem. 

Bezdomność to nie wybór

Na każdej wydawce jest około 30 wolontariuszy. Nieważne, czy śnieg, deszcz czy wichura. Patrycja Drożyńska z Fundacji Daj Herbatę grafik ustala zawsze z wyprzedzeniem. Każdy ma swoje konkretne zadanie: ktoś wydaje posiłki, inny pakuje paczki, ktoś pilnuje kolejki, ktoś rozdaje łyżki, a inny nadzoruje sprzątanie.

Wszystko musi przebiegać sprawnie. 

W ciągu godziny wydadzą pół tysiąca posiłków. Tyle samo paczek z kanapkami i owocami spakują na wynos.

Co dwa tygodnie przywożą stolik, rozstawiają książki, kładą krzyżówki. Jak człowiek, który nie ma domu ani pracy, zajmie sobie czas, to jakoś przez chwilę będzie łatwiej.

Do pomocy często włącza się wolontariat pracowniczy. Firmy przychodzą grupami po kilka osób i wspierają przez cały rok.

Patrycja jest pewna: – Bezdomność, to nie wybór. Nikt sobie nie wybiera takiego życia.

Od 12 lat niesie pomoc. Nie wie, skąd u niej się to wzięło. Mówi, że przecież nie ma szkoleń z empatii. Ale wie, co to jej daje. 

– Odkąd jestem w fundacji i odkąd spotykamy się z naszymi beneficjentami, często w naprawdę tragicznych sytuacjach, wszystko inaczej poukładałam sobie w swoim własnym życiu – zapewnia.

Nauczyłam się doceniać drobiazgi: to, że mam dach nad głową, dostęp do bieżącej wody, że rano mogę skorzystać z toalety, że kiedy choruję, leżę w łóżku, a nie w krzakach nad Wisłą. Doceniam to, że mam jedzenie i bezpieczeństwo. Na co dzień w ogóle tego nie widzimy, bo wydaje nam się oczywiste. Dopiero kiedy spotykamy się z osobami, które są tego wszystkiego pozbawione, zaczynamy doceniać to, co mamy. 

Patrycja Drożyńska

koordynatorka wolontariatu w Fundacji Daj Herbatę

Najbardziej lubi usłyszeć w słuchawce: "Pani Patrycjo, pamięta mnie pani?". Odpowiada wtedy: "Pamiętam, tylko dawno się nie widzieliśmy. Co u pana słychać?".

I słyszy: "Pracuję, mam żonę, mam dzieci". Albo jak ktoś jej wyśle zdjęcie z wakacji w Hiszpanii.

– I to są właśnie te najlepsze historie. Chyba nie ma nic wspanialszego w życiu niż możliwość zmiany na lepsze czyjegoś życia – uśmiecha się. 

Ale najpierw musi narodzić się zaufanie. 

Nie pomagają tylko doraźnie, wydając posiłki. Działają też długofalowo. Pomoc dostosowują do potrzeb beneficjenta.

– Kiedyś przyszła do nas pani i podziękowała za pomoc. Powiedziała, że dzięki temu, że otrzymuje od nas nie tylko żywność, ale też ubrania i środki higieniczne, mogła zaoszczędzić pieniądze i po raz pierwszy od dawna wykupić wszystkie leki z recepty.

Patrycja wie, że wiele osób już na starcie życia jest pokrzywdzonych. Rodzą się w patologicznych rodzinach, nie mają wsparcia, tracą bliskich lub trafiają do domu dziecka.

– Kiedy ktoś zostaje sam, bez wzorców i bez pomocnej ręki, naprawdę piekielnie trudno jest mu stanąć na nogi – przypuszcza.

W Polsce jest ponad 31 tys. osób w kryzysie bezdomności. Większość, bo aż 80 proc. to mężczyźni. Wiele z nich zmaga się z uzależnieniami. Ale Patrycja nie ocenia.

– Nikt nie budzi się pewnego dnia i nie postanawia zostać alkoholikiem – zauważa. – Za każdym kryzysem kryją się trudne doświadczenia, dramaty: śmierć żony, choroba, strata, z którą ktoś sobie nie poradził. A mężczyźnie często jest jeszcze trudniej, bo przecież "facet ma być twardy" i "nie płakać". Po alkoholu człowiek nie czuje, nie analizuje, idzie spać i dzień jakoś zleci. Tylko że potem pije się coraz więcej, aż w końcu traci się wszystko.

Przed weekendem się pomyśli

– Gdybym nie miał z tego żadnych korzyści, nie robiłbym tego. Jestem tylko człowiekiem. Powiem tak: dzięki temu, że robię kanapki, wywożę zupy czy kupuję wędlinę, później w domu czuję się spokojniejszy – mówi z rozbrajającą szczerością i przekorą Jarek.

W Olsztynie jest jednym z koordynatorów inicjatywy Spotkajmy się przy herbacie. W każdą niedzielę przy młynie zbierają się wolontariusze, aby nakarmić osoby w kryzysie. Tam się przenieśli, odkąd powstał nowy dworzec. Projekt działa na zasadzie społecznej inicjatywy.

– Wpadamy tam koło godziny 13, robimy kanapki, zbieramy się, a od 14 wydajemy posiłki. Przed piętnastą jesteśmy wolni – opowiada Jarek, jak gdyby karmienie obcych na ulicy było najzwyklejszą sprawą na świecie.

Menu na najbliższą niedzielę jeszcze nie jest ustalone. Przed weekendem się pomyśli. Ktoś ugotuje zupę, ktoś zrobi zakupy.

Jarek nie szuka ideologii w tym, co robi.

– Pilnujemy się tylko, żeby bałaganu dużego nie zrobić. Jak już się zbieramy, to oglądamy się za siebie, czy na pewno zostawiliśmy po sobie porządek – opowiada.

Uściśla, że po ciepły posiłek w kolejce stoją nie tylko osoby będące w kryzysie bezdomności, ale też po prostu ubogie. Takie, które chętnie ugotowałyby sobie coś w domu, gdyby tylko było ich na to stać.

Czasem pozory mylą. Jarek pamięta, jak karmił mężczyznę, który zawsze był dobrze ubrany. "Nie wyglądał" jakby potrzebował pomocy. Ale tak właśnie było.

Potem spotkał go już w innych okolicznościach. Podejrzewa, że udało mu się znaleźć dach nad głową.

– Wychodzenie z bezdomności nie jest prostym procesem – przypuszcza.

I dodaje:

– Ale my nie jesteśmy od tego, żeby zmieniać czyjeś życie. Jesteśmy po to, by zaspokoić podstawową potrzebę: głód. Nie wykonujemy żadnych dodatkowych działań. Nie jesteśmy żadną fundacją – zastrzega.

Takie inicjatywy, w ramach których rozdaje się posiłki osobom będącym w kryzysie, pojawiają się w wielu miastach. To ogromne wsparcie, ale też gest solidarności i człowieczeństwa. Dzięki takim akcjom osoby w trudnej sytuacji otrzymują nie tylko posiłek, ale też poczucie, że nie są same, a ich los nie jest obojętny społeczeństwu.

W Olsztynie po ciepły posiłek w każdą niedzielę przychodzi 30-50 osób.

Czytaj także:

Komuś rozsypało się życie

W Bydgoszczy, przy schronisku dla osób w kryzysie bezdomności, kolejka zaczyna się formować już o 10, choć posiłek wydawany jest dopiero o 13.

Tobiasza Olszewskiego ten widok boli. Wie, co to oznacza: ci, którzy w niej stoją, czują głód. Gdyby mógł, oddałby im całe swoje serce. 

– Kiedy idę spać, to sobie myślę: mam nad głową dach. Mam ciepły posiłek. A oni często śpią na przystankach, w opuszczonych altankach, na działkach, a nawet w klatkach. I jeszcze się ich za to gani. A przecież to jest ich walka o każdy dzień. O to, żeby przetrwać i się obudzić następnego ranka. 

Troski o innych nauczył go wujek. Teraz wolontariat pochłania niemal jego cały wolny czas. 

Jeśli ktoś ma wątpliwości, czemu ta osoba czeka, czemu stoi w tej kolejce, to ja mam do niego jedno pytanie: czy chce się z nią zamienić?

Tobiasz Olszewski

członek zarządu Fundacji Chlebek, Twarożek i Kiełbasa, wolontariusz

Rozmawiamy dwa dni po tym, jak Tobiasz opublikował post na Facebooku z prośbą o wsparcie. Nie prosił o wiele: o fasolkę w słoiku, ciepły koc, bochenek chleba, konserwę. Możliwości Fundacji Chlebek, Twarożek i Kiełbasa, w której działa, są ograniczone. Potrzeba jest ludzi dobrej woli, darczyńców, takich jak zaprzyjaźniona piekarnia, która dzieli się chlebem. 

– Bardzo boli mnie, że marnujemy ogrom żywności, a przecież wystarczy ją przekazać do jednego z miejsc, w którym osoby w kryzysie bezdomności znajdą ciepło, jedzenie, zrozumienie – napisał w poruszającym poście. 

Zostawił swój numer telefonu. Ale nikt jeszcze nie zadzwonił (rozmawialiśmy 9 grudnia- przyp. red.) Usprawiedliwia tych, którzy milczą: a to, że zabiegani, zalatani. A to, że jest mnóstwo tego typu fundacji i inicjatyw, więc może angażują się gdzieś indziej.

Chciałby jednak, żeby zanim ktoś wyrzuci żywność do kosza, pomyślał, że może inna osoba jest głodna. W końcu mamy święta. Jedni będą "umierać" z przejedzenia, inni z głodu.

– Staramy się  precyzyjnie wskazywać, jakie mamy potrzeby, tak aby produkty, które przekażemy lub wydamy potrzebującym, były rzeczywiście trafione i naprawdę im pomogły. Część z nich nie ma nawet możliwości przygotowania prostego posiłku – nie mają gdzie ugotować, ani gdzie zaparzyć kubka kawy czy herbaty – precyzuje.

Mówi, że wielu z nich to osoby bezradne, wycofane społecznie, takie, które nie mają odwagi sięgnąć po pomoc.

– To ludzie, którzy po prostu mają złamane życie, złamane losy czy serce. Doświadczyli zawodu, zdrady, rozczarowania, ktoś ich oszukał. Chciałbym im służyć.