Jakub Noch z naTemat.pl w tle zdjęcie ilustrujące jego materiał o połączeniu nart we Włoszech z pobytem w agroturystyce.
Narty we Włoszech i agroturystyka? Sprawdziłem, czy to ma sens. Fot. Jakub Noch / naTemat.pl

Zaczyna się początek zimowej magii. Ten świeży sztruks, szerokie stoki i przyjemny dreszczyk, kiedy znów zapina się narty. Dla mnie tegoroczny start sezonu miał jednak jeszcze jeden, zupełnie nowy smak. Zamiast do klasycznego hotelu trafiłem… do agroturystyki. I to nie byle jakiej.

REKLAMA

"Frau Holle" (pol. Pani Zima) była szczodra dla tych, którzy wypatrywali jej w alpejskich ośrodkach narciarskich. Dość szybko zaczęła drzeć swój biały puch i nie zabrakło go w większości miejsc, które otwarcie sezonu narciarskiego 2025/26 zaplanowały nawet już w listopadzie.

Narzekać nie mogli między innymi w słynnym dolomickim 3 Zinnen, gdzie na ski opening nie tylko obficie sypnęło śniegiem, ale i media zjechały tam, aby relacjonować na żywo z "aktualne najzimniejszego miejsca Italii". Ekipa zarządzającego ośrodkiem Marka Winklera mogła więc skorzystać nie tylko z naturalnych opadów, ale i zrobić użytek z najnowocześniejszych systemów naśnieżania, by "białego" wyprodukować też na wszelki wypadek.

W efekcie już od 29 listopada 3 Zinnen narciarzom i snowboardzistom oddało do użytku blisko 40 proc. ze swych łącznie 115 km tras. A im bardziej sezon się rozkręca, tym otwartych wyciągów i stoków przybywa. Przed Bożym Narodzeniem u stóp Tre Cime di Lavaredo spodziewają się otwarcia już absolutnie wszystkich odcinków.

3 Zinnen, czyli tak naprawdę co?

Na wstępie użyłem słów "słynne 3 Zinnen", ale gdyby ktoś ofertą perełki Dolomitów interesował po raz pierwszy, pozwólcie, że w kilku zdaniach ośrodek ten przedstawię.

I zacznijmy może od tego, że 3 Zinnen uchodzi za jedno z najbardziej malowniczych miejsc do jazdy na nartach w całych Alpach. Jego wizytówką są strzeliste turnie masywu po niemiecku zwanego właśnie Drei Zinnen, a po włosku Tre Cime. Dominują one nad krajobrazem i nadają okolicy trochę teatralną scenerię.

Teren ten łączy w sobie dziką przyrodę z doskonale zorganizowaną infrastrukturą, typową dla ośrodków Południowego Tyroluniemieckojęzycznego autonomicznego regionu Włoch. Tutejszy klimat jest spokojniejszy i bardziej kameralny niż w wielu innych ośrodkach dolomickich. 3 Zinnen przyciąga więc nie tyle łaknącą poimprezowania młodzież, ile narciarzy chcących naprawdę odpocząć na łonie przyrody. No i oczywiście rodziny z dziećmi, które znajdą tu sporo wytchnienia.

3 Zinnen obejmuje pięć masywów: Helm, Rotwand, Haunold, Stiergarten oraz Comelico – jak to mówią lokalsi – "po stronie włoskiej". Łącznie to 115 km świetnie tras świetnie przygotowanych pod carving uprawiany oczywiście w tutejszym niezwykle płynnym stylu. Trasy prowadzą przez różnorodne formacje terenu – od szerokich, łagodnych stoków dla początkujących, przez warianty dla średniozaawansowanych, po bardziej strome trasy idealne do dynamicznej jazdy.

logo
Takie warunki oferowało 3 Zinnej już pod koniec listopada. Fot. Jakub Noch / naTemat.pl

Flagowym punktem jest słynna "Holzriese", czyli jedna z najbardziej stromych tras w całych Dolomitach. Regularnie stanowi ona miejsce zawodów i testów dla najbardziej doświadczonych narciarzy.

3 Zinnen swoją markę zawdzięcza również nowoczesnej infrastrukturze. Sieć szybkich gondolek i wyciągów krzesełkowych gwarantuje sprawną komunikację pomiędzy poszczególnymi sektorami, a dobrze funkcjonujący system skibusów (oraz pociągu, który stacje ma na części... stacji gondoli!) pozwala wygodnie przemieszczać się między miasteczkami Toblach, Innichen, Vierschach, Sexten, czy Moos.

Jak to wszędzie w Południowym Tyrolu, z którego wywodzą się takie topowe marki, jak Technoalpin i Demaclenko (armatki śnieżne), Leitner (kolejki linowe) czy Prinoth (ratraki), także ten ośrodek maniakalnie wręcz dba o jakość śniegu. Dzięki rozbudowanemu systemowi naśnieżania i korzystnemu mikroklimatowi sezon jest tu stabilny i długi. Trwa od końcówki listopada aż do wiosny – mimo że mówimy relatywnie niskich jak na Alpy wysokościach (1103 - 2225 m n.p.m.).

Jednak dobry ośrodek narciarski to nie tylko położenie geograficzne i sprzęt. Moją uwagę za każdym razem tutaj przykuwa niezwykle przyjazna atmosfera wśród mieszkańców regionu. Południowy Tyrol łączy włoską gościnność z alpejską tradycją, co przekłada się na unikalną kulturę wypoczynku.

Agroturystyka i narty? Brzmi dziwnie, ale ze znaczkiem Roter Hahn ma to sens

Przejdźmy jednak do najważniejszego, co chciałem Wam na starcie tegorocznego "białego szaleństwa" podpowiedzieć. Otóż zimowe wyjazdy i mnie kojarzyły się dotąd głównie z hotelami, apartamentami czy typowymi pensjonatami, ale to agroturystyka stała się "odkryciem sezonu". Bo daje ona swobodę, autentyczność, a przede wszystkim pozwala poczuć się częścią lokalnego życia.

Dzięki zaproszeniu ze strony południowotyrolskiej organizacji Roter Hahn tym razem mój początek zimy wyglądał więc inaczej niż zwykle. Wylądowałem w gospodarstwie agroturystycznym "Im Kranzhof", które leży powyżej wspomnianej już miejscowości Innichen. Jest to jeden z najlepszych punktów do narciarsko-turystycznego funkcjonowania w 3 Zinnen.

Gospodarstwo rodziny Brugger pozbawione jest gwaru lobby, hotelowych pokoi może i designerskich, ale kompletnie bez duszy oraz śniadania pod każdą szerokością geograficzną wyglądających de facto tak samo.

W "Im Kranzhof" budzi nie dźwięk windy, a odległe muczenie krów. W powietrzu czuć zapach drewna, a na śniadaniowym stole lądują produkty, które nie przejechały setek kilometrów.

logo
Gospodarstwo "Im Kranzhof" należy do preztiżowego zrzeszenia Roter Hahn. Fot. Jakub Noch / naTemat.pl

Mleko mamy prosto z gospodarstwa. Tak samo, jak domowe jogurty, ser dojrzewający z tutejszej spiżarni i świeże wypieki od sąsiadów z miasteczka.

Rodzina prowadząca gospodarstwo opowiada, że w Roter Hahn nie chodzi o komercję, ale o autentyczność – taką, którą naprawdę się czuje. Patrząc z balkonu mojego apartamentu (do wyboru są takie dla 2-4 os. oraz mieszczące aż 4-6 gości) na powoli budzące się Dolomity, które w porannym świetle przybierają najdelikatniejsze odcienie różu, trudno się z tym nie zgodzić. W takich warunkach narciarski poranek nabiera zupełnie innej jakości.

W okresie świątecznym inne jest też zakończenie dnia na stoku. W drodze powrotnej odwiedzam świąteczny jarmark w Innichen. Jest dość mały, ale uchodzi za jeden z najbardziej klimatycznych w regionie. Drewniane stragany, zapach grzanego wina, światełka oplatające gałęzie świerków i lokalne smakołyki tworzą atmosferę rodem z bożonarodzeniowych filmów, które pamiętamy z dzieciństwa.

A kiedy wracam do "Im Kranzhof", zapada już zmrok. W gospodarstwie dzień kończy się naturalnie i bez gwaru après-ski, bez głośnej muzyki. Siadam na tarasie z kieliszkiem lokalnego wina i wsłuchuję się w absolutną ciszę przerywaną jedynie odległymi odgłosami zwierząt.

Skądinąd, do krów, kur, kozy, czy strzegącej całego interesu bandy kociaków goście Bruggerów zajrzeć mogą w każdej chwili. Gospodarze mówią, że przyjezdni nigdy nie przeszkadzaj ani im, ani zwierzakom. Z ich relacji wynika, że absolutna większość gości jest chętna do poznania pracy w gospodarstwie, wręcz do pomocy. Wtedy w ruch idą widły do przerzucania siana, przyrządy do karmienia trzody, ale największa zabawa zawsze jest przy dojeniu krów.

Przy kolejnym śniadaniu Bruggerowie opowiadają mi o życiu w Dolomitach poza sezonem, o rytmach natury i pracy, która zmienia się wraz z porami roku. O tym, jak wiele daje im też bliskość ludzi, którzy wybierają pobyt w agroturystyce. I oczywiście o historii ich rodzin oraz gospodarstwa, które leży w jednym z miejsc o najbardziej skomplikowanej historii w Europie.

logo
W lewym górnym rogu kogutek Roter Hahn, który wyróżnia najlepsze agroturystyki w Południowym Tyrolu. Fot. Jakub Noch / naTemat.pl

Po tych kilku dniach ski openingu w 3 Zinnen przekonałem się więc, że połączenie wypadu narciarskiego z pobytem właśnie w takim miejscu niesie ze sobą wartość, której nie da się porównać z klasyczną ofertą noclegów. To przede wszystkim większa intymność i spokój. Brak hotelowego szumu sprawia, że poranki stają się łagodniejsze, a wieczory bardziej wyciszające.

Dla mnie jako smakosza ogromnym atutem jest też jedzenie – świeże, lokalne i prawdziwe. To, co trafia na stół w "Im Kranzhof", ma swój zapach, smak i jakąś historię. Każdy produkt jest częścią miejsca, w którym się znajduję, a nie anonimową pozycją z hurtowni.

A do tego dochodzi logistyka, która wbrew pozorom jest znakomita. Gospodarstwa oznaczone czerwonym kogutkiem Roter Hahn są położone wszakże tak, że dojazd na stoki (czy do innych atrakcji) zajmuje tylko chwilę, a powrót jest równie prosty.

Kontakt z lokalną kulturą i gospodarstwem sprawia, że czuję się nie jak kolejny anonimowy turysta, lecz jak wyczekiwany gość. Czyli ktoś, z kim się rozmawia, komu pokazuje się swoje prawdziwe życie.

I wreszcie bliskość natury. Któryś już raz z kolei przekonałem się, że w Południowym Tyrolu nie jest ona dekoracją z folderu, ale istotą tych stron. Szczególnie w gospodarstwach zrzeszenia Roter Hahn (tu znajdziecie wyszukiwarkę, w której można wybierać spośród setek miejsc) natura jest tuż obok – w odgłosach zwierząt, w zapachu siana, w widoku na góry, które zmieniają kolory zależnie od pory dnia.