Prezent pod choinkę
Prezenty, które komuś kupujemy, są często recenzją relacji Fot. Shutterstock

– Jeśli młoda mama cały czas biega za dzieckiem, kupienie jej masażu powinno iść w parze z propozycją, że ktoś zajmie się maluchem w tym czasie. W przeciwnym razie prezent staje się bardziej wyzwaniem niż przyjemnością – mówi Żaneta Rachwaniec, psycholożka i socjolożka, którą pytam, jak zrobić udany prezent pod pod choinkę.

REKLAMA

Aleksandra Tchórzewska: Słyszę często, że ludzie wolą kupić coś bezpiecznego: skarpetki, kosmetyki, piżamę – byle tylko nie zaryzykować bardziej osobistego prezentu. Co stoi za tym lękiem? Dlaczego robienie prezentów jest stresem, a nie przyjemnością?

Żaneta Rachwaniec, psycholożka i socjolożka: Prezenty są stresujące, zwłaszcza że mamy tendencję do prokrastynacji, czyli odkładania wszystkiego na później. Myślę jednak, że nie byłoby to aż tak obciążające, gdybyśmy podeszli do tego bardziej odpowiedzialnie – przygotowali się wcześniej, zrobili rozeznanie, podpytali.

Wydaje mi się też, że to "nie chcę nie trafić z prezentem" bywa często zwykłym pójściem na łatwiznę. Jeżeli zakładamy, że kupujemy prezenty bliskim, z którymi spędzamy święta, a nie koleżankom z pracy, to jeśli nie potrafimy wybrać im niczego, co naprawdę by ich ucieszyło, to trochę źle świadczy o naszej relacji. To smutna recenzja. Bo jeśli kogoś znamy, to naprawdę nie jest trudno zaspokoić jego potrzeby czy trafić w gust.

Czyli to trochę mówi o nas – że nie wiemy, czego ta osoba chce, albo po prostu nam się nie chce.

A ostatnio jest jeszcze gorzej: coraz częściej pojawiają się bony albo po prostu pieniądze w kopertach. I to już całkowicie odbiera prezentom urok. Coraz częściej dajemy bony nawet dzieciom.

Można prezentem kogoś skrzywdzić?

Moja pacjentka dostała od męża na Mikołajki słodycze, których nie lubi i nie je. Jego córka natomiast otrzymała luksusowe ubrania i zabawki. Nawet ja wiedziałam, że pacjentka nie jada takich słodkości – wychwyciłam to z jej opowieści.

Taki nietrafiony, niedopasowany prezent może sprawić, że osoba obdarowana poczuje się po prostu nieważna. Mówi dużo o relacji i o stosunku do niej.

Podobnie jest z bardzo sztampowymi prezentami. Wpadamy do sklepu i kupujemy komuś sześćdziesiąty trzeci kubek. Jeśli jest to kubek personalizowany, zamówiony wcześniej, z jakimś hasłem, które naprawdę ma znaczenie, to pół biedy. Ale jeśli to produkt masowy, kupiony na chybił trafił, "na odczepnego" – efekt jest kiepski.

Nawet w przypadku bransoletki, która występuje w wielu egzemplarzach, można dodać indywidualny grawer. To od razu buduje wartość sentymentalną.

Pójście na łatwiznę mówi o nas, nie o osobie obdarowanej. Ja sama bym się tak poczuła – pomyślałabym, że ktoś wszedł, kupił hurtowo czterdzieści par skarpetek i rozdaje je wszystkim po kolei.

A co pani sądzi o prezentach w formie przeżyć czy doświadczeń? Na przykład zaproszenie rodziców, którzy nigdy nie byli w teatrze na spektakl albo wykupienie warsztatów kulinarnych dla brata, który od dawna mówi, że chce nauczyć się gotować? 

Jestem jak najbardziej "za", szczególnie w przypadku dzieci. Wyjście z rodzicami, wspólny czas, jakaś przygoda – to zwykle daje dużo więcej radości niż kolejna zabawka, która po tygodniu wyląduje w kącie.

Ale nawet przy doświadczeniach trzeba uważać, żeby nie kierować się tylko swoim gustem. Zwracajmy uwagę na to, co ludzie naprawdę lubią. Taki prezent też musi być dopasowany do konkretnej osoby. 

Jeśli np. nasi rodzice przez 40 lat małżeństwa nigdy nie byli w teatrze, to istnieje duża szansa, że po prostu nie chcą tam iść. Nie czują takiej potrzeby – i nawet bilet ich nie przekona. I może być tak, że te bilety po prostu oddadzą. 

Jeżeli ktoś mówi, że chciałby nauczyć się rozróżniać rodzaje win albo marzy o warsztatach degustacyjnych, i wiem, że faktycznie interesuje się tymi winami, to taki kurs jest idealnym prezentem. To znaczy, że słucham tej osoby, wiem, czego potrzebuje, o czym marzy –  i trafiam w punkt.

Prezent powinien wynikać z myślenia o drugiej osobie, a nie o nas. I nie musi być wcale wielki. Może to być drobiazg, ale dobrany pod tę osobę. Albo coś własnoręcznie zrobionego.

Sama od lat przygotowuję rodzinie zestawy domowych słodkości, bo wiem, że moi bliscy je uwielbiają właśnie dlatego, że są zrobione przeze mnie. Mogłabym kupić gotowe, ale poświęcam czas, robię je sama, dobieram smaki. I to właśnie jest mój prezent.

Gdybym miała talent rękodzielniczy, pewnie tworzyłabym bardziej wyszukane prezenty. Ale nawet bez tego można podarować coś, co wymaga poświęcenia i czasu.

Mamy już przesyt rzeczy. Skarpetki możemy kupić sobie sami, w dowolnym kolorze i wzorze. Są wszędzie – nawet w Empiku, gdzie teoretycznie powinny być tylko książki, a już wiszą obok skarpetki.

Żaneta Rachwaniec

psycholożka, socjolożka

Dlatego warto choć trochę się przyłożyć i zacząć myśleć o prezentach wcześniej. Bo na ostatnią chwilę po prostu łapiemy to, co wpadnie nam w rękę.

Od czego zacząć? 

Albo od pytań, albo – jeśli zależy nam na niespodziance – warto zastanowić się: jakie mam z tą osobą skojarzenia? O czym ostatnio rozmawiałyśmy? Co lubi, czego jej brakuje, na co narzekała?

Ostatnio dostałam od przyjaciółki śliczną broszkę. Rozmawiałyśmy wcześniej o broszkach, mówiłam, że bardzo mi się podobają i że muszę sobie jakąś kupić. Ona to zapamiętała. I dla mnie to jest znak, że mnie słucha.

Na przykład, jeśli moja siostra ostatnio narzekała, że jest zmęczona albo coś ją boli, mogę wykupić jej masaż i powiedzieć: "Idź, odpocznij". Tylko tutaj też trzeba myśleć o kontekście. Jeśli młoda mama cały czas biega za dzieckiem, kupienie jej masażu powinno iść w parze z propozycją, że ktoś zajmie się maluchem w tym czasie. W przeciwnym razie prezent staje się bardziej wyzwaniem niż przyjemnością.

Prezenty powinny być dopasowane do możliwości i potrzeb konkretnej osoby.

W wielu rodzinach funkcjonują grupy na WhatsAppie lub Messengerze, gdzie każdy wrzuca listę rzeczy – tańszych i droższych – które chciałby dostać. Potem ustalają, kto co komu kupuje, albo składają się na jeden większy prezent. Nie ma wtedy niespodzianki, ale każdy dostaje coś, czego naprawdę chce.

A jeszcze przyszła mi do głowy kwestia presji. Czy naprawdę musimy coś kupować? Nawet gdy nie mamy pomysłu, gdy z kimś nie mamy dobrych relacji, gdy właściwie nie wiadomo, po co to robimy. 

To w dużej mierze zależy od tego, jak ludzie się umówią. W moim domu od wielu lat obowiązuje zasada, że prezenty dostają tylko dzieci –  i tego się trzymamy. Dla wszystkich jest to jasne. Nikt z dorosłych nie dostaje prezentu i nikt się tym nie przejmuje.

Natomiast w rodzinach, gdzie istnieje tradycja obdarowywania wszystkich, pominięcie kogoś, z kim mamy konflikt, może być po prostu przykre i nietaktowne.

Dlatego, jeśli wiemy o napięciach czy konfliktach, lepiej z góry ustalić alternatywę –  choćby losowanie. Jedna osoba kupuje prezent jednej osobie. W dużych rodzinach naprawdę ułatwia to życie. Jeśli przy wigilijnym stole jest osiemnaście osób, kupienie osiemnastu prezentów jest trudne zarówno finansowo, jak i organizacyjnie.

A jeśli podczas losowania trafimy na osobę, za którą nie przepadamy, zawsze można poprosić kogoś o radę, co jej kupić, albo spróbować się z kimś wymienić.

Prezent może zmienić czyjeś życie? Zmienić sposób myślenia, zbudować relację? Być gestem, który naprawdę coś dobrego zrobi?

Może być takim gestem, który zrobi coś fajnego. Ktoś może pomyśleć: "Pomyślała o mnie. Dała mi coś, co było dla mnie ważne, co może mnie rozwinie". A nuż po warsztatach kulinarnych ktoś zmieni swoje życie, pójdzie do innej pracy, zacznie gotować. Albo dostanie książkę, która okaże się inspiracją. To jest możliwe.

Jednak życie składa się z niewielu spektakularnych momentów. Musimy nauczyć się doceniać te mniejsze rzeczy, bo dużych wydarzeń czy wielkich prezentów nie ma aż tak wiele. Dlatego warto cieszyć się drobiazgami. Niech prezent będzie niewielki, niech kosztuje mniej, ale niech będzie przemyślany.