
Na rynku są setki suplementów diety i ciągle pojawiają się nowe. Lew-Starowicz sam przyznaje, że są mało skuteczne. – Zdecydowana większość z nich oczywiście nie działa. Bierze się jedną łyżkę miodu, łyżkę dziegciu, dodaje się jakąś witaminkę E, wszystko w bezpiecznych określonych dawkach, miksuje się i już mamy suplement. Te środki nie są przebadane klinicznie – podkreśla zwracając uwagę, że ten reklamowany przez niego przeszedł testy potwierdzające skuteczność.
Niezręczna kampania
Polskie przepisy regulujące reklamę suplementów diety mówią wyraźnie, że taka reklama nie może wprowadzać odbiorców w błąd oraz - co ważniejsze - nie może przypisywać suplementowi diety właściwości zapobiegania chorobom lub ich leczenia oraz odwoływać się do takich 'terapeutycznych' właściwości. W praktyce niestety bardzo trudno jest znaleźć granicę pomiędzy dozwolonym wskazywaniem pozytywnego oddziaływania suplementu na kondycję człowieka i niedozwolonym prawnie "przypisywaniem właściwości leczniczych". Tym bardziej niezręczne (a za tym i niewskazane) jest, kiedy osobą reklamująca suplement diety jest lekarz, szczególnie posiadający tytuł naukowy i uznaną szeroko ekspercką wiedzę i autorytet. Z pozoru niewinne bowiem słowa zachwalające dany specyfik mogą sugerować wprost "lecznicze" działanie produktu, a tym samym być nawet powodem do uznania przez sąd tego typu działania jako reklamy PRODUKTU LECZNICZEGO (czyli leku) nie zaś suplementu, co może nieść negatywne skutki zarówno dla podmiotu odpowiedzialnego jak i zaangażowanego autorytetu medycznego "wykorzystanego" w reklamie. Czym innym jest polecenie suplementu diety w gabinecie lekarskim w ramach porady specjalistycznej, czym innym zaś reklamowanie jego działania w mediach. Tym samym uważam, że tego typu sytuacji należy stanowczo unikać, dla dobra wszystkich zainteresowanych.
Suplement to nie lek
Czytaj także: