– Jak dzwonią, to nie ma przebacz, trzeba wstać i wyjść – mówi Artur, który pod telefonem jest dostępny 24h na dobę przez 7 dni w tygodniu. Tego wymaga od niego praca w agencji PR, dla której poświęcił swój związek. Jak to jest być zawsze dostępnym pod telefonem? Cztery różne osoby opowiadają nam o swoim życiu z pracą przez całą dobę.
W 2012 roku szerokim echem odbiła się w świecie informacja, że Sam Chapman, właściciel firmy PR-owej z Chicago, wprowadził swoim pracownikom telefoniczną prohibicję. To znaczy: nakazał im wyłącznie służbowych BlackBerry po tym, jak wyjdą z biura oraz w weekendy. Chapman twierdził bowiem, że produktywność pracowników spada, gdy są oni 24h na dobę "podłączeni" do swojej pracy.
Niestety, nie wszyscy mogą sobie pozwolić na taki luksus. Coraz częściej zdarza się, że pracownicy różnych branż i szczebli: managerowie, dziennikarze, PR-owcy, ale i przedsiębiorcy, muszą być dostępni dla klientów i współpracowników dosłownie przez 24 godziny na dobę.
– Jak się chce zarobić pieniądze, to trzeba pracować całą dobę, prawda? – wyjaśnia mi pan Grzegorz Bućko z firmy GrześBus, który oferuje usługi transportowe 24: przewóz osób i wynajem busa. Pan Grzegorz jest jedną z czterech osób, z którymi rozmawiamy o tym, jak to jest żyć będąc dostępnym w pracy dzień i noc.
Komórka to ich przyjaciel
– Telefon odbieram zawsze. Nie denerwuję się, jak ktoś dzwoni w nocy. No chyba, że dzwoni z pierdołami albo jacyś naciągacze, a pełno jest takich. Wczoraj na przykład w ciągu 20 minut ktoś do mnie dwa razy dzwonił i proponował jakieś szkolenia przeciwpożarowe, to chciałem mu nagadać. Bo takie szkolenie to ja jemu mógłbym przeprowadzić. Albo mówią, że mogą mi stronę internetową zrobić – wspomina pan Grzegorz.
Przedsiębiorca-transportowiec zaznacza, że wcześniej przez wiele lat pracował w Straży Pożarnej i nocne wezwania to dla niego nie pierwszyzna, więc wielkich zmian pod tym względem nie było. Nie ma problemów ze snem ani nie jest znerwicowany. – Pracuję w ten sposób, od kiedy weszły do Polski telefony komórkowe. Przyzwyczajenie jakoś tak samo przyszło. Teraz jestem na emeryturze, ale w straży normalne były dzwonki alarmowe i telefony w nocy. Tam nie było dnia, żeby był spokój – wyjaśnia mój rozmówca.
Gdy pytam, czy taka praca nie wpływa negatywnie na życie rodzinne pana Grzegorza, ten odpowiada ze śmiechem: – A jak by pan żonie przyniósł dodatkowe tysiąc złotych, to byłaby zadowolona? Moja jest.
Nerwy i niewyspanie
Nie wszyscy jednak radzą sobie z dostępem "24" tak dobrze, jak były strażak. Artur jest PR-owcem w znanej warszawskiej firmie. Obsługuje wizerunek klientów, czasem zajmuje się organizacją imprez. Nie chce zdradzać nazwiska, bo jedną z cech jego zawodu jest dyskrecja. Dla swoich klientów jest dostępny zawsze, o każdej porze dnia i nocy. – Telefon mam zawsze włączony i nigdy go nie przyciszam – mówi mi Artur.
Jak mówi, zdarza się, że klienci dzwonią w środku nocy. – Nie tak rzadko, jak mogłoby się wydawać. W takich sprawach przodują celebryci, którzy coś wywiną na przykład na imprezie. I wtedy nie ma przebacz: muszę wstać i zająć się sprawą – opowiada 28-latek. Jego praca, gdy zostanie wybudzony w nocy, polega głównie na tym, by wiadomości o wpadce klienta nie przedostały się do mediów. – A jeśli np. klient widział już, że paparazzi zrobili mu zdjęcia, to układam cały plan na to, jak ewentualnie potem w mediach odkręcić sprawę. Podobnie w przypadku firm, jeśli zdarzy się w nich coś fatalnego, to moim zadaniem jest ułożyć plan działania w mediach – zdradza Artur. W związku z tym młody PR-owiec często musi być już o 6 rano w siedzibie klienta, by np. poprowadzić szkolenie z tego, jak pracownicy mają rozmawiać z mediami, gdy będą pytani o konkretne sprawy.
Gdy pytam go, czy nie jest z tego powodu znerwicowany i niewyspany, Artur odpowiada krótko: do wszystkiego da się przyzwyczaić. – Na początku było ciężko. Teraz po prostu się nauczyłem, że jak dzwonią, to trzeba wstać, ubrać się i wyjść. Zawsze mam gotowe ubranie do wyjścia, żeby nie tracić czasu. Wiadomo, jak ktoś mnie wybudzi z głębokiego snu, to jest słabo, ale w domu zawsze mam zapas energetyków. To niezbyt zdrowe, ale już nie wyobrażam sobie, żeby żyć inaczej – przyznaje młody PR-owiec.
Artur poświęcił życie prywatne
Co zmieniło się w życiu Artura, gdy zaczął być dostępny 24h na dobę? – Przede wszystkim o wiele gorzej śpię, płytko. Tak naprawdę rzadko kiedy się wysypiam, jedynie podczas urlopów. Na szczęście moje szefostwo jest wyrozumiałe i mogę brać urlopy o wiele częściej niż osoby, które nie pracują 24. Z początku też miałem małą nerwicę, bałem się telefonu, że zaraz zadzwoni, nie mogłem zasypiać, więc chodziłem wiecznie wkurzony – opowiada 28-latek.
– Zanim się przyzwyczaiłem do takiego trybu życia, minęło kilka miesięcy. W tym czasie zostawiła mnie dziewczyna. Nie mogła znieść presji i tego, że jestem ciągle niezadowolony, marudny. Było ciężko, ale teraz nie żałuję. Praca daje mi ogromną satysfakcję i dużo zarabiam – kontynuuje Artur. Pytam o dziewczynę, czy nie jest mu trudno nawiązać relacji z taką pracą. Ale młody PR-owiec, jak stwierdza, nie ma na to czasu i póki co o tym nie myśli. – Na związki i stabilizację jeszcze przyjdzie pora – odpowiada.
Wyrzucili z korpo, trzeba robić 24
Równie rozregulowany jest Marek, 33-latek, który w małej miejscowości w Małopolsce prowadzi "pogotowie" informatyczne. Nazwisko podaje tylko do informacji redakcji, bo nie chce, żeby w jego mieścinie zaczęto o nim plotkować. Jego ogłoszenie znalazłem w internecie. W ofercie ma proste naprawy komputerów, bo jak sam mówi – nie skończył studiów i przez to nie wyspecjalizował się w żadnej dziedzinie informatyki
– Dlatego podjąłem pracę samodzielną wyróżniającą się dostępnością przez 24 godziny na dobę. Próbowałem swoich sił w korporacji w Krakowie, ale zostałem stamtąd wyrzucony. Zacząłem pracować na własny rachunek. Stwierdziłem, że w naszej okolicy nie ma takiej usługi i że to może się sprzedać – opowiada Marek.
Jak podkreśla, jego pomysł chwycił dopiero po jakimś czasie, choć zgłoszeń w nocy ma niewiele. – Ale sporo jest wieczorem, nawet późnym, tak do północy. Czasem ludzie dzwonią nawet z dalszych miast, bo coś im się zepsuło i nie mogą przez to pracować. Dużo pracy mam, kiedy przychodzi czas sesji na studiach. Nie wiem ile razy już ratowałem spanikowanych studentów, którym nagle zepsuł się komputer i chcieli odzyskiwać dane, bo mieli tam np. prace semestralne, albo nie mogli czegoś wydrukować – wspomina Marek.
W czasie sesji Marek zarabia najlepiej, bo wtedy dużo pracuje w weekendy, bierze wtedy dwa, albo nawet trzy razy więcej. – Za zgłoszenie w nocy trzeba zapłacić w tygodniu podwójnie, w weekendy potrójnie. To pozwala mi zarobić całkiem godne pieniądze – podkreśla 33-latek.
Żona zła, dziecko płacze
Informatyk, zapytany o zmiany w życiu po przejściu na tryb całodobowy, przyznaje, że nie wyszło mu to na zdrowie. – Przez to jestem kompletnie rozregulowany. Czasem śpię w dzień, czasem w nocy. Najgorzej jest, jak na przykład przez tydzień pracuję tylko w ciągu dnia, nie ma zgłoszeń w nocy i nagle po tygodniu dzwoni ktoś o północy. Nie mogę się wtedy zebrać do wstania z łóżka i zdarza się, że wtedy po prostu ignoruję klienta, a potem mam wyrzuty sumienia – zdradza 33-latek.
– Najgorsze w pracy 24 jest to, że rodzina nigdy się do tego chyba nie przyzwyczai. Moja żona wścieka się, kiedy ją budzę, a nasz 4-letni syn przez pierwsze miesiące za każdym razem, jak wstawałem, budził się i płakał. Nie rozumiał, czemu tata robi w nocy harmider, zapala światła i nagle wychodzi, a mama stoi z wściekłą miną. Niestety, nie mam innego wyjścia, niż pracować całą dobę, bo żona jest bezrobotna. Ale może uda mi się uzbierać na to, żeby założyć firmę i zatrudnić jedną, dwie osoby i wtedy będę mógł spać spokojnie – snuje plany Marek.
Wychodzę, godzina, wracam
Nie wszystkim jednak dostępność "24" przeszkadza. Przemysław Perdek, który oferuje rozmaite usługi elektryczne, o specyfice takiego trybu pracy mówi to samo, co PR-owiec Artur: trzeba się przyzwyczaić. – Pracuję tak w celu pozyskania klientów. Wypełniłem potrzebę rynku, bo niewiele jest firm elektrycznych, które działają całą dobę – mówi nam specjalista.
– Telefony w nocy się zdarzają. Jak jest awaria, to wstaję i jadę – opowiada krótko mój rozmówca. Jak podkreśla Perdek, praca 24h nie wpływa na jego życie rodzinne. – Wychodzę, po godzinie wracam i już. To tyle – podsumowuje specjalista od elektryki. Żadnych negatywnych skutków takiej pracy sobie nie przypomina.
Nie wytrzymujesz 24 na dobę, zmień pracę
Czy jednak taka praca nie jest szkodliwa? Jak mówi nam psycholog pracy z Uniwersytetu Warszawskiego Krzysztof Kosy, dostępność całą dobę sama w sobie nie musi mieć negatywnych skutków. – Człowiek łatwo się adaptuje i na dłuższą metę jest w stanie się do tego przystosować – stwierdza psycholog. I dodaje, że jeśli ktoś dokonał świadomego wyboru takiej pracy, to może nawet czerpać z tego jakąś frajdę.
Jednak osoby, które pracują 24 godziny z musu lub tak stało się "przy okazji" ich wyborów zawodowych i nie przyzwyczajają się do tego przez kilka miesięcy, być może powinny szukać normalnej pracy. – Osoby, które wybrały taki zawód świadomie są w stanie łatwo regulować związane z takim trybem napięcie psychiczne: po skończeniu pracy od razu odpocząć, a potem szybko przejść w stan aktywności. Ale ludzie, którzy się nie przyzwyczajają mogą mieć problemy z łączeniem sfery prywatnej z zawodową i żyć w ciągłym napięciu psychicznym – wyjaśnia Kosy. I przestrzega: Taka sytuacja prowadzi do permanentnego zmęczenia i długofalowo może mieć fatalne skutki.