Stres, przemęczenie i ciągłe poczucie strachu, to naturalne towarzystwo żołnierza podczas konfliktu. Tymczasem w trakcie wojny liczy się przede wszystkim efektywność działań. Jak ją podreperować? Narkotykami. Amfetamina, kokaina i różne środki medyczne, to tylko niektóre ze wspomagaczy, którymi poprawiano sprawność żołnierzy. Niemieccy piloci dostawali np. czekoladę z amfetaminą. – Żołnierze nie mogli zasnąć i praktycznie przez cały lot powinni pozostawać w najwyższym skupieniu, nawet przez kilkanaście godzin – mówi ekspert.
Nazistowska "rasa panów" czerpała swoją siłę nie tylko z "wrodzonej wyższości" nad innymi. "Nadludzkość" niemieckich wojsk brała się między innymi stąd, że byli oni pod nieustannym wpływem narkotyków. Amfetaminę i kokainę otrzymywali nie tylko zwykli żołnierze, którzy mieli wykazać się podczas walk frontowych. Środki odurzające miał przyjmować także sam Adolf Hitler.
Czytając takie doniesienia oczy same otwierają się ze zdziwienia. Ale czy "ćpanie" w czasie wojny naprawdę jest czymś tak zaskakującym? – Narkotyki w armii były obecne od zarania dziejów – mówi Maciej Szopa, redaktor "Nowej Techniki Wojskowej". Dziennikarz wyjaśnia, że narkotyki w czasie II wojny światowej otrzymywali nie tylko naziści, ale i przedstawiciele wojsk alianckich. Dotyczyło to szczególniejsze tych osób, które musiały przez dłuższy czas pozostawać w najwyższym skupieniu i – co najważniejsze – nie zasnąć.
Na łamach strony "Polska The Times" ukazał się interesujący artykuł, opisujący narkotykowe praktyki stosowane w Wehrmachcie.
– Podczas II wojny światowej załogi niemieckich samolotów, które leciały nad Atlantyk, by bombardować konwoje alianckie otrzymywały czekolady z amfetaminą. Żołnierze nie mogli zasnąć i praktycznie przez cały lot powinni pozostawać w najwyższym skupieniu, nawet przez kilkanaście godzin – mówi w rozmowie z naTemat redaktor "Nowej Techniki Wojskowej".
W czasie drugiej wojny światowej narkotyki dostawali wszyscy niemieccy żołnierze. I to odgórnie. "Sztuczne wspomaganie" w armii nie jest jednak domeną wyłącznie nazistowską. – Największe znaczenie miało to na froncie wschodnim, bo tam było najciężej. Narkotyki rozdawało się tam oficjalnie. Dodatkowo wszystkie armie prowadziły badania odnośnie środków, które miały zwiększyć walory bojowe żołnierza – mówi Andrzej Walentek, ekspert ds. wojskowości.
Five o`clock
Sposobów na przetrwanie wojny jest sporo. Ciekawy przykład dali Brytyjczycy, którzy niezależnie od panujących warunków starali się wytworzyć atmosferę możliwie najbardziej przypominającą dom. – Słynne angielskie five o`clock'i, czyli herbata wypijana w okolicach godziny 17.00 miały utrzymywać żołnierzy przy normalności – mówi naTemat Maciej Szopa. Jednak "herbatka" w czasie wojny bywa niewystarczającym wspomagaczem.
– Załogi brytyjski eskortowców, które walczyły z niemieckimi okrętami podwodnymi (U-Bootami) musiały pozostawać na nogach nawet przez kilkanaście dób – mówi Maciej Szopa, który wyjaśnia, że ich załogi otrzymywały środki medyczne o działaniu pobudzającym. – Powstała doskonała książka na ten temat, pt. "Okrutne morze". Lekarz pokładowy wstrzykiwał środki kapitanowi, który przez kilkanaście dni tropił okręt nieprzyjaciela. W pewnym momencie medyk stwierdził jednak, że może być to zbyt niebezpieczne. To, co prawda fikcyjna historia, ale takie przypadki się zdarzały – mówi dziennikarz zajmujący się wojskowością.
Andrzej Walentek, ekspert ds. wojskowości wyjaśnia, że problem narkotyków w armii jest tak stary, jak sama wojna. – Jeśli chodzi o polską historię, to już wojska Mieszka I zjadały jakieś grzybki. W naszej armii największy problem był w czasach służby zasadniczej. Pojawiały się specjalne raporty w tej kwestii. Gdy podjęto decyzję o uzawodowieniu, problem ten zdecydowanie ograniczono – twierdzi ekspert.
16 godzin w samolocie
Nasz rozmówca twierdzi, że dziś przyjmowanie środków wspomagających może dotyczyć przede wszystkim amerykańskich pilotów. Gdy mają do wykonania lot trwający 16 godzin, a celem jest zbombardowanie celu w Afganistanie, to podaje się im środki zwiększające koncentrację i zmniejszające stopień zmęczenia. – To raczej nie są już narkotyki w dokładnym tego słowa znaczeniu. Natomiast podczas drugiej wojny światowej, także amerykańscy żołnierze otrzymywali pochodne amfetaminy – mówi ekspert.
Czy ćpanie podczas walk dotyczy jedynie pilotów i marynarzy? Maciej Szopa przyznaje, że otrzymywali je przede wszystkim piloci, którzy musieli być w najwyższym skupieniu przez długi czas. – Piechur był na linii frontu, ale jego czas działania był stosunkowo krótki. Towarzyszyła mu przy tym adrenalina i nie wykonywał skomplikowanych czynności. Oni najczęściej sięgali po alkohol, który miał pomóc w opanowaniu stresu – mówi Szopa.
Swoich żołnierzy najczęściej alkoholem "wspierała" armia rosyjska. – Tam odgórnie wydawało się przydział wódki przed walką. Natomiast kompanie karne, które przeznaczano niemalże na wybicie, atakowały przeciwnika kompletnie pijane. Upijano ich, a potem rzucano na pola minowe. Istnieją meldunki armii niemieckiej spod Stalingradu z których wynika, że większość Rosjan ginęła w walkach. Ci zaś którzy przeżyli, byli kompletnie pijani – mówi naTemat redaktor "Nowej Techniki Wojskowej".
Wietnam był wstrząsem
Wojna i narkotyki nigdy wcześniej, ani później nie tworzyły tak zgranego duetu, jak podczas wojny w Wietnamie. – To była wielka nauczka, z której wszyscy wyciągnęli wnioski – mówi Andrzej Walentek. – Stopień znarkotyzowania amerykańskich żołnierzy był przerażający. Okoliczny handlarze wyczuli w tym doskonały biznes, a amerykańska armia nie potrafiła sobie poradzić z problemem – mówi ekspert.
Także Maciej Szopa przyznaje, że właśnie wojnę w Wietnamie najczęściej kojarzy się z problemem narkomanii wśród żołnierzy. – Owszem, szprycowanie się było nielegalnie, ale też nie było przez nikogo tępione. Wszyscy to robili, ale nikt nie szedł siedzieć. Wydaje mi się, że piloci którzy przeprowadzali naloty na Wietnam, też otrzymywali różnego typu środki zwiększające ich wydajność – mówi dziennikarz.
Między innymi te doświadczenia sprawiają, że w Afganistanie nie powtórzyło się już zjawisko narkomanii wśród żołnierzy. Nie oznacza to jednak, że problem narkotyków zniknął. Przybrał on nową, równie niebezpieczną formę. – Dziś zagrożeniem dla polskiej armii jest to, że współpracujący z nimi afgańscy żołnierze chodzą tak naszprycowani, że dowódcy wydali w pewnym momencie rozkaz, aby poruszać się po bazie z naładowaną bronią. Nigdy nie wiadomo, co takim Afgańczykom strzeli do głowy – kwituje Walentek.
Do armii niemieckiej w trakcie wojny wcielano coraz młodsze roczniki poborowych. Nastoletni chłopcy, którzy z przerażeniem myśleli o potyczkach na polu bitwy, po przyjęciu narkotyku nagle stawali się żądnymi walki szaleńcami. CZYTAJ WIĘCEJ
Fragment artykułu: Armia Hitlera na dopingu. "Pancerna czekolada" w służbie Wehrmachtu i Luftwaffe