Miliony ludzi na ulicach dużych, brazylijskich miast, starcia z policją. Setki tysięcy demonstrantów w Stambule, gdzie policja brutalnie używała do pacyfikacji gazu i armatek wodnych, setki ludzi na ulicach Ankary, stolicy Turcji. Oba kraje objął ogień społecznych protestów, które z każdym dniem zwiększają swój zasięg. W obu państwach wybuchły one prawie w tym samym czasie. My zaś wyjaśniamy, o co w tym wszystkim chodzi.
Ponad milion ludzi protestuje w Brazylii - to dzisiaj jeden z najważniejszych nagłówków prestiżowego portalu o sprawach międzynarodowych Al-Jazeera English. "Starcia z policją oznaczają największy, do tej pory, dzień protestów przeciwko korupcji władzy i słabej jakości usług publicznych" – relacjonuje serwis.
Obecnie protestujący znajdują się na ulicach bodaj wszystkich wielkich miast w Brazylii. Ścierają się z policją, oskarżają władzę o korupcję, ich kraj ogarnia coraz większy ogień protestów. Podobnie krajobraz wygląda teraz w Stambule w Turcji: tysiące ludzi na ulicach, walki z policją, brutalne pacyfikowanie manifestujących. Niezadowolenie mobilizuje tam kolejne osoby do tego, by sprzeciwiać się władzy. Turcy stworzyli nawet własną formę protestu: duranadam, czyli dosłownie "stojący człowiek". Obecnie bowiem protesty przyjmują właśnie taką formę: biernego stania, by wyrazić niezadowolenie, a jednocześnie nie prowokować władzy.
W obu przypadkach można mieć wrażenie, że ludzie protestują przeciwko temu samemu: nieudolnej władzy. W obu przypadkach wystarczyła też iskra, by rozpalić ogień w społeczeństwie. W Turcji iskrą była próba władzy zamiany parku w centrum handlowe, w Brazylii – podwyżka cen biletów komunikacji miejskiej. Wydaje się, że to błahostki, ale właśnie dzięki temu widać, że te protesty mają o wiele głębsze przyczyny, niż na pozór się wydaje.
Kto i dlaczego się wściekł
I przyczyny te się od siebie zdecydowanie różnią i nie można ich sprowadzić do stwierdzenia: złe rządy. W obu sytuacjach, co prawda, można znaleźć pewne podobieństwa, ale zdecydowanie więcej jest różnic. By jednak to zrozumieć, należy odpowiedzieć na pytania: kto i dlaczego w ogóle protestuje.
Kto więc wyszedł na ulice Stambułu? – Wśród protestujących dominują środowiska lewicowe, młodzi ludzie i klasa średnia. Przy czym "lewica" to w Turcji pojęcie bardzo szerokie, od radykalnych komunistów, do partii, które po prostu postulują zachowanie świeckiego państwa w . Choć wśród protestujących znajdują się równie islamiści, którzy twierdzą, że neoliberalizm wprowadzony przez rządy Recepa Erdogana jest niezgodny z islamem – wyjaśnia Konrad Zasztowt z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, specjalista od tego regionu.
Frustracja Turków, jak wyjaśnia Zasztowt, ma trzy główne powody – pomijając iskrę, jaką była sprawa parku zamienianego w galerię handlową. – Najważniejszy powód protestów to fakt, że władza w Turcji idzie coraz bardziej w stronę autorytaryzmu, odchodzi od demokracji. Demokracja ma tam coraz większe problemy – wyjaśnia specjalista z PISM. W naTemat opisywaliśmy premiera Recepa Erdogana, który marzy o tym, by być sułtanem.
Islamizacja i praca 7 dni w tygodniu
Drugim najważniejszym czynnikiem, jak wskazuje Zasztowt, jest gospodarka. Bo chociaż Turcja rozwija się wciąż w szybkim tempie, jest jednym z najprężniejszych i silniejszych pod tym względem państw w regionie, to nie wszystkim podoba się wprowadzony przez Erdogana neoliberalizm.
– Taki system daje korzyści wielkim firmom, a nie przeciętnemu Turkowi. Dlatego ludzie protestują. Młodzi, bo nie mają pracy, przedstawiciele klasy średniej, bo muszą pracować 7 dni w tygodniu. Takie są tam realia – opisuje Konrad Zasztowt. Takiemu systemowi gospodarczemu sprzeciwiają się także wyznawcy islamu, którzy twierdzą, że neoliberalizm i taki krwawy kapitalizm są niezgodne z islamem. – Jak by nie patrzeć, islam zakłada równość i troskę o współwyznawców – podkreśla nasz rozmówca z PISM.
Ostatni duży powód manifestacji to przyczyny obyczajowe. Głównie islamizacja, którą – według opozycji – wprowadzają rządy Erdogana i partii AKP. Przy czym warto zaznaczyć, że jest to, jak określa Konrad Zasztowt, "islamizacja pełzająca". – To na pewno nie rewolucja na miarę tej, jaka była w Iranie. Są tylko jej elementy, ale umiarkowane, jak na przykład ograniczenie sprzedaży alkoholu – wyjaśnia ekspert. Zarazem Zasztowt przyznaje, że te drobne zmiany są po prostu wodą na młyn dla środowisk postulujących świeckość Turcji.
Nie jest źle, ale…
Jak więc widać, przyczyny protestów są złożone i nie da się ich streścić w stwierdzeniu: zły premier Recep Erdogan. Ani rozwiązać w prosty sposób, bo sprawa parku była tylko małą kropelką przelewającą czarę goryczy. Goryczy wynikającej nie z troski o park, ale braku swobód obywatelskich, problemów z gospodarką i konfliktów światopoglądowych.
Podobnie nie można w jednym zdaniu pokazać, przeciwko czemu protestują Brazylijczycy. Którzy z pozoru mają nawet jeszcze mniej powodów do narzekania, niż Turcy. Bo choć faktem jest, że brazylijska gospodarka mocno zwolniła w ostatnim czasie, nastąpił tam drastyczny spadek PKB, to nadal w ciągu ostatnich kilkunastu lat aż 1/5 mieszkańców tego kraju wyszła z biedy. To około 40 milionów ludzi. Do tego bezrobocie w Brazylii jest rekordowo niskie: wynosi raptem 6 proc. w skali kraju, a jedynie 17 proc. z tego to młodzi ludzie.
Korupcja boli Brazylię
Brzmi optymistycznie, ale Brazylijczycy, jak widać, nie patrzą na swoją sytuację w ten sposób i wychodzą na ulice protestować. Dlaczego? Między innymi, co podkreśla większość medialnych doniesień, przez korupcję. Przy czym warto podkreślić, że nie jest to główny powód manifestacji. Na pewno też nie ma mowy o tym, tak jak w Turcji, że brazylijska władza idzie w stronę autorytaryzmu. Wręcz przeciwnie – jak podkreśla Kinga Brudzińska, specjalistka ds. Brazylii z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, w tym kraju jest korupcja, a wymiar sprawiedliwości nie działa idealnie, ale nie jest też fatalnie pod tym względem.
– Demokracja w Brazylii funkcjonuje całkiem dobrze i jest na to kilka przykładów – przekonuje Brudzińska. Jako dowód przywołuje sytuacje m.in. z 1992 roku, kiedy po protestach obywateli odwołano prezydenta. Po nim z kolei nastąpiły rządu Lula da Silvy, powszechnie szanowanego w Brazylii prezydenta, który naprawił to, co denerwowało obywateli. Da Silva nie próbował też przedłużać swojej władzy np. poprzez zmiany w konstytucji, tylko spokojnie przekazał ją dalej.
– Teraz widać kontynuację jego polityki – podkreśla specjalistka z PISM. – Obecna prezydent też stara się walczyć z korupcją, niedawno skazano 6 osób za kupowanie głosów w wyborach – przypomina Brudzińska. Jednocześnie zaznacza, że niestety, ale korupcja w Brazylii to nie tylko kupowanie głosów, ale też np. załatwianie miejsc pracy, co po prostu irytuje ludzi. Korupcja jest tam dość głęboko zakorzeniona i władzy po prostu ciężko jest zwalczyć ją w stu procentach. Mimo wszystko, pod tym względem sytuacja w Brazylii się poprawia.
Pieniądze i podatki
Jeśli więc nie władza, to co tak denerwuje Brazylijczyków? – Gospodarka to najważniejszy powód protestów – wskazuje Kinga Brudzińska. Brazylia przez wiele lat dynamicznie i szybko rosła, osiągając w 2010 rekordowy poziom 7,5 proc. wzrostu PKB. Obecnie zaś tempo wzrostu spadło poniżej 1 proc. i mieszkańcy mocno odczuli to spowolnienie. Dodatkowo, rośnie inflacja co powoduje, że rosną ceny, a pensje Brazylijczyków stoją w miejscu bądź maleją. I to mieszkańcy odczuwają bardzo realnie.
Obywateli irytuje też, że państwo obciąża ich wysokimi podatkami, a jednocześnie nie daje od siebie wystarczająco dużo. Zamiast inwestować w poprawę sektora edukacji i służby zdrowia, wydaje pieniądze na infrastrukturę sportową niezbędną do zorganizowania wielkich imprez sportowych: teraz Pucharu Konfederacji, potem Mundialu w 2014 i Igrzysk Olimpijskich w 2016. – Wpływy z podatków to 36 proc. PKB. Ludzi denerwuje, że te pieniądze wydawane są na imprezy sportowe, a nie na cele publiczne – wyjaśnia Brudzińska.
Kto protestuje w Brazylii
I chociaż faktem jest, że aż 1/5 mieszkańców Brazylii, wyszła z biedy, to pracujący młodzi i klasa średnia i tak odczuwają, że państwo nie oddaje im tego, co oni w nie wkładają w postaci podatków. Brazylijczycy są tym bardziej wściekli, że wydatki na wielkie imprezy sportowe będą kontynuowane jeszcze przez co najmniej 3 lata, co wydaje się długą perspektywą. Nie pomaga nawet fakt, że obecnie w Brazylii bezrobocie jest rekordowo niskie. – Te pozytywy przykrywane są przez inne problemy – stwierdza Kinga Brudzińska.
Ewidentnie więc protestujący Brazylijczycy są bardziej zróżnicowani, niż protestujący Turcy. Głównie dlatego, że do głosu nie dochodzą tu sprawy światopoglądowe czy obyczajowe. Tak naprawdę bowiem na początku czerwca protesty zaczęli mieszkańcy Sao Paulo, przeciwko podwyżkom cen biletów komunikacji miejskiej i dopiero jak zostali brutalnie potraktowani przez policję, odpowiedziała reszta obywateli. – To powiększyło solidaryzację z protestującymi, ludzie się zezłościli i wyszli na ulice. Tak naprawdę trudno powiedzieć, kiedy te protesty się skończą – podkreśla Brudzińska.
Brazylijczycy zauważyli więc w Sao Paulo szansę na wyrażenie swojego niezadowolenia z różnych przyczyn. A ich żądania, w przeciwieństwie do Turków, są o wiele bardziej zróżnicowane, więc trudno mówić o jakichś konkretnych grupach protestujących, choć na pewno wielu z nich to młodzi ludzie i klasa średnia.
Internet rozpala protesty
Jak więc widać, protesty w Brazylii i Turcji mają pewne punkty wspólne, chociażby sprzeciw wobec polityki gospodarczej rządzących, ale nie można stwierdzić, że protestują przeciwko temu samemu. Choć na pewno łączy je udział internetu w społecznym wybuchu, który pomógł w mobilizacji ludzi. Szczególnie w Turcji, gdzie – podobnie do Arabskiej Wiosny – Twitter znacznie ułatwił organizowanie protestów i formułowanie wspólnych haseł.
I chociaż protesty znacznie się od siebie różnią, to protestujący, jak widać poniżej, wspierają się wzajemnie.
Jeśli chcecie śledzić na żywo wydarzenia w Turcji, wystarczy na Twitterze śledzić hasztagi: #duranadam oraz #BrasilProtesta.