Kradną wszyscy. Nieważne czy studenci, czy prawnicy. Złodzieje są wśród nas. Może nie kradną telefonów komórkowych lub portfeli. Nie zabierają też laptopów, czy innych kosztowności. Jednak przywłaszczenie sobie każdej rzeczy, która stanowi czyjąś własność jest złodziejstwem. Nawet jeśli to tylko jedzenie, albo kosmetyki współlokatora lub współpracownika.
Otwieram firmową lodówkę, by wyciągnąć pasztet. To właśnie on będzie główną atrakcją mojej kanapki. Nagle dostrzegam, że obok jest cały bufet szwedzki. Z jednego pudełka uśmiecha się do nas spaghetti bolognese, gdzieś indziej dwa kotlety. No i jeszcze w drzwiach butelka coli. Czyje to? Nieistotne, to lepsze od tego co mam. Co tam bułka z pasztetem, zjem na obiad spaghetti, a do picia zamiast wody wezmę colę. Praca to w końcu drugi dom, a przecież w domu mogę brać wszystko z lodówki...
Czy taka jest mentalność podjadacza? Możliwe, choć nie oddam głowy. Nikomu nie podjadałem. Sam padałem ofiarą i do dziś się głowię, kto w poprzedniej pracy zabrał moje batoniki i mrożoną pizzę. Ale nie jestem w tym sam. Chyba każdy zderzył się z sytuacją w której wam lub komuś w "magiczny" sposób zniknęło jedzenie. Z kolegi ci, którzy wyjadają siedzą cicho. Wychylą się, to stracą swoje źródło darmowego pożywienia.
Złodzieje są wszędzie
Również w naszej redakcji nie brakuje podobnych przypadków. Jedna koleżanka zostawiła kiedyś obiad w kuchni. Zapakowany w styropianowe pudełko czekał aż właścicielka zgłodnieje. Ktoś miał jednak obawy, że danie ostygnie. Zanim zdążyła wrócić do kuchni, jej posiłek został skonsumowany. Kto to zrobił? Nie wiadomo. Być może ta sama osoba, która ostatnio przywłaszczyła sobie szynkę kolegi.
– Często pracownicy skarżą się, że jedzenie zniknęło im z lodówki – opowiada Dorota, menadżer biurowy firmy z Warszawy. – Często są to napoje energetyczne lub butelki Coca-Coli. Kiedy znikają, ludzie nagle zwalają winę na panią, która sprząta. "Pewnie wyrzuciła. Chyba każdy tu przywłaszcza. Sama kiedyś często kupowałam takie małe masełka do kanapek, ale zawsze mi wyjadali, więc przestałam. Taka jest chyba natura ludzi w mojej firmie. Potrafią wyjeść wszystkie cukierki które zostawiam dla gości. Raz nawet klient zostawił dla naszej firmy fajne alkohole. Też zniknęły – wylicza nam Dorota.
Sam dobrze znam pewnego redaktora, który lubił wyjadać innym jedzenie i wcale się z tym nie krył. Jego współpracownicy do dziś wspominają te wyczyny. Najlepszy? Siedział biurko w biurko obok dziennikarza, który lubił dużo jeść. Jego szafka zawsze była pełna przeróżnych zupek chińskich i dań w proszku. Wystarczyło, że ten nie pojawiał w pracy, a siedzący obok niego kolega wszystko mu wyjadał. Potem co prawdao odkupował, ale z czasem te też... wyjadał. Nie wpadł na pomysł, że może kupić od razu sobie.
W akademiku, w korpo, każdy podjada
Ponoć akademiki są zagłębiem takich podjadaczy, więc trzeba o nich wspomnieć. Historia mojego brata, który studiował w Toruniu. Studenci zaglądali sobie nawzajem do garnków, żeby zobaczyć, co kto gotuje i wtedy ewentualnie podkraść. – Raz jedną przyłapałem, jak mi chochlą zupę wyjadała. Bezczelnie nawet przyznała, że dobrze gotuję. Odpowiedziałem jej, że skoro jej smakują moje dania to łaskawie mogłaby się do nich dorzucić. Od razu uciekła – wspomina.
Podobną historię usłyszałem też od pracowniczki międzynarodowej korporacji. Nazwała to ironicznie "zagranicznymi standardami", bo wielokrotnie krążyły maile pod tytułem: „Kto zjadł moją sałatkę” lub „Ktoś zabrał mój batonik”. Raz nawet padła propozycja kupowania obiadów podjadaczowi. Pracowników zaczęło denerwować to, że z lodówki ciągle znika jedzenie. Napisano, że skoro komuś nie chce kupować, to dla świętego spokoju współpracownicy postawią te obiady i batoniki. Tylko niech korpo-złodziej trzyma się z dala od ich talerzy. Nikt się nie zgłosił, ale na krótko przestano podjadać. Dopóki nie przyszli nowi.
A kto podjada? Nie tylko zwyczajni pracownicy. Usłyszałem historię o tym, jak obecna pani partner w dużej kancelarii prawnej została przyłapana na gorącym uczynku. Jeden z jej współpracowników akurat jadł obiad, kiedy nawet nie patrząc na niego podeszła do lodówki.
– Nagle stwierdziła „Boże, co ta lodówka taka pusta, nie ma nic do jedzenia” – wspomina mój rozmówca. I dodaje: – Byłem pewien, że padła ofiarą biurowego podjadacza, więc się zapytałem, co takiego zostawiła. Szczęka mi opadła, kiedy usłyszałem odpowiedź: „Nie, nic nie zostawiłam. Po prostu głodna jestem, nie chce mi się iść do sklepu. No ale pusta lodówka zmusza mnie do tego, że muszę zrobić zakupy”. I wyszła – opowiedział jej były współpracownik.
Jak się zemścić na złodzieju?
Oczywiście istnieją sposoby na ukaranie takiego złodzieja. W internecie można znaleźć różne porady, jak np. dolewanie ostrego sosu chilli do spaghetti. Jednak chyba największą wyobraźnią wykazał się znajomy mojego brata. – W kuchni, w akademiku stała wspólna lodówka. Kumpel trzymał w niej pierogi. No i dosyć szybko zniknęły. Zrobił więc kolejną porcję i wstawił do lodówki. Kiedy i one zniknęły zostawił na ich miejscu przepis... do farszu wrzucił przeróżne syfy, a ugotował je na wodzie z toalety – opowiedział mi brat.
Jednak pierogi a'la toilette, to pikuś w porównaniu z innym rozwiązaniem. Sprawa co prawda nie tyczy się jedzenia, ale także ma coś wspólnego z przywłaszczaniem cudzego mienia. Usłyszałem od znajomego opowieść o tym, jak pewien student przyuważył, że jego współlokator regularnie kradnie mu żel pod prysznic. Raz, czy dwa razy zwrócił mu uwagę, ale ten mówił, że tego nie robi. W końcu nie wytrzymał i przelał do butelki domestos. Morał tych historii jest chyba jasny...