Zastanawiam się czasem w jakich czasach żyjemy. Mamy XXI wiek, prym na świecie wiodą gigantyczne korporacje. Biznes goni biznes. A tutaj nagle dowiaduję się, że Greenpeace w obronie swoich wartości wchodzi do siedziby PGE i zajmuje gabinet prezesa. Jakby nigdy nic, weszli sobie walczyć w obronie wartości. Na Boga, co to ma znaczyć?

REKLAMA
Do działalności Greenpeaceu i wszelkiej maści ekologów zawsze podchodziłem sceptycznie. Mimo że starałem się zrozumieć ich postulaty, nie mogłem się do nich przekonać. Nie uważam, żeby wszechobecne inwestycje były czymś groźnym (pomijając oczywiście skrajne przypadki). Taka jest kolej rzeczy. Nie podoba mi się także sposób, w jaki Greenpeace walczy o swoje. Zwłaszcza, że ich argumenty są często bardzo naciągane, o czym pisał Janusz Omyliński, jeszcze zanim zaczął być naszym specjalistą od wszystkiego.
I o ile pewien podziw (ale nie zrozumienie) budzi we mnie wspinanie się na kominy, to choćbym nie wiem jak się starał, nie jestem w stanie zrozumieć – ani tym bardziej zaakceptować – tego, co Greenpeace zrobił w poniedziałkowy poranek. Otóż piątka aktywistów postanowiła zaprotestować po raz kolejny. Weszli do siedziby PGE i zajęli gabinet prezesa. Siedzieli tam przez kilka godzin. Budynek opuścili dopiero na prośbę policji.
I proszę mi powiedzieć, jak nie nazywać tego eko-terroryzmem. Choć i tak jest to eko-terroryzm w minimalnym wydaniu. Próbuję sobie wyobrazić jakbym zareagował, gdyby do mojej firmy weszło kilka osób i zajęło w niej gabinet prezesa. Próbuję i nie mogę. Śmiać się, czy płakać?
Policja powinna ich moich zdaniem po kilku godzinach nie tylko wyprosić, ale dosłownie wywalić. I nie po godzinach, ale najlepiej po jednej grzecznej prośbie szefostwa PGE o opuszczenie budynku. Nikt z PGE nie chciał z nimi rozmawiać na temat strategii inwestycyjnej. I bardzo dobrze. Czemu mieliby dyskutować z kimś, kto dyskusję zaczyna prowadzić w ten sposób.
Na szczęście dzisiaj w redakcji jest nas wyjątkowo dużo, więc z jakimikolwiek niechcianymi gośćmi pewnie byśmy sobie poradzili. Mamy kilka nowych twarzy, które przygotują dla Was kilka fajnych tekstów. Wiedzieliście, że mamy w Polsce damską wersję Leo Messiego? I nie ma w tym żadnej przesady, co dokładniej wyjaśni jeden z naszych nowych stażystów.
Z kolei Michał Fal z przymrużeniem oka przyjrzy się wizji polski pod rządami króla. Do takiego scenariusza całkiem serio przekonywała weekendowa "Rzeczpospolita". Wyjaśni dlaczego to nie ma sensu. Będzie też tekst Ani Wittenberg, która na dobry początek tygodnia doradzi wszystkim kobietom, jak elegancko i odpowiednio ubrać się do nowej (albo i starej) pracy.