Od kiedy to jesteśmy na Ty? Mów mi proszę Pana!
Od kiedy to jesteśmy na Ty? Mów mi proszę Pana! Fot. naTemat

Przeczytałem tekst o przechodzeniu "Na Ty" i się z nim nie zgadzam. Możecie mówić, że się wywyższam, ale nie chcę, by każdy mówił do mnie po imieniu. Niektórzy przejście na "Ty" zrozumieją zupełnie inaczej, i wezmą to za "zostańmy kolegami". Już byłem z robotnikami po imieniu, i wiem jak to się kończy. A dokładniej źle skończoną robotą.

REKLAMA
W piątek mój redakcyjny kolega pan Krzysiek poprosił was, abyście przeszli z nim na „Ty”. Chciał zerwać z wszelkimi formalnościami, jakie niesie ze sobą ten zwrot grzecznościowy. Choć w wielu kwestiach mogę się z nim zgodzić, to jednak nie uważam żeby zwracanie się do siebie „na Ty” powinno nas wszędzie obowiązywać. Po prostu nie każdy jest w stanie zrozumieć, co ze sobą niesie takie zdeformalizowanie stosunków.
Mówienie do siebie na ty, bierze się z kultury anglosaskiej. Nie wynika to z faktu, że są oni bardziej otwarci, tylko z powodu braków językowych. W angielskim nie obowiązuje forma pośrednia pomiędzy panem a imieniem. Po polsku bez przejścia na Ty możecie mi mówić „Panie Antoni”. To już jest uważane za pewnego rodzaju spoufalenia. Tymczasem w angielskim tego nie ma. Nie byłbym w stanie wyobrazić sobie, aby ktoś się do mnie zwracał „Mr Antoni”. Jeśli już to „Mr Bohdanowicz”, ale to już całkiem zmienia postać rzeczy.
W języku angielskim to, że z kimś jesteśmy na ty, wcale nie oznacza, że zostaliśmy kolegami. To po prostu zwrot, który pomaga nam w komunikacji z osobami, z którymi mamy na co dzień do czynienia. Nie każdy Polak jest to w stanie zrozumieć i uważa to za pewnego rodzaju „gratyfikację”.
Mój Tata wspominał, jak na początku lat dziewięćdziesiątych jeden z naszych krewnych przyjechał do Londynu jako stypendysta. Z tego co pamiętam, miał już stopień naukowy doktora. Po kilku dniach na uczelni na pytanie mojego Taty jak w pracy, stwierdził, że jest lepiej, niż się spodziewał. „Z moim polskim wykształceniem jestem tu jakby profesorem”. Do takiego wniosku doszedł na podstawie tego, że wszyscy zwracali się do siebie „po imieniu”. W ówczesnej Polsce było to nie do wyobrażenia, aby na uczelni zwracać się do kogoś wyższego stopniem naukowym inaczej niż po tytule.
Również pamiętam skutki przejścia „na ty” mojej mamy z panią Elą numer 1, naszą pierwszą gosposią w Polsce. Jeśli czytaliście „Tango” Sławomira Mrożka to przypomnijcie sobie postać lokaja Edka. Ela numer 1 mniej więcej w ten sam sposób pracowała. Skoro czuła się na ty, to nie tylko miała czelność „pożyczać” wiele rzeczy z naszej lodówki, ale także całkiem otwarcie wydawała mojej mamie rozkazy. "Janet weź wyciągnij pranie" albo "Janet idź wyrzuć śmieci".
Choć moją mamę to denerwowało, to z powodu pewnej bariery językowej ciężko było sprowadzić relacje na właściwe tory. Żeby uniknąć komentarzy, że mój Tata mógł zareagować, to od razu dodam, że w tamtym okresie był pionierem "korpo" w Polsce, więc jedynie weekendami bywał w domu. Ostatecznie panią Elę numer 1 pożegnaliśmy, zaś Mama pamiętała, żeby nie pozwalać mówić do siebie po imieniu. Na tyle skutecznie, że dopiero przed śmiercią przeszła "na Ty" z naszą długoletnią gosposią panią Mirką, co było dla niej nie lada gratyfikacją.
W tekście Pana Krzyśka przeczytałem, że w sytuacji, kiedy tyczy się to rówieśników, to nie powinniśmy być tacy formalni. Pozwolę sobie zacytować:

Na kasie siedziała dziewczyna w moim wieku i zapytała: co dla pana? Ok. Wszystko rozumiem. Klient nasz pan itd. Ale na miłość boską, czy nawet dwudziestoparolatkowie w barze mlecznym muszą okazywać wzajemny szacunek mówiąc do siebie per pan/pani? Nie wystarczy zwykły uśmiech, serdeczność i niezawodna uprzejmość? Zaledwie metr za progiem tego lokalu mówienie na pan byłoby już absurdalne. CZYTAJ WIĘCEJ


Panie Krzyśku, na litość boską, zwracanie się do siebie „na pan” w tej sytuacji jest jak najbardziej uprzejmością. Wszędzie zagranicą, gdzie ktoś mi usługiwał spotykałem się z takim zwrotem grzecznościowym. Nawet w takiej „NaTyzowanej” Wielkiej Brytanii. Ba! W każdym sklepie, czy barze potrafili nawet do mojego (wówczas) malutkiego braciszka zwracać się per pan. Był niezwykle z tego dumny, ale gdyby nie mówili tak do niego to mieliby problemy. Czasami nie wypada być bezpośrednim, a można serdecznie powiedzieć komuś „proszę pana”.
Również nie wyobrażam sobie, abym z moimi majstrami przechodził na "Ty". Już kiedyś mój ojciec popełnił ten błąd. Poprosił mnie, bym nadzorował rozbudowę domu. W rozmowie z robotnikami powiedział, że „w razie problemów Antek pomoże”. Skończyło się na tym, że zaczęli mnie traktować jak kumpla. Uważali, że spokojnie mogą kończyć wcześniej pracę, lub prosić o zaliczki. Natomiast ja, jako ich kolega będę ich adwokatem. Zresztą nawet raz, czy dwa prosili bym „był dobrym kolegą” i im pomógł. Po pijaku rzecz jasna. Nie mówiliby tak, gdyby nie byli ze mną „na ty”.
Panie Krzyśku, zgadzam się, że w pracy raczej powinniśmy mówić do siebie na ty. Po prostu zwracanie się do siebie za pomocą zwrotu „pan+imię” z samych powodów językowych znacznie wydłuża czas rozmowy. Tak samo uważam, że do wieloletnich przyjaciół rodziny powinniśmy mówić „na ty”, zwłaszcza kiedy jesteśmy dorośli. Skoro tyle razy się ze mną napili, to z szacunku do mnie powinni mi pozwolić mówić im po imieniu. Rzeczywiście jest wiele sytuacji w których możemy się nieco formalnie wyluzować.
Z drugiej strony czasami mówienie do siebie po imieniu niepotrzebnie niszczy bariery formalne, które są nam potrzebne. Nie każdy komu zaproponuję przejście „na ty” zrozumie moją intencję. Dla moich robotników nie mam zamiaru być Antkiem, tudzież Antonim. Nie to, żebym się wywyższał, że niby jestem od nich lepszy. Po prostu nie chcę by się ze mną kumplowali, tylko pracę solidnie wykonali. A przejście „na ty” w tym przypadku bardzo przeszkadza.