
Według raportu NIK Szpitalne Oddziały Ratunkowe w Polsce należą do najmocniejszych ogniw służby zdrowia w Polsce. Lekarze, personel medyczny i pacjenci mają z pewnością inne zdanie. SOR-y od dłuższego czasu przypominają raczej przychodnie. Są przeludnione, brakuje rąk do pracy, pacjenci czekają godzinami, a lekarze muszą przyjmować osoby z zagrożeniem życia, dziecko z katarem i pijanego żula z parku. NFZ płaci oczywiście nieadekwatnie do wydatków – za gotowość, nie świadczenia.
Na SOR-ze mogą pracować samodzielnie lekarze ze specjalizacją medycyny ratunkowej, albo tzw. lekarze systemu czyli m.in. anestezjolog, internista, chirurg ogólny, pediatra. Ja nie jestem lekarzem systemu, nie kwalifikuję się jeszcze, mogę być co najwyżej lekarzem towarzyszącym. Nikt tego nie wziął pod uwagę, może ze względu na koszty – ja jestem "tańsza". CZYTAJ WIĘCEJ
Marek Twardowski, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Gorzowie Wielkopolskim w swoim oświadczeniu wyjaśnił, że jeden lekarz na SOR-ze nieinterwencyjnym mieści się w granicach obowiązującego prawa. "Zgodnie z rozporządzeniem ministra i zarządzeniem prezesa NFZ musi być na SOR-ze dwadzieścia cztery godziny na dobę co najmniej jeden lekarz systemu. Jeden. Obojętnie, czy po stronie zabiegowej, czy tzw. obserwacyjnej, zwanej też internistyczną" – napisał.
SOR jak przychodnia
To, co mieści się w graniach prawa, wcale nie oznacza jednak, że nie prowadzi do absurdów, a takich na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych nie brakuje. Lekarz w ciągu kilku godzin zmaga się z przypadkami skrajnymi, które mieszają się z banalnymi. Na oddział trafiają pacjenci z urazami głowy po wypadku, bólem w klatce piersiowej, skomplikowanymi złamaniami. Za chwilę lekarz musi siłować się z pijanym, wymiotującym i nietrzymającym moczu mężczyzną przywiezionym z parku. W między czasie pojawiają się również rodzice z kaszlącymi, kichającymi dziećmi, czy pacjenci z nadzieją na otrzymanie L4.
Lekarze, Izby Lekarskie i Związki Zawodowe Lekarzy nie od dziś alarmują, że na SOR-ze jest zbyt dużo pracy w stosunku do liczby lekarzy. A na SOR trafiają przecież pacjenci w stanie zagrożenia życia. Lekarze w takich warunkach i przy takiej rozbieżności przypadków i ich skomplikowania pracują w ogromnym stresie i obciążeniu. I oni i pacjenci są wykończeni, bo czekają na przyjęcie godzinami. Nie wynika to jednak ze złej woli lekarzy, a z czasochłonności niektórych badań.
Jeżeli chodzi o SOR, który przysparza problemów wszystkim dyrektorom szpitali w Polsce, to nie znam lecznicy, która przy takim finansowaniu i przy takiej ilości kadry medycznej funkcjonuje bez problemów. Nie ma chętnych lekarzy do pracy na SOR, nawet za dobre pieniądze. To nie jest problem finansów, tylko tego, że praca jest bardzo trudna, stresująca i niewdzięczna, dlatego lekarze wybierają pracę na innych oddziałach. CZYTAJ WIĘCEJ
Skąpe NFZ
Tam, gdzie pojawiają się problemy w służbie zdrowia, kluczową rolę odgrywa NFZ. To NFZ płaci za pacjentów na SOR-ze. Płaci oczywiście nieadekwatnie do wydatków. SOR-y pracują w gotowości – oznacza to, że niezależnie od tego, czy lekarze przyjmą dwóch pacjentów czy 100, NFZ płaci tyle samo.
Skostniałe prawo
Nie bez podstaw są więc zarzuty, że przez SOR-y upadają szpitale. Lekarze są zobowiązani diagnozować wszystkich zgłaszających się pacjentów, a to oczywiście kosztuje. Rozporządzenie zobowiązuje szpitale do trzymania standardów, których niektóre nie mają możliwości dotrzymać. To powód wielu napięć, kiedy na SOR pacjentów przywożą karetki. – Lekarze SOR zobowiązani są do udzielania pacjentom pomocy od poczęcia aż do śmierci, mają leczyć każdą chorobę i nie mogą odmówić przyjęcia pacjenta – zwraca uwagę dr Ireneusz Weryk.

