
Dwa dni próbowaliśmy się dowiedzieć, kto odpowiada za kontrole posiłków podawanych w knajpach. Odsyłano nas od urzędu do urzędu. Nie uzyskując odpowiedzi, sami wysłaliśmy reportera, by na własnej skórze spróbował jedzenia w jednej ze wskazanych knajp. Wybrał się do jednego z miejsc, w których nasz "zły dostawca" sprzedawał najwięcej zepsutego mięsa. Skończyło się zatruciem pokarmowym.
REKLAMA
Cały dzień próbowaliśmy ustalić, jak państwo nas chroni w obliczu takich nieuczciwych sprzedawców, którzy podają nam na talerzu mięso wątpliwej świeżości. Zadzwoniliśmy do Głównego Inspektoratu Weterynaryjnego, by wyjaśnili nam, jak łapią takich przedsiębiorców. Mimo zapewnień, że ktoś nam odpisze na maila, do dziś, czyli przez 24 godziny, nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Zostaliśmy za to odesłani do Państwowej Inspekcji Sanitarnej.
Tam także nie dowiedzieliśmy się, jak monitoruje się te budki. Zostaliśmy przekierowani od dyrektora do kierownika, by ostatecznie usłyszeć, że powinniśmy zadzwonić do Powiatowego Inspektoratu Weterynaryjnego. Tam z kolei usłyszeliśmy, że tylko jedna osoba jest w stanie odpowiedzieć na nasze pytanie. Tyle, że jej nie ma.
Nasz rozmówca twierdzi, że tylko on sprzedawał zepsute mięso, i że nikt inny tego nie robił. A przynajmniej nie wie o żadnych innych przypadkach. Choć miał pewne obawy, to wskazał nam kilka miejsc, które kupowały od niego zepsute kurczaki. Wybrałem się do miejsca, gdzie podobno kupowali na potęgę.
Zdaje się, że tę budkę z chińskim jedzeniem każdy zna, przynajmniej tak zakładam. Kiedy się o nią pytam, pani na ulicy wskazuje palcem. Stoi wśród innych budek, z dala od głównej drogi, w cieniu dużego osiedla. Ostatni raz kupowali zgniliznę w grudniu, więc może mają nieco świeższe mięso. Choć wiem, że ryzykuję, to wolę sprawdzić na własnej skórze, jak jest.
Jest pora lunchowa, a w lokalu ani żywej duszy. Nawet dostawcy się nie kręcą, choć na witrynie mają swój numer telefonu. Zdążyłem zrobić kilka zdjęć, zanim ktokolwiek zauważył że wszedłem do tej budki. Przychodzi obsługa. Knajpę prowadzi dwóch Azjatów.
Zamawiam Pho. Znam ją dobrze. Jedna z moich ulubionych zup. Zresztą wybrałem zupę, bo to właśnie one zostały mi wskazane przez rozmówcę, jako te najbardziej narażone na zgniłe mięso. Nie do końca chcę, ale wolę sprawdzić to na własnej skórze.
Przyznaję, że w knajpie jest w miarę czysto. Jakiś papierek błąka się po podłodze, ale widziałem takie rzeczy w innych miejscach. Zauważam lekko zagracone zaplecze. Tam, gdzie mogę, robię zdjęcie.
Zupa podana. Może nie będzie tak źle. Ok, jeśli chodzi o smak, to da się zjeść. Nie będę wybrzydzał skoro kosztuje 10 złotych. Jednak kurczak jest obtoczony w pieprzu. Tak jedli marynarze w dziewiętnastym wieku, by zabić smak zepsutego mięsa. No dobra, trzeba samemu spróbować. Kurczak rozpada się w ustach. Lekko rozgotowany. Czuć od niego lekki zapaszek, ale nie odrzuca.
Jednak im bardziej się zajadam tym gorzej. Czuję jakiś niedobry posmak. Zjadam pół miski. Łakomy zawsze bywam, ale tej zupy dalej jeść nie mogę. Ma jakiś dziwny posmak.
Nie czuję się winny, że tej zupy nie zjadłem do końca. Jednak muszę dowiedzieć się, od szefa kuchni, jaki jest jego sekret. Chwalę za zupę, mówię mu, że bardzo dobra. Pytam się go o mięso, czy kurczaki świeże. Odpowiada, że tak. Skąd mają? Nie zna pan, polski dostawca. Zawsze świeży towar.
Nie czuję się winny, że tej zupy nie zjadłem do końca. Jednak muszę dowiedzieć się, od szefa kuchni, jaki jest jego sekret. Chwalę za zupę, mówię mu, że bardzo dobra. Pytam się go o mięso, czy kurczaki świeże. Odpowiada, że tak. Skąd mają? Nie zna pan, polski dostawca. Zawsze świeży towar.
Po posiłku jakoś nie mam ochoty nic jeść. Nie czuję się najlepiej. Głowa lekko boli, wymiotuję. Dziś jest o wiele lepiej. Mam nadzieję, że to było tylko zatrucie, a nic poważniejszego. Jedno już wiem, tamtą budkę zamierzam omijać z daleka.