Za unijnym zakazem sprzedaży mentoli i slimów stoją m.in. trzy koncerny farmaceutyczne
Za unijnym zakazem sprzedaży mentoli i slimów stoją m.in. trzy koncerny farmaceutyczne Fot. Marcin Olejniczak / Agencja Gazeta

Joanna Czerska w najnowszym numerze tygodnika Polityka opisuje, jak inne państwa rozgrywają swoje sprawy w Brukseli. I jak za dyrektywami stoją zarówno narodowe, jak i komercyjne interesy. To dotyczy także dyrektywy tytoniowej, która może doprowadzić do zakazu produkcji i sprzedaży papierosów mentolowych i slim na terenie Unii Europejskiej.

REKLAMA
Papierosy to hit eksportowy Polski. Prawie 70 proc. wyprodukowanych tu wyrobów tytoniowych sprzedajemy dalej. Tylko na eksporcie papierosów nasz kraj zarabia grubo ponad miliard euro rocznie. Łączne dochody polskiego budżetu z tej branży to 24 miliardy złotych. Jeśli unijny zakaz sprzedaży mentoli i slimów wejdzie w życie, liczba ta znacznie się zmniejszy, a budżet już nie tylko będzie trzeszczał w szwach, ale po prostu zacznie pękać.
Jak pisze Joanna Czerska w "Polityce", w naszym kraju slimy i mentole stanowią 40 proc. konsumpcji papierosów. To znacznie mniej, niż w Niemczech czy Francji, gdzie po takie gatunki papierosów sięga maksymalnie milion palaczy. Dlatego inne kraje Unii nie sprzeciwiają się specjalnie zakazowi - nie stracą na nim tyle, co Polska.
Jak podkreśla Czerska, do tego dochodzą miliony miejsc pracy, które wraz z zakazem po prostu znikną. Zaś efekt zdrowotny będzie marny. Nie tylko dlatego, że wielu palaczy najzwyczajniej w świecie zmieni je na inne papiery, ale też dlatego, że jeśli będzie trzeba, slimy i mentole wyprodukuje się np. na Białorusi i przemyci do Polski. Wówczas może się okazać, że na skutek unijnego zakazu Polska ma duży problem z przestępczością, bo to przecież mafia kontroluje przemyt papierosów - podkreśla Czerska.
By nie wprowadzać zakazu, Polska musi znaleźć w UE sojuszników. To będzie trudne, a czasu jest na to coraz mniej. Sytuacją są zaniepokojone m.in. Grecja, Czechy, Węgry czy Słowacja, ale w mniejszym stopniu - bo u nich mentole i slimy nie stanowią aż tak dużej części rynku. Jak pisze Czerska, walki o własne interesy powinniśmy uczyć się od Angeli Merkel, która - gdy miało się odbyć głosowanie nad ograniczaniem limitów CO2 dla samochodów osobowych - szybko zadzwoniła do premiera Irlandii (kraj ten sprawował wtedy prezydencję) i poprosiła o przesunięcie głosowania.
Czas, który kupiła, starczył jej na to, by montować koalicję przeciwko tym zmianom i już się to kanclerz udaje. Polska w walce o slimy i mentole nie jest sama i choć pokazuje w Brukseli, że taki zakaz byłby zabójczy dla naszej gospodarki, to musi zmierzyć się z potężną siłą.
Tą siłą jest lobby farmaceutyczne, które - jak pisze Joanna Czerska - związane jest z Lindą McAvan. To brytyjska socjalistka, która forsuje ostre przepisy antynikotynowe. Litewskie media ujawniły jej związki z trzema koncernami farmaceutycznymi. I choć może się wydawać, że branży medycznej powinno zależeć na większej liczbie palaczy - bo wtedy można produkować więcej lekarstw i zarabiać - to akurat te trzy koncerny mogłyby na zakazie zarobić.
Jak? Na trendzie na rzucanie palenia, na który mogłyby liczyć po wejściu nowych przepisów. Produkują bowiem plastry i inne rzeczy pomagające w rzucaniu palenia. Do tego dochodzą producenci e-papierosów, którym każdy zakaz sprzedaży zwykłych wyrobów tytoniowych jest na rękę. Zwiększając udział e-papierosów w rynku - a nie da się tego uniknąć w sytuacji, kiedy zabiera się ludziom zwykłe papierosy - może być bardzo szkodliwy, bo e-produktów nikt nie kontroluje. Wystarczy przypomnieć historię członka zespołu Guns'n'Roses, który zatruł się w Polsce takim e-papierosem niemal na śmierć.
W tym świetle unijna troska o nasze zdrowie wydaje się wątpliwa. Szczególnie, że - jak podkreśla Joanna Czerska - z badań jasno wynika, że decyzje polityków raczej nie skłaniają do rzucania palenia. Aż 71 proc. badaczy za najpoważniejszy powód do zerwania z nałogiem uważa troskę o własne zdrowie. Na drugim miejscu jest wpływ rodziny i przyjaciół. Zakazy nas niespecjalnie zajmują, bo jak będziemy chcieli palić, to to zrobimy - nawet, jeśli trzeba będzie kupować papierosy z przemytu.
Jak słusznie zaznacza autorka tekstu, zapewne nie będziemy więc od unijnego zakazu zdrowsi, ale na pewno biedniejsi. Szkoda tylko, że Polska tak zbiednieje nie na rzecz poprawy naszego zdrowia, ale zwiększenia budżetów lobbystów.

Źródło: "Polityka"