
Reklama.
Wczoraj wieczorem przechodziłem obok punktu informacji turystycznej, który mieści się w Pałacu Kultury i Nauki, byłem w drodze na kolację. Jako że miałem jeszcze trochę czasu, postanowiłem zabawić się w zagranicznego turystę i zapytać gdzie tutaj w mieście można dobrze zjeść. Radosław Wesołowski opisywał niedawno działanie punktów IT, lecz ja głównie byłem ciekaw tego, co pracownicy biura polecają przyjeżdżającym do nas turystom. Może dowiem się czegoś nowego?
Młoda dziewczyna za biurkiem powitała mnie z uśmiechem. Jej angielski był naprawdę dobry, co mnie ucieszyło. Zacząłem mój test. Udając zagranicznego turystę, poprosiłem ją o to, aby poradziła mi, gdzie mogę się wybrać na kolację. Bardzo jasno sprecyzowałem swoje oczekiwania: chcę zjeść z moją dziewczyną coś naprawdę dobrego, restauracja może być droga, cena nie gra w tym momencie roli. Fajnie by było, gdyby serwowała dania z sezonowych produktów, a przede wszystkim (co naprawdę bardzo mocno podkreśliłem) chcę, żeby to nie była restauracja dla turystów, tylko żeby jedli w niej ludzie z Warszawy. Dziewczyna myśli. Patrzę na nią wyczekująco, po chwili zaznacza długopisem punkt na mapie mówiąc: „Go to Zapiecek”.
Zapiecek?! Co to ma znaczyć? Wszyscy znający ten przybytek pewnie uznali to za dobry żart. Już tłumaczę niewtajemniczonym: sieć restauracji Zapiecek jest absolutnym zaprzeczeniem moich oczekiwań. Jest to miejsce typowe dla turystów, ustawione nie bez powodu w pobliżu głównych atrakcji miasta, serwujące przede wszystkim pierogi i kilka innych „polskich” specjałów. Ceny są niewygórowane, na pewno nie jest to ekskluzywny posiłek (jakiego oczekiwałem), choć z drugiej strony są według mnie za wysokie, w momencie kiedy za najtańsze 9 pierogów płacimy 20,90zł. Poza tym szczerze, to nie znam nikogo mieszkającego na stałe w Warszawie, kto by tam chodził.
Dobrze, zatem pora na drugie podejście. Następnego dnia, czyli dziś, przyszedłem do innego punktu, w którym zapytałem, gdzie warto pójść ze znajomymi na kilka drinków. Mimo że mamy środę, to na szczęście jest w mieście sporo miejsc, w których ludzie spotykają się codziennie, szczególnie w wakacje, jak chociażby Plan B i Warszawska na Placu Zbawiciela, gdzie w każdym dniu tygodnia są tłumy, albo ciągle warta odwiedzenia Warszawa Powiśle. Popularność odbiera jej ostatnio kilka klubów nad brzegiem Wisły, które wykwitły tego lata (chociażby Temat Rzeka i Niedorzeczni500od1500), lub ubiegłego (BarKa, Cud nad Wisłą) i przyciągają rzeszę młodych ludzi. Zatem zdecydowanie jest gdzie się bawić nawet w środy. A co na to pracownicy biura informacji turystycznej?
Wchodzę i ponownie jestem witany uśmiechem oraz dobrym angielskim akcentem, tym razem przez mężczyznę w moim wieku. Ponownie jasno określam czego oczekuję, aby nie było nieporozumień: chcę wyjść ze znajomymi na kilka drinków, porozmawiać, spotkać wielu nowych ludzi, może trochę potańczyć. Pracownik odpowiada mi, że niestety, ale jest przecież środa i trudno jest gdziekolwiek się bawić. Sugeruje, żebym poszedł na Rynek Starego miasta, bo tam powinno być trochę ludzi. Odpowiadam mu, że słyszałem o takim miejscu, które jest popularne, niedaleko Placu Konstytucji, kolega opowiadał, że tam są tłumy wieczorami (chodziło mi oczywiście o Plac Zbawiciela). Mężczyzna za biurkiem mówi: Plac Konstytucji? Tam w okolicy nie ma ludzi, oni są tylko w Nowy Rok i na 11 Listopada.
I to mnie przeraziło. Jak temu przeciwdziałać? Czyżby pracownicy punktów informacji turystycznej powinni przechodzić kurs z imprezowania i chodzenia po knajpach?
CZYTAJ DALEJ: