Kiedy na ulicy, w sklepie czy w restauracji widzą znaną osobę, natychmiast wyciągają telefony i robią zdjęcia, które potem lądują na Pudelku, Plotku czy w "Super Expressie". Możliwości jest wiele, a jeszcze więcej chętnych. Oto oni – Tajni Współpracownicy we współczesnym wydaniu.
"Przecież ktoś w tym szpitalu, gdzie rodziła moja żona, poinformował paparazzich, o której godzinie było cesarskie cięcie. Ktoś ich wpuszczał na zamknięty oddział. A jak mój tata miał stłuczkę i zadzwonił na numer alarmowy, to pierwszy przyjechał dziennikarz 'Super Expressu'! Ktoś musiał mu dać cynk. Tak, mamy nowe pokolenie donosicieli. A mnóstwo ludzi siedzi przed komputerami i czerpie ogromną radość z tego, że sobie grzebią w tym naszym życiu" – oburza się w rozmowie z "Newsweekiem" Maciej Stuhr.
Opisane przez niego zjawisko to rzeczywistość codziennego życia polskich gwiazd. Jedząc obiad w restauracji, wypoczywając w hotelu, nawet idąc po ulicy, są otoczeni ludźmi, którzy jednym telefonem mogą ściągnąć na miejsce paparazzich Jeżeli na horyzoncie nie widać paparazzich – spokojnie, ludzie jednym zdjęciem są w stanie zapewnić im karierę w tabloidzie.
Kapuś z aparatem
Współcześni donosiciele występują w trzech postaciach. Pierwsi to ci, których bronią jest telefon z aparatem. Efekty ich pracy najczęściej możemy podziwiać na portalach plotkarskich typu Pudelek i Plotek. Nie mają oporów, by nagrać Kubę Wojewódzkiego, który akurat idzie chodnikiem z tajemniczą nieznajomą czy znaną aktorkę, która wyszła na kawę w oburzająco drogich ciuchach.
Ofiarą tego typu "kapusiów" padł przed rokiem prezenter TVN 24 Jarosław Kuźniar. Kiedy wraz z ciężarną partnerką pojawił się na lotnisku w Paryżu, kilku pasażerów natychmiast wyciągnęło komórki i wycelowało je w gwiazdę TVN.
Po tamtym wydarzeniu napisaliśmy z ciekawości do kilku redakcji tabloidów, by sprawdzić, czy są zainteresowane tego typu materiałem. Z "Faktu" oddzwoniono po kilku minutach, z redakcji Plotka po dwóch godzinach. Tacy donosiciele za "gębę" celebryty mogą zainkasować co najmniej kilkadziesiąt złotych. To minimalna stawka. Maksymalna, jak powiedział nam pracownik jednej z redakcji, wynosi kilka tysięcy.
– Ludzie nie mają oporów przed sprzedawaniem cudzej prywatności. O jakim to świadczy moralnym zdegenerowaniu. To żałosny obraz postawy ludzkiej. Osoba znana tak naprawdę nie może czuć się spokojna, bo nigdy nie wie, kto za jej plecami ją sfotografuje, by następnego dnia zobaczyć swoje zdjęcie w gazetach – narzeka w rozmowie z naTemat aktorka Małgorzata Foremniak.
"Halo, paparazzi?"
Drugi typ donosicielstwa, jak twierdzi Foremniak, jest jeszcze bardziej "parszywy". Działa według dokładnie takiego wzoru, jaki opisał Stuhr – celebryta zjawia się w hotelu czy restauracji, a personel "daje cynk" fotoreporterom. Aktorka wspomina, że kiedy do szpitala trafiały jej dzieci, paparazzi w mgnieniu oka pojawiali się na miejscu. – Tak samo było z hotelem, gdzie odpoczywaliśmy na wakacjach. Jeśli oni zjawiają się nawet w najbardziej odległych zakątkach Polski, to znaczy, że ktoś z obsługi musiał ich poinformować o mojej obecności – dodaje.
Podobne doświadczenia ma Karolina Korwin-Piotrowska, prowadząca program "Magiel towarzyski" i blogerka naTemat. – Kiedy spaliło mi się mieszkanie, byli na miejscu równo z policją, nawet ja dotarłam później. Jest oczywiste, kto im dał znać – mówi. – Podobnie oczywisty jest fakt, że ktoś ze szpitala świadomie dopuścił do tego, że sfotografowano żonę Macieja Stuhra już dzień po porodzie.
Jak podkreśla Małgorzata Foremniak, tego typu postawy nie można określić inaczej niż donosicielstwem. – Nazwijmy to tak, jak nazwaliby to nasi dziadkowie: to jest po prostu donos – kwituje.
Czarne owce branży
Bywa i tak, że wcale nie trzeba wychodzić na ulice, by paść ofiarą tabloidowego "TW". Koledzy i koleżanki z pracy też donoszą, tyle że w branży to temat tabu. To właśnie trzecie wcielenie donosicieli. – To jest proceder, który kwitnie. Jakieś pseudogwiazdki za marną kasę sprzedadzą plotkarskim gazetom kolegę z planu. Są tacy, którzy zarabiają tym na życie – twierdzi Korwin-Piotrowska.
Przykład? Historia Justyny Steczkowskiej, której nagie zdjęcia kilka lat temu pojawiły się w "Super Expressie" (piosenkarka wygrała potem proces z "SE"). – To sprawka zawistnych znajomych z pracy. Czasem nawet nie robią tego dla pieniędzy, tylko po prostu z zazdrości i zawiści – dodaje dziennikarka.
Jeden z paparazzi, z którym rozmawiałem (prosi o anonimowość), przekonuje jednak, że współpracownicy aktorów i innych celebrytów wcale nie są tak skorzy do współpracy. – Ta teza o donosicielstwie jest wyolbrzymiona. To nie jest tak, że mam jakiegoś informatora, który dzwoni do mnie i daje cynk czy donosi na innego aktora. Przynajmniej w moim przypadku tak się nie zdarzyło. Tematy powstają raczej dzięki uczestnictwie w różnego rodzaju bankietach i spotkaniach – mówi.
Fascynacja podszyta pogardą
Nie zmienia to faktu, że problem jest, a - jak mówi naTemat antropolog kultury dr Miroslaw Pęczak – szczególnie ciekawa wydaje się odpowiedź na pytanie, co kieruje opisanymi wyżej donosicielami. Najłatwiej powiedzieć: kasa. Tyle że to tylko część prawdy.
– Publiczność potrzebuje gwiazd, gwiazdy potrzebują publiczności, a w środku są tabloidy. Taki jest schemat tabloidowej kultury. Ktoś, kto "donosi", ma po prostu poczucie, że w nim uczestniczy i jest ważnym elementem – podkreśla Pęczak. – Z drugiej strony jest tak, że w przypadku celebrytów uwielbienie często wiąże się z pogardą. Człowiek myśli sobie, że skoro można skompromitować jakiegoś aktora, to dlaczego tego nie zrobić.
Dla Małgorzaty Foremniak najgorsze jest co innego. Mianowicie to, że istnieje milczące przyzwolenie na donosicielstwo. Jakiś Kowalski siedzi przy stole w restauracji i patrzy, jak inny Kowalski nagrywa znaną osobę. Nie reaguje, bo w celebrycie widzi nie człowieka, a małpę w klatce. – Nie reagujemy, więc wszyscy stajemy się za to odpowiedzialni – podkreśla aktorka.