– Tyle jestem w stanie kupić za godzinę pracy w Danii – pochwalił pewien student, zamieszczając w internecie zdjęcie swoich zakupów. Postanowiliśmy sprawdzić, jakie dobra czekają na polskiego studenta za godzinę pracy w naszym kraju. I choć nie było łatwo sprostać europejskiej konkurencji, udało nam się zrobić całkiem przyzwoite zakupy.
Kilka dni temu zrobiliśmy w naTemat eksperyment. Sprawdziliśmy (na sobie), czy przeterminowana żywność nadaje się do spożycia. Wyniki naszych badań nie zachęcały do kupowania "okazyjnych" produktów z historią. Złośliwi mogliby powiedzieć, że wystarczyło zapytać pierwszego lepszego studenta, który podobno zje wszystko. My jednak wierzymy, że polscy, kreatywni studenci są w stanie przeżyć nawet za niewielkie stawki, jakie wciąż oferuje im nasz rynek pracy.
Zaintrygowało nas jednak krążące po internecie i Wykopie zdjęcie towarów, które zamieścił pewien student mieszkający w Danii. Z informacji opublikowanych w serwisie pokazywarka.pl wynika, że minimalna płaca za godzinę pracy dla studenta wynosi 105 duńskich koron. Jak informuje autor wpisu, jest to w przeliczeniu około 58.93 zł. Dalej zamieszcza informację:
Chciałbym przedstawić Wam, co można kupić w centrum stolicy Danii za godzinną stawkę.
CZYTAJ WIĘCEJ
Wpis w serwisie pokazywarka.pl
Trzeba przyznać, że zakupy zrobione za godzinną stawkę studenta (jak twierdzi internauta) prezentują się dość imponująco. Jest coś na śniadanie, na obiad, a i na lżejszą kolację by się coś z tego znalazło. Produkty są markowe, warzywa i owoce wyglądają zachęcająco i nawet jest czym popić. Bardzo fajnie. Przy odrobinie studenckiej fantazji mamy jedzenia na dwa dni. Tylko co z tego wynika? Pakujemy walizki i wszyscy jedziemy do Kopenhagi? Nie. Jedziemy do dyskontu.
Czy w Polsce naprawdę jest tak źle i generalnie "nie da się żyć"? Aby się o tym przekonać, wcieliłem się na chwilę w rolę studenta, który w dużym mieście udałby się zapewne na zakupy do dyskontu. Pojawia się jednak pytanie, ile wynosi godzinówka polskiego studenta? Część znajomych mówiła że 7 zł., inni że nawet do 12 zł. Przyjęliśmy, że jest to około 10 zł i z takim też banknotem udałem się do "jednego z popularnych dyskontów", aby sprawdzić ile za godzinę pracy kupi polski student.
Codziennie, niskie...
Ceny w dyskontach należą do umiarkowanych. Mając przed oczami zdjęcie produktów zakupionych przez studenta w Kopenhadze i swoje dziesięć złotych w dłoni czułem się, jakbym miał zmierzyć się z zakupowym Kilimandżaro. Już po wejściu do sklepu wiedziałem, że zrobienie zakupów "przystających" do tych ze zdjęcia będzie niezwykle trudne.
Na pierwszy ogień poszła rzodkiewka, która pochłonęła 10 proc. mojego budżetu. Było dobrze. Chleb za 1,60, może nie razowy i nie taki ładny jak ten z Danii, ale zawsze cały i pokrojony bochenek. Problem zaczął się przy owocach. Gdybym zdecydował się na całe opakowanie nektarynek, zrujnowałbym budżet. A że lepiej mieć coś niż nic, uraczyłem się jedną sztuką. Ot tak, dla smaku – studencka fanaberia. Cena? Okazyjna, bo tylko 66 groszy.
Prawdziwa studencka gimnastyka zaczęła się jednak dopiero na dziale mięsnym. Jedynym, a i tak budżetochłonnym obiadem na który mogłem sobie pozwolić, była ćwiartka tylna tuszki kurczęcej świeżej klasy A. Tyle szczęścia za zaledwie 2,40. Do tego pierwsze z brzegu krojona kiełbasa z indyka za niecałą trójkę i... i prawie po pieniądzach.
Wiedziałem już, nie mam co marzyć o ryżowych waflach (2 zł.), a tym bardziej o dżemie, którymi zapewne zajadał się kopenhaski student z Polski. Jako humanista i optymista miałem nadzieję, że wystarczy mi jeszcze na sok i najtańsze masło. Znalazłem na szybko coś z promocji i udałem się do kasy.
Chwila prawdy
Humanistów nie powinno się wypuszczać na zakupy, choć i takich studentów u nas nie mało. Przy kasie okazało się, że moje "obliczenia", czy też nadzieje okazały się złudne. Pomimo rezygnacji z wafli i dżemu, przekroczyłem swój limit. Na zakupy które zrobiłem mógłby pozwolić sobie student pracujący w weekend lub w nocy, gdy stawka jest zazwyczaj odrobinę wyższa. Koszt studenckich zakupów w wersji lux - 11.22 zł. Szanujący się żak jest przygotowany na takie ewentualności, a więc i ja wyciągnąłem z portfela 1,22 zł extra. A oto efekty:
– Różnica nie jest aż tak duża – powiedziała jedna z moich redakcyjnych koleżanek, która porównała na pierwszy rzut oka oba zdjęcia. Nie zgadzam się z nią, różnica jest niestety całkiem spora. Nie udało mi się udowodnić, że polski student może żyć na podobnym poziomie co ten duński, czy też – jak sądzę – jakikolwiek inny uczący się na zachód od Odry. Wracając jednak do pytania, czy powinniśmy zacząć się pakować i jechać do "krajów dobrobytu"? Moja odpowiedź brzmi NIE.
Wystarczyłoby dołożyć naprawdę niewielką sumę, aby kupić brakujące produkty i być może lepsze niż te, które wybrałem do eksperymentu. Polski student (a już na pewno słoik) z pewnością dobrze o tym wie. Podobnie jak to, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.