"Szef gestapo natychmiast rozkazał rozstrzelać 100 Żydów, ustawiając ich pod synagogą". Jak Żydzi walczyli o wolność
Jacek Konochowicz
16 sierpnia 2013, 08:53·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 16 sierpnia 2013, 08:53
Nie jestem związany z gettem ani genetycznie ani kulturowo. Nie jestem Żydem. To nie jest pamięć przenoszona przez pokolenia, to nie są opowieści dziadka zapamiętane z dzieciństwa. Moje pamiętanie o tym bierze się z faktu uświadomienia sobie, że praktycznie całe swoje życie mieszkałem na terenie getta, że babki z piasku stawiałem w miejscu, gdzie 25 lat wcześniej leżały stosy pomordowanych, że w chowanego bawiłem się tam gdzie niewiele wcześniej ludzie chowali się walcząc o życie.
Reklama.
Zaczęło się na Smolnej. Wąskiej uliczce zabudowanej drewnianymi, dwuspadowymi domkami. Wylot Smolnej od strony Poleskiej przegrodzony był wysokim trzymetrowym płotem. Poleska biegła wzdłuż wysokiego na kilka metrów nasypu kolejowego i szerokim łukiem otaczała getto od północy. Z nasypu widać już było lasy łączące się z Puszczą Knyszyńską. Wolność, a przynajmniej nadzieję.
Pierwszą fale wywózek getto białostockie przeżyło w lutym 43'. Wywieziono wtedy do obozów zagłady 10 tysięcy ludzi, około 2 tysiące zabito w getcie. Icchak Malmed, gdy Niemcy weszli do jego domu, oblał jednego z nich kwasem solnym. Oślepiony SS-man zaczął strzelać, zabił jednego ze swoich kolegów i kilku zranił. Szef gestapo Friedel natychmiast rozkazał rozstrzelać 100 Żydów ustawiając ich pod synagogą na Nowym Świecie. Malmed uciekł, lecz kiedy ogłoszono, że rozstrzelanych zostanie kolejny 1000, zgłosił się do Niemców. Po torturach został publicznie powieszony na bramie getta.
Zdobyć broń
W tym okresie stało się już jasne jakie będą dalsze losy getta. W kwietniu wybuchło powstanie w getcie warszawskim. Do Białegostoku docierały informacje o jego losach. Docierali też uciekinierzy z transportów do obozów zagłady. Organizacje konspiracyjne w getcie podjęły decyzję o próbie przebicia się do lasów otaczających miasto od północy. Gromadzono broń. Zdobywano ją napadając na Niemców i ukraińskich SS-manów, kradziono z fabryk, składów amunicji i przemycano do getta. W połowie czerwca 1943 roku dokonano napadu na arsenał gestapo przy ul. Sienkiewicza 15. Zdobyto 30 karabinów.
Na czele powstania stanęli Mordechaj Tenenbaum i Daniel Moszkowicz. Ich plan polegał na zniszczeniu płotu zamykającego ulicę Smolną, przedarciu się przez nasyp kolejowy i ucieczce do lasu. Jednocześnie, w celu odwrócenia uwagi, na terenie ulic Nowogródzkiej, Ciepłej, Chmielnej, Fabrycznej, miano zaatakować i podpalić niemieckie fabryki. Konspiracja liczyła 1200-1400 bojowników, z których 300-400 miało wojskowe przeszkolenie. W samym powstaniu walczyły grupy 20-30 osobowe, a także mniejsze (kilkuosobowe) wyposażone w zdobyczną broń, młotki, siekiery, butelki z benzyną.
15 sierpnia Niemcy wezwali wszystkich mieszkańców getta, pod groźbą śmierci, do stawienia się nazajutrz przed budynkiem Judenratu w celu wyjazdu na roboty. W nocy Daniel Moszkowicz wydał odezwę:
Niemieckie karabiny
16 sierpnia zapłonęły fabryki na Ciepłej, Nowogródzkiej, Fabrycznej. Podpalony parkan na Smolnej padł. Po drugiej stronie, na ulicy Poleskiej stały pojazdy pancerne. Na nasypie kolejowym Niemcy rozmieścili karabiny maszynowe ryglujące swoim ogniem wyrwę w murze.
Nikt się nie przedostał.
Część złapanych powstańców spędzono na ulicę Nowogródzką i rozstrzelano. Część jeszcze przez kilka dni walczyła na terenie getta. Niektórzy przez zamaskowane przejścia wykorzystywane wcześniej do szmuglowania żywności, wydostali się z getta i dołączyli do partyzantki. Nieliczni przez tygodnie i miesiące ukrywali się na terenie getta. Mordechaj Tenenbaum i Daniel Moszkowicz popełnili samobójstwo.
Do getta weszły jednostki SS. Ocalałą przy życiu ludność, przepędzono ulicą Przytorową na tereny dzisiejszej elektrociepłowni, skąd wywieziono ich do obozów zagłady.
Ówczesne dzielnice
Przed wojną Białystok miał ok. 100 tys. mieszkańców z czego ponad 40 tys. to Żydzi. Prawie połowę miasta stanowiły dzielnice żydowskie. Chanajki – dzielnica biedoty, podejrzanych spelunek, domów publicznych (najsłynniejszy należał do Luby Zylberminc). Jedno z tych miejsc, gdzie lepiej nie zaglądać po zmroku. Nawet słynny Urke Nachalnik bywał tu na „gościnnych występach”.
Schulhof – bogatsza dzielnica w centrum z Wielką Synagogą, bogatymi, kupieckimi domami zamieszkana głownie przez ortodoksyjnych Żydów. W mieście istniało ponad 100 żydowskich synagog, bóżnic i domów modlitwy. W dzielnicy Piaski główną synagogą była Synagoga Piaskower. Były żydowskie kina, teatry, gdzie filmy i sztuki grano w jidysz. Działały żydowskie kluby sportowe: Żydowski Klub Sportowy, Makabi , Morgensztern (W lipcu 1924, zjednoczone drużyny Wojskowego Klubu Sportowego i Żydowskiego Klubu Sportowego haniebnie przegrały w gałę z wiedeńskim Hakoah... zero do trzynastu). Działały żydowskie szkoły, szpitale, towarzystwa filantropijne. Miasto rozmawiało po polsku, jidysz, rosyjsku, białorusku i wszelkimi możliwymi gwarami. Nie bez powodu to tutaj Ludwik Zamenhoff wpadł na pomysł stworzenia uniwersalnego języka – esperanto.
Wojna przetaczała się przez Białystok kilka razy. Pierwsza, kilkudniowa, okupacja niemiecka, dziewiętnaście miesięcy okupacji sowieckiej, trzy lata okupacji niemieckiej. Wywózki na wschód, na zachód. Mordy na miejscu. Fronty przetaczające się przez miasto. Obce wojska wchodzące to od wschodu, to od zachodu. Okupanci, którzy niszczyli i rabowali na potęgę. Dwie chore ideologie z których jedna nienawidziła myślących inaczej, a druga wyglądających inaczej.
We wrześniu 1939 po krótkich walkach Białystok zajęli Niemcy. Zamordowali kilkunastu Żydów. Już 22 września wycofali się i do miasta weszli Rosjanie. Przez 19 miesięcy okupanci ze wschodu wywieźli z Białegostoku na Sybir ok. 20 tys. mieszkańców, głownie narodowości polskiej. 27 czerwca 1941 roku do Białegostoku wrócili Niemcy. Już w pierwszych dniach spędzili do Wielkiej Synagogi ok. 700 Żydów i spalili ich żywcem. Na Pietraszach zamordowali kilka tysięcy, a resztę, czyli ok. 60 tysięcy zamknęli w getcie. 27 lipca 1944 do miasta ponownie weszli Rosjanie i znowu ludzi zaczęli znikać.
Białystok po wojnie
Z wojny Białystok wyszedł zniszczony w 75%. W 1946 w mieście mieszkało 56 tysięcy osób, z czego znaczna część była już ludnością napływową, przybyłą do miasta po wojnie.
Ci z około 2000, którzy przeżyli getto, nie zawsze chcieli tu wracać. Niektórzy próbowali. W 1948 gmina żydowska liczyła 520 wyznawców. Niewiele tu pozostawili i niewiele ich tutaj trzymało. Niektórzy wrócili tylko po to, żeby spróbować pozamykać swoje sprawy, spróbować uczcić tych, których już nie było. W sierpniu 1946 na cmentarzu żydowskim przy ulicy Żabiej odsłonięto obelisk upamiętniający 60 tysięcy ofiar. Synagoga Cytronów stała się główną bożnicą.
Na fali gomułkowskiej nagonki, wielu z tych, którzy tu jeszcze byli podjęło decyzję o emigracji. W 1971 roku zniszczono obelisk, ekshumowano szczątki 3500 poległych Żydów i pochowano zbiorowej mogile. Synagogę Cytronów oddano spółdzielni krawieckiej.
Miejsce tych, którzy zginęli lub wyjechali zajęli inni. Przenosili się z okolicznych wsi, miasteczek, bo nagle po wielkim przesunięciu Polski na mapie, Białystok stal się ostatnim dużym miastem na północnym wschodzie kraju. Nie było już w graniach Rzeczypospolitej Grodna, Wilna. Trzeba to było jakoś zagospodarować. To, co pozostało z przedwojennego Białegostoku było marnej jakości. Całe kwartały drewnianych domków bez kanalizacji wyburzano, wznosząc na ich miejsce blokowiska. Zmieniono układ ulic, a te, które pozostały, kompletnie zmieniły wygląd.
Miasto rosło: teraz ma trzy razy więcej mieszkańców niż przed wojną.
Zapomniani
Jednocześnie zapominało o kilkudziesięciu tysiącach swoich obywateli. Codzienne życie tych którzy napłynęli do Białegostoku po wojnie, wypchnęło tę pamięć gdzieś na pawlacz historii. Chyba nawet nie robiono tego specjalnie (pomijając okres oficjalne nagonki przełomu lat 60. i 70.). Po prostu taka była logika dziejów. Poza tym nie miał już kto pamiętać. Większość ocalałych wyjechała do Izraela, Kanady, Australii. Chyba już nie chcieli tu być. Chyba woleli zamknąć za sobą te drzwi. Tym, którzy zajęli ich miejsce pamięć o powstaniu była obca. Nawet w sensie czysto fizycznym brak było punktów odniesienia.
Przebudowa miasta spowodowała, że nawet te miejsca, które wiązały się z holokaustem i zostały jakoś upamiętnione, są schowane z tyłu, na zapleczu, jakby wstydliwie zamiecione pod dywan. Pomnik Wielkiej Synagogi wciśnięty jest pomiędzy bloki i parking za biurowcem. Pomnik Bohaterów Powstania stoi na uboczu, na osiedlowym skwerku nazwanym w 2008 roku Placem Mordechaja Tanenbauma. Na terenie starego kirkutu przy Wyszyńskiego jest skwerek z tablicą.
Tu mieszkałem
Urodziłem się przy ul. Smolnej. Tej ulicy już nie ma. Nie tylko domów, samej ulicy też nie ma. Zniknęła pod koniec lat sześćdziesiątych. Domy zrównano z ziemią i na tym miejscu zbudowano osiedle Sienkiewicza. Przeorano, zaorano, zatarto ślady ludzi i miejsc. Całe miasto zmieniło twarz, przeszło operację plastyczną.
Przy ulicy Nowogródzkiej mieszkałem 40 lat. Mała uliczka, wszystkiego z 10 numerów. Bloki z początku lat 70-tych. Podwórko z piaskownicą i trzepakiem. Zwykła rzeczywistość tamtejszych lat. Sto metrów od domu podstawówka na Ciepłej. Tam, gdzie jeszcze osiedle nie wdarło się w starą zabudowę drewniane domki z sadami, do których chodziło się „na jabłka”. Kwaśne papierówki zrywane prosto z drzewa i rabarbar wyciągany z cudzego ogrodu przez szpary między sztachetami. Małe fabryczki przy Ciepłej, Fabrycznej, gdzie „bobrowało” się w poszukiwaniu skarbów.
Nasza świadomość tego co trzydzieści lat wcześnie działo się w tym miejscu była równa zeru. Chodziliśmy do szkoły, gdzie wspominano o holokauście, wiedzieliśmy, że w Białymstoku było getto. Ulicą Malmeda szło się do centrum i nazwa nie była nam obca, wiedzieliśmy, że to był bojownik z getta. Ale cała ta wiedza i świadomość tego, że to działo się pod naszymi nogami była jakby w dwóch różnych półkulach mózgu, pomiędzy którymi nie ma połączenia.
Te dwa światy były oddzielone, nie tylko w czasie, ale także jakby dotyczyło to miejsc gdzieś daleko, nie tutaj, nie na moim podwórku. Bo jak można pojąć to, że na moim podwórku mordowano ludzi? Że w szpitalu na Fabrycznej truto dzieci? Że na torach, na które kładło się monetę, żeby pociąg rozpłaszczył ją na placek, jeszcze niedawno stały karabiny maszynowe?
Warto pamiętać
Mam olbrzymi szacunek dla tych, którzy starają się zachować te resztki. Podziwiam tych, którzy tworzą Szlak Dziedzictwa Żydowskiego. Jestem wdzięczny Muzeum Podlaskiemu za to, że wystawa „Byliśmy tu” wyszła na ulicę, że nie została zamknięta w murach muzeum. Ciszę się, że przed fotogramami rozstawionymi w mieści ludzie przystają, oglądają, czytają opisy. Nie chciałbym tylko, żeby z rocznicy powstania zrobiono obowiązek, żebyśmy popadli w tromtadrację, żeby wizyta przy pomniku stała się częścią obowiązkową wycieczek.
Moje pamiętanie o tym jest inne. Wcale nie lepsze, po prostu inne. Bo tak naprawdę, to nie jest moje pamiętanie. Nie jest mi z tym wygodnie. Nie mam z tego satysfakcji, poczucia dumy. Nie jestem związany z gettem ani genetycznie ani kulturowo. Nie jestem Żydem. To nie jest pamięć przenoszona przez pokolenia, to nie są opowieści dziadka zapamiętane z dzieciństwa. Moje pamiętanie o tym bierze się z faktu uświadomienia sobie, że praktycznie całe swoje życie mieszkałem na terenie getta, że babki z piasku stawiałem w miejscu gdzie 25 lat wcześniej leżały stosy pomordowanych, że w chowanego bawiłem się tam gdzie niewiele wcześniej ludzie chowali się walcząc o życie.
To pamiętanie jest jak odłamek szrapnela, który po latach organizm wypycha na zewnątrz. To boli. Nie czuję potrzeby aby czcić to powstanie w manifestacjach, obchodach, składaniu wińców, czy rekonstrukcjach. Jeśli już poczuję potrzebę jakiegoś gestu to pójdę sobie do „Wodopojki” najmniejszej knajpy świata, na starych Chanajkach i zamówię setkę pod śledzia. Wystarczy mi po prostu pamiętać o tym, że zaczęło się na Smolnej.
"Bracia Żydzi. Wiedźcie, że tych wszystkich werbują na roboty których, posyłają na śmierć. Wiedźcie, że nas posyłają do Treblinki, by nas zatruć gazem, a potem spalić w krematorium ...
Nie idźcie dobrowolnie na śmierć, walczcie o swoje życie nożami, siekierami, żelaznymi łomami (...)”
Przed naszymi oknami szli dalej wysiedlani mieszkańcy getta — ledwie żywi ze strachu poruszali się jak automaty, przeczuwając, że idą na śmierć, a nie do obozu pracy. Jedna Żydówka miała ręce złożone tak, jakby dalej niosła swoje dziecko, nawet nie zdawała sobie sprawy, że już dawno je gdzieś zgubiła po drodze... Żydzi pewnie tego dzieciaka wdeptali w ziemię, a ona z założonymi rękoma szła dalej. (...) Po przejściu wszystkich kolumn Żydów ta ulica wyglądała jak wyasfaltowana, a to była przecież polna droga.