Naiwne seriale, które ogląda twoja partnerka, a ty ich nie znosisz. Wszystkie i tak wyglądają identycznie
Michał Mańkowski
28 sierpnia 2013, 11:00·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 28 sierpnia 2013, 11:00
Zawsze ze sporym zdziwieniem patrzę na produkcje, które przyciągają damską część widowni – zwłaszcza tej młodszej. I właściwie chyba tylko takiej, bo nie mam pojęcia do kogo jeszcze seriale tego typu mogłyby przemawiać. Raczej nie do starszych kobiet (choć może się mylę), a już na pewno nie do mężczyzn. Kilka razy miałem (nie)przyjemność śledzić kątem oka pojedyncze odcinki. Nie wytrzymałbym jednego odcinka, a co dopiero ośmiu sezonów po dwadzieścia epizodów… Niekwestionowany numerem jeden jest „Plotkara”, ale takich „kwiatków” jest dużo więcej.
Reklama.
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że oglądają je wszystkie kobiety do – powiedzmy – 30 roku życia, ale w internecie z tego stwierdzeniami lepiej uważać. Załóżmy więc, że śledzi je większość z nich. Jeśli nie na bieżąco, to na pewno kiedyś miały z nimi chociażby krótki epizod. Co kryje się pod „nimi”? Produkcje, które masowo pożerają czas i umysły kobiet.
Zaczęło się od „Plotkary”, a przynajmniej po niej po raz pierwszy zacząłem zwracać na to uwagę. Rzesze fanek z zapartym tchem śledzą losy niemożliwie bogatych, idealnych bohaterów. Choć serial ma 6 sezonów po około 20 odcinków, to fabułę można streścić do: ona kocha jego, on kocha inną, inna kocha jeszcze innego, a jeszcze ktoś kocha inną, przez co nikt z nikim się nie lubi. Do tego sporo pobocznych wątków w tym klimacie. Nie brakuje oczywiście całej masy spisków. Wszystko oczywiście podane w lukrowanym stylu. Nie – nie oglądałem, ale jak wspomniałem, miałem wątpliwą przyjemność kątem oka obserwować kilka odcinków.
Obserwują ten idealny i bogaty świat, w którym życie kręci się wokół romansów i skandali. Nie ma pracy, jeśli są problemy, to tylko te sercowe. itd. Odcinek się kończy, więc zaczyna się powrót do szarej rzeczywistości. A tu już tak pięknie nie jest. Trzeba chodzić do szkoły, na studia i w końcu do pracy. Nie ma księcia na białym koniu, a wszyscy mężczyźni są tacy straszni.
O właśnie – mężczyźni. Mam wrażenie, że damska część widowni (jedyna?) naogląda się tych idealnych panów, w idealnym świecie, a potem ci realni na ich tle wypadają stosunkowo blado. Serial nie ma już nowych odcinków, ale zachwytów nad jednym z bohaterów: Chuckiem Bassem nie ma końca.
Wklepcie imię tej fikcyjnej postaci na Facebooku. Przestałem liczyć po trzydziestu fanpage’ach, z których najpopularniejszy miał ponad 410 tys. fanów. Podkreślę – fikcyjna postać. A wśród nich nie brakuje perełek jak: „Chuck Bass – mój chłopak” lub „Tylko Chuck Bass się dla mnie liczy” itd…Serio? Dla porównania: najpopularniejszy polski fanpage ze wszystkich branż razem wziętych ma nieco ponad 2 miliony fanów.
Starczy „Plotkary”, bo nie miało być tylko o niej. Ale tak właściwie można by tylko zmienić tytuł i powyższy opis zastosować do innych seriali. No właśnie – wszystkie są zrobione na jedno kopyto. Teoretycznie inna fabuła, inne wątki, inni bohaterowie, ale całość właściwie sprowadza się do tego samego. Takie „Hart of Dixie”. Wystarczy usłyszeć kilka dialogów, żeby zrozumieć o co chodzi. Z ciekawości zerknąłem przez ramię na kilka minut. Efekt? Przewidywalny: główna bohaterka, która kogoś kocha, ale ten ktoś kocha kogoś innego, a to tworzy serie kłopotów. Dalszy ciąg już znacie. Dookoła oczywiście trochę skandali. I tak przez kilka sezonów – przepis gotowy. Wszystko sprzedane historią o byciu lekarką, ale dobrze wiemy, że nie o to tu chodzi. Minuta wystarczyła, żeby się w tym zorientować. A mimo to, kobiety je oglądają.
Liczba fanów na Facebooku
Plotkara - 13,3 mln
Pretty Little Liars - 11,1 mln
Hart of Dixie 441 - tys.
Glee 23,4 mln
Jest też „Pretty Little Liars”, w polskiej wersji... „Słodkie kłamstewka”. Mistrzostwo, tutaj nawet nie trzeba oglądać, żeby wiedzieć o co chodzi. Grupka przyjaciółek, plotki, skandale, miłości. Standard. W opisie producenta widzę jednak, że twórcy trochę zaszaleli. Na starcie dorzucili śmierć jednej z bohaterek. Niby odrobina ekstrawagancji, ale całość i tak sprowadza się do tego samego schematu – patrz wyżej. Na fali popularności powstała też bliźniacza produkcja o łudząco podobnym tytule... "Pretty Dirty Secrets".
Nie mogąc zrozumieć tego fenomenu, spytałem o to jedną z fanek.
– Nigdy nie patrzyłam na seriale w tych kategoriach. Mam jednak wrażenie, że chodzi fakt, iż kobiety od samego dzieciństwa są karmione takimi romantycznymi bzdurami pod postacią bajek z idealnego świata, gdzie przyjeżdża po nie rycerz na białym koniu. Z biegiem lat z tego się wyrasta, więc bajki dostosowywane są do naszych potrzeb i realiów. Książe zamienia się w takiego Chucka Bassa. I choć scenariusze są dla przeciętnych kobiet całkowicie odległe i nierealne, przeżycia bohaterów i ich relacje stają się da nas miłą odskocznią, której potrzebujemy. Tak samo jak zwykłej naiwności z dziecięcych lat – mówi mi Agnieszka, która do listy z miejsca dorzuca jeszcze: „Jezioro marzeń”, „Pogoda na miłość” i „Glee”.
I sama przyznaje, że ta ostatnia pozycja to już przesada. Nawet dla niektórych kobiet. Są też „Pamiętniki Wampirów”, które od reszty tytułów różnią się właściwie tylko tym, że zamiast ludzi są tam wampiry.
Tak jakby do wszystkich seriali zastosowali jedną matrycę, a potem jedynie zmieniali bohaterów i niektóre wątki. Wystarczy spojrzeć na okładki lub plakaty:
A może po prostu się mylę i tandetne nie są takie produkcje, a Dexter, Breaking Bad, Homeland, czy Mad Men?