Joanna Mucha we Wrocławiu obiecała, że jeśli impreza otwarcia Stadionu Narodowego nie odbędzie się, przebiegnie wokół głównej areny Euro 2012
Joanna Mucha we Wrocławiu obiecała, że jeśli impreza otwarcia Stadionu Narodowego nie odbędzie się, przebiegnie wokół głównej areny Euro 2012 Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta

Polityka niczym hazard? Zamiast w gabinetach coraz częściej widzimy posłów w stroju sportowym w świetle kamer, biegających wokół ważnych i symbolicznych obiektów, ponieważ przegrali jakiś zakład z dziennikarzami. Czasami biegną też pomimo wygranej, tak jak zrobi to w niedzielę minister sportu Joanna Mucha. Czy jednak politycy powinni przedkładać polityczne happeningi nad ciężką urzędniczą pracę?

REKLAMA
Bieganie jako stały elementy debaty politycznej? W polskiej, ale i światowej polityce coraz więcej sporów politycznych rozstrzyga się zakładami i pojedynkami sportowymi. Bieganie jest coraz bardziej modne, na jego popularności chcą zyskać politycy. Pojawienie się w dresie i adidasach doskonale wpływa też na wizerunek polityka, który pokazuje, że nie chodzi tylko w garniturze i białej koszuli.
Mucha nie trenuje, ale pobiegnie
Ostatnim przejawem tego sportowo-politycznego hazardu jest zapewnienie nowej minister sportu Joanny Muchy w sprawie ciągnących się przygotowań do otwarcia Stadionu Narodowego. Podczas wizyty w stolicy Dolnego Śląska zapewniła, że impreza zaplanowana na 29 stycznia, odbędzie się zgodnie z planem. Pomimo, że zakład wygrała 12 lutego przebiegnie wokół największego stadionu w Polsce.
- Jeśli chodzi o moją formę to na razie przygotowania idą słabo. Nie mam czasu pobiegać, ale gdy zabraknie mi kondycji przejdę w marszobieg. Będzie z nami Robert Korzeniowski, więc nie będzie z tym problemu. Za to organizacyjnie jesteśmy gotowy, lista chętnych się wypełnia - zdradza nam Joanna Mucha. Niedzielny happening ma być początkiem akcji promocyjnej "Wszyscy jesteśmy gospodarzami Euro 2012" i biegi z udziałem minister sportu mają się odbywać co miesiąc. - Kupiłam już nawet specjalny strój do biegania zimą, ale jeszcze nie miałam czasu go przetestować.
- Politycy zakładają się, by swoją pracę wpisać w ramy rozrywki, robienia show. Trochę jak u Barei w "Misiu": "z panem przegrać to jak wygrać", bo rzeczywiście nawet jeśli przegrają zakład, wygrywają uwagę mediów i pojawiają się na czołówkach gazet - ocenia specjalista marketingu politycznego dr Wojciech Jabłoński z Uniwersytetu Warszawskiego. - Poza tym te zakłady nie są o tak poważne rzeczy jak ucięcie ręki, nogi czy innej ważnej części ciała, ale o przebiegnięcie dookoła czegoś, zgolenie wąsów czy butelkę alkoholu. Dodaje, że wbrew pozorom w polskich warunkach taka taktyka będzie jeszcze długo skuteczna. - Politycy nie mają co pokazać, a muszą jakoś zaistnieć - mówi Jabłoński.
Biegają we wszystkich partiach
Dlatego też w ciągu ostatnich kilku lat obserwowaliśmy całą plejadę polityków obiegających budynki urzędów, ratusze czy główne place miast. Ale jako pierwsza pobiegła dziennikarka. W 2008 roku Monika Olejnik założyła się z ówczesnym ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim. Twierdziła, że Michał Listkiwicz nadal będzie szefem PZPN. Zakład przegrała i mroźnym rankiem 13 listopada stawiła się pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Bieg obserwował zwycięzca zakładu, minister Drzewiecki i grupka dziennikarzy.
Wydaje się, że szef naszego resortu sportu wziął przykład ze swojego czeskiego kolegi, chociaż on lepiej wyszedł na zakładzie niż Milan Szimonovsky. Minister transportu w 2004 roku obiecał, że autostrada D47 będzie gotowa w 2008 roku. Pomimo, że w międzyczasie stracił urząd obietnicy dotrzymał i przeszedł 80 kilometrów z Lipnika nad Beczyną do polskiej granicy.
Wybory sprzyjają hazardowi. Tak przynajmniej pokazuje polska praktyka. W tej dziedzinie trendsetterem był Marek Migalski. Jeszcze kilka lat temu popularny komentator życia politycznego, naukowiec z Uniwersytetu Śląskiego zarzekał się, że nie wejdzie do polityki. Obietnicę jednak złamał i przyjął propozycję kandydowania do Parlamentu Europejskiego z listy Prawa i Sprawiedliwości. Udało mu się renegocjować warunki i nie musiał przemierzać drogi z Gliwic do Zawiercia. Zwycięzcy zakładu wystarczyło, że Migalski obiegnie rynek w Katowicach.
W zakłady między politykami a dziennikarzami obfitowała kolejna kampania. Przed wyborami prezydenckim w 2010 roku żyłkę hazardu poczuł w sobie Marek Wikiński, szef sztabu Grzegorza Napieralskiego. Poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej był przekonany, że w pierwszej turze jego pryncypał dostanie co najmniej 15 procent głosów. Napieralski dostał niecałe 14 procent a Wikiński obiegł radomski magistrat.
Ofiarą zakładu padł też rzecznik klubu PiS Adam Hofman, który był przekonany, że Jarosław Kaczyński wygra z Bronisławem Komorowskim. Jak wiemy prezydentem został ten drugi. Dziennikarka, z którą założył się rzecznik zgodziła się by zakład zrealizowano w gmachu Sejmu. Poseł w czerwonej czapce i błękitnej koszuli sprawdzał czy korytarze na Wiejskiej nadają się do joggingu.