
Polityka niczym hazard? Zamiast w gabinetach coraz częściej widzimy posłów w stroju sportowym w świetle kamer, biegających wokół ważnych i symbolicznych obiektów, ponieważ przegrali jakiś zakład z dziennikarzami. Czasami biegną też pomimo wygranej, tak jak zrobi to w niedzielę minister sportu Joanna Mucha. Czy jednak politycy powinni przedkładać polityczne happeningi nad ciężką urzędniczą pracę?
REKLAMA
Bieganie jako stały elementy debaty politycznej? W polskiej, ale i światowej polityce coraz więcej sporów politycznych rozstrzyga się zakładami i pojedynkami sportowymi. Bieganie jest coraz bardziej modne, na jego popularności chcą zyskać politycy. Pojawienie się w dresie i adidasach doskonale wpływa też na wizerunek polityka, który pokazuje, że nie chodzi tylko w garniturze i białej koszuli.
Mucha nie trenuje, ale pobiegnie
Ostatnim przejawem tego sportowo-politycznego hazardu jest zapewnienie nowej minister sportu Joanny Muchy w sprawie ciągnących się przygotowań do otwarcia Stadionu Narodowego. Podczas wizyty w stolicy Dolnego Śląska zapewniła, że impreza zaplanowana na 29 stycznia, odbędzie się zgodnie z planem. Pomimo, że zakład wygrała 12 lutego przebiegnie wokół największego stadionu w Polsce.
- Jeśli chodzi o moją formę to na razie przygotowania idą słabo. Nie mam czasu pobiegać, ale gdy zabraknie mi kondycji przejdę w marszobieg. Będzie z nami Robert Korzeniowski, więc nie będzie z tym problemu. Za to organizacyjnie jesteśmy gotowy, lista chętnych się wypełnia - zdradza nam Joanna Mucha. Niedzielny happening ma być początkiem akcji promocyjnej "Wszyscy jesteśmy gospodarzami Euro 2012" i biegi z udziałem minister sportu mają się odbywać co miesiąc. - Kupiłam już nawet specjalny strój do biegania zimą, ale jeszcze nie miałam czasu go przetestować.
- Politycy zakładają się, by swoją pracę wpisać w ramy rozrywki, robienia show. Trochę jak u Barei w "Misiu": "z panem przegrać to jak wygrać", bo rzeczywiście nawet jeśli przegrają zakład, wygrywają uwagę mediów i pojawiają się na czołówkach gazet - ocenia specjalista marketingu politycznego dr Wojciech Jabłoński z Uniwersytetu Warszawskiego. - Poza tym te zakłady nie są o tak poważne rzeczy jak ucięcie ręki, nogi czy innej ważnej części ciała, ale o przebiegnięcie dookoła czegoś, zgolenie wąsów czy butelkę alkoholu. Dodaje, że wbrew pozorom w polskich warunkach taka taktyka będzie jeszcze długo skuteczna. - Politycy nie mają co pokazać, a muszą jakoś zaistnieć - mówi Jabłoński.
Biegają we wszystkich partiach
Dlatego też w ciągu ostatnich kilku lat obserwowaliśmy całą plejadę polityków obiegających budynki urzędów, ratusze czy główne place miast. Ale jako pierwsza pobiegła dziennikarka. W 2008 roku Monika Olejnik założyła się z ówczesnym ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim. Twierdziła, że Michał Listkiwicz nadal będzie szefem PZPN. Zakład przegrała i mroźnym rankiem 13 listopada stawiła się pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Bieg obserwował zwycięzca zakładu, minister Drzewiecki i grupka dziennikarzy.
Wydaje się, że szef naszego resortu sportu wziął przykład ze swojego czeskiego kolegi, chociaż on lepiej wyszedł na zakładzie niż Milan Szimonovsky. Minister transportu w 2004 roku obiecał, że autostrada D47 będzie gotowa w 2008 roku. Pomimo, że w międzyczasie stracił urząd obietnicy dotrzymał i przeszedł 80 kilometrów z Lipnika nad Beczyną do polskiej granicy.
Wybory sprzyjają hazardowi. Tak przynajmniej pokazuje polska praktyka. W tej dziedzinie trendsetterem był Marek Migalski. Jeszcze kilka lat temu popularny komentator życia politycznego, naukowiec z Uniwersytetu Śląskiego zarzekał się, że nie wejdzie do polityki. Obietnicę jednak złamał i przyjął propozycję kandydowania do Parlamentu Europejskiego z listy Prawa i Sprawiedliwości. Udało mu się renegocjować warunki i nie musiał przemierzać drogi z Gliwic do Zawiercia. Zwycięzcy zakładu wystarczyło, że Migalski obiegnie rynek w Katowicach.
W zakłady między politykami a dziennikarzami obfitowała kolejna kampania. Przed wyborami prezydenckim w 2010 roku żyłkę hazardu poczuł w sobie Marek Wikiński, szef sztabu Grzegorza Napieralskiego. Poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej był przekonany, że w pierwszej turze jego pryncypał dostanie co najmniej 15 procent głosów. Napieralski dostał niecałe 14 procent a Wikiński obiegł radomski magistrat.
Ofiarą zakładu padł też rzecznik klubu PiS Adam Hofman, który był przekonany, że Jarosław Kaczyński wygra z Bronisławem Komorowskim. Jak wiemy prezydentem został ten drugi. Dziennikarka, z którą założył się rzecznik zgodziła się by zakład zrealizowano w gmachu Sejmu. Poseł w czerwonej czapce i błękitnej koszuli sprawdzał czy korytarze na Wiejskiej nadają się do joggingu.
